Jak Babcia Tonia odnalazła córkę – wzruszająca historia rodzinnego pojednania

twojacena.pl 3 godzin temu

**DZIARYUSZ:** *Jak babcia Iryda odzyskała córkę*

Cichy wieczór otulał wieś miękkim zmierzchem, gdy Iryda Janowska, którą wszyscy w okolicy nazywali po prostu babcią Irydą, wyszła ze swojego starego domku i podeszła do płotu sąsiadki. Trzykrotnie zastukała kostkami palców w szybę. Odpowiedział jej głuchy, ale dobrze znany dźwięk. Po chwili w oknie ukazała się zdziwiona, poorana zmarszczkami twarz sąsiadki, Bronisławy. Ta szeroko otworzyła skrzypiące drzwi i stanęła na ganku, poprawiając niesforny kosmyk siwych włosów.

Irydo, kochanie, czemu stoisz jak obca pod progiem? Wchodź, herbatę właśnie nastawiam! zawołała przez podwórko, ale w jej głosie już przebijał niepokój.

Nie, Bronisławo, dziękuję, nie wejdę głos Irydy drżał, a ona sama dziwiła się tej nagłej słabości. Mam do ciebie sprawę, ważną, bardzo ważną. Słuchaj, muszę jechać do miasta, do szpitala wojewódzkiego. Z pilnym skierowaniem. Z moimi oczami to już katastrofa męczę się strasznie. Łzawią bez przerwy, wszystko mi się rozmazuje jak w gęstej mgle, a w nocy bolą tak, iż światło mnie razi. Nasz doktor, jeszcze młody, tylko rękami rozłożył potrzebna operacja, i to szybko, bo inaczej inaczej zupełnie oślepnę. Nie wiem, jak się tam dostać, jestem sama, zupełnie sama. Ale myślę, iż świat nie jest bez dobrych ludzi, ktoś mi podpowie, wskaże drogę.

Irydeczko, oczywiście, jedź, nie zwlekaj! odparła natychmiast Bronisława, przestępując w znoszonych kapciach. O twoje gospodarstwo się zatroszczę, o twoją kózkę Zuzię, o kury, o wszystko! Nie martw się tak! Masz rację zostać samej w ciemności, toż to prawdziwe nieszczęście! Jedź, niech cię Bóg prowadzi!

Iryda Janowska miała już ponad siódemkę na karku. Jej życie, długie i ciężkie, rzucało ją po świecie, wystawiało na próby, biło tak, iż zdawało się, iż już się nie podniesie. Ale wstawała. W końcu, niczym poraniony ptak, znalazła schronienie w tej cichej wsi, w domku po dawno zmarłych krewnych. Droga do miasta wydawała się jej nieskończona i przerażająca. Siedząc w trzęsącym się autobusie, ściskała w rękach swoją podniszczoną torbę i w kółko powtarzała w myślach tę samą trwożną myśl.

*Nożem nożem będą dotykać moich oczu? Jak to może być możliwe? Choć doktor uspokajał: «Nie bójcie się, babciu, operacja nie jest skomplikowana», serce mi się ścisza, jakby coś złego przeciekało. Boję się. Boże, jak ja się boję być sama*

W szpitalnej sali, gdzie ją umieszczono, było czysto, pachniało lekami i spokojem. Przy oknie leżała jeszcze młoda kobieta, naprzeciwko starsza, jak ona. Od tego towarzystwa Irydzie zrobiło się trochę lżej. Zmęczona opadła na łóżko i pomyślała: *Oto, nieszczęście nie jest samotne. I młodych, i starych ta choroba nie oszczędza.*

Po obiedzie, który nazywano tu ciszką, do sali wtargnęli odwiedzeni. Do młodszej przyjechał mąż z synkiem, obładowany owocami i sokami. Do starszej przyszła córka z mężem i małą, kręconą wnuczką, która śm

Idź do oryginalnego materiału