„Ależ ty mnie wkurzasz!” – chciałem wrzasnąć na siostrę mojej żony. Ale się powstrzymałem. A ona, jakby nigdy nic, znowu z walizką na weekend…
Nazywam się Marek Kowalski, mam czterdzieści lat. Z Kasią jesteśmy razem od dwunastu lat. Mamy normalne, stabilne małżeństwo, syna w podstawówce – niby wszystko gra. Ale jest jeden problem, który od lat zatruwa mi życie. To jej starsza siostra – Ewa.
Ewa jest od Kasi starsza o siedem lat. Nigdy nie wyszła za smąż, dzieci nie ma. Mieszka sama w bloku obok, ale… adekwatnie żyje u nas. Nie przesadzam. Pojawia się w naszym mieszkaniu jak duch – cicho, natrętnie i codziennie. Czasem mam wrażenie, iż klucze do naszej klatki schodowej ma wręcz przyrośnięte do torebki.
Na początku próbowałem być uprzejmy, choćby miły. No coż, rodzina, siostra żony, trudno. Myślałem – przyjdzie, pogadamy, herbatę wypijemy i pójdzie. Ale ona przychodziła każdego wieczoru. I w weekendy. I na urlop. I na imprezy, gdy zapraszaliśmy znajomych. choćby gdy miałem grypę – była tam.
Ewa nie zna umiaru. Wiecznie coś komentuje: jak gotuję, jak wychowuję Kubę, jak się ubieram. Raz jestem zbyt cichy, raz śmuję się za głośno, pierogi za suche, a w mieszkaniu „kurz jak w stodole”. A najgorsze – ona nie prosi, ona rozkazuje. A ja to łykam. Bo nie lubię awantur. Bo Kasia mówi: „Marku, no wytrzymaj, ona jest sama, poza nami nie ma nikogo”.
Wytrzymywałem. Ale choćby cierpliwość ma swoje granice.
Ewa pracuje jako księgowa w prywatnej firmie. Wraca z pracy wcześniej niż ja i… idzie do nas. Wracam – a ona już siedzi na kanapie, telewizor wrzeszczy, kot schował się pod łóżko. Syn w telefonie. A ona – jak u siebie. Zupa czeka. Albo ja muszę czekać, aż skończy się myć. Je z nami kolację, potem godzinami opowiada o „przygodach” w urzędzie skarbowym, których nikt nie słucha. A potem wychodzi. Czasem zostaje na noc, bo „boi się burzy” albo „kaloryfery słabo grzeją”.
Gdy chcieliśmy gdzieś wyjechać – Ewa jechała z nami. Nie ważne, iż marzyłem o weekendzie we dwoje. Nie ważne, iż obiecałem Kasi wyjazd nad morze na urodziny. Ewa była tam. W naszym pokoju. Spała na drugim łóżku. I wszystko – na mój koszt. A zarabia normalnie, oszczędza, jak sama mówi, „na czarną godzinę”. Widocznie uznała, iż ta czarna godzina to ja.
A teściowa uważa, iż jestem niewdzięczny. W końcu Ewa to rodzina, tylko samotna i potrzebująca wsparcia. Rozumiem, iż nie ma ani męża, ani dzieci. Ale dlaczego ja mam płacić za to swoim spokojem?
Pewnego razu powiedziałem Kasi wprost:
– Mam dość. Ona przekracza granice. Jest wszędzie. To nie do wytrzymania!
Ona tylko wzruszyła ramionami:
– No i co mam zrobić? To moja siostra…
Ostatnio było już naprawdę źle. Poszliśmy z Kasią do teatru – sami. Wyprosiłem ten wieczór. Umówiłem się z kolegą, by posiedział z Kubą. Ledwo usiedliśmy – telefon. Ewa.
– Gdzie wy jesteście? Dlaczego mnie nie zabraliście? Chcecie mnie wykluczyć? – wrzeszczała do słuchawki.
A dwa dni później – znowu przyszła. Z torbą. Z pidżamą. Z ulubionym serialem. Oświadczyła: „Mam wolny weekend, pomyślałam, iż spędzimy go razem”.
Stałem w kuchni, zaciskając pięści. O mało nie eksplodowałem. Ale milczałem. A we mnie coś pękło.
Nie wiem, jak powiedzieć Kasi, iż dłużej tak nie mogę. Że potrzebuję domu bez trzeciego dorosłego. Bez niekończących się rad. Bez awantur. Bez Ewy.
I boję się, iż jeżeli nic się nie zmieni – w końcu będę musiał odejść. Żeby wreszcie móc dalej oddychać. Bo choćby największa miłość nie przetrwa, gdy między tobą a żoną staje jeszcze jedno życie. Zbyt głośne. Zbyt nachalne. Zbyt obce.
Dziś zrozumiałem jedną rzecz: czasem trzeba walczyć o swój kawałek podłogi, choćby jeżeli ktoś nazwie cię egoistą. Bo jeżeli nie postawisz granic – inni zrobią z twojego życia swój drugi dom.