«Jak babcia niszczy moją rodzinę, twierdząc, iż to nie będzie mój zięć!»

newsempire24.com 1 tydzień temu

„On mi nie zięć – i nigdy nie będzie!” – jak babcia niszczy moją rodzinę

Od pierwszego wejrzenia go nie zniosła. choćby imienia nie wymawia – tylko „ten” albo „twój tamten”. Prosiłam ją dziesiątki razy, żeby nie wtrącała się w nasze relacje, ale babcia ma własne zdanie na wszystko. „Gdyby był porządny, dawno by się ożenił. Dziecko jest, a w papierach nic!” – powtarza jak mantrę. Żadnego szacunku dla niego – z goryczą opowiada 26-letnia Kinga z Krakowa.

Z Konradem są razem od ponad dwóch lat. Najpierw się spotykali, a gdy Kinga zaszła w ciążę, postanowili zamieszkać razem. Konrad nie uciekł, nie spanikował – wręcz przeciwnie, oświadczył się. Ale pech chciał, iż plany się posypały: najpierw trafiła na obserwację w szpitalu, potem on miał kłopoty w pracy. O ślubie nie było mowy.

Mieszkali u babci Kingi – w trzypokojowym mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty na Pradze. Mieszkanie należało do niej, ale od dzieciństwa były tam zameldowane Kinga i jej mama. Od niedawna – także Konrad. Gdy urodziła się córeczka, przestrzeń stała się jeszcze ciaśniejsza, ale miłość ich trzymała.

W Urzędzie Stanu Cywilnego wciąż nie byli. Najpierw przez zdrowie, potem przez codzienność. Ale Konrad mówił: „Chcę, żebyś miała prawdziwe wesele. By były pierścionki, suknia, tak jak marzyłaś”. Chciał odłożyć pieniądze i zorganizować porządną uroczystość, a nie tylko podpisać papiery.

Wtedy babcia – Janina Kazimierzowa – zaczęła wojnę. Jej stanowisko było jasne: nie ma ślubu – nie ma zięcia. Choć Konrad nigdy nie odsunął się od Kingi ani dziecka, babcia nazywała go „nicponiem”. Twierdziła, iż gdyby naprawdę chciał, dawno by załatwił formalności. A one, jej zdaniem, decydują o wszystkim.

Gdy Konrad stracił pracę, babcia nie dawała mu spokoju. Raz leniem, raz darmozjadem, raz „chłopcem bez kręgosłupa”. W domu było mu tak ciężko, iż zatrudnił się, gdzie się dało – byle tylko uciec. Praca ciężka, grosze na rękę, ale szuka czegoś lepszego.

Mama Kingi – kobieta spokojna, nie miesza się w sprawy młodych – choćby ona przyznaje, iż Janina Kazimierzowa przesadza. Wtrąca się, narzuca, krytykuje. A młodzi i tak mają pod górkę.

Przyjaciółka Kingi od miesięcy radzi, żeby się wyprowadzili. choćby oferowała im swój pokój. Ale Konrad zarabia nieregularnie, a czynsz to połowa ich budżetu. Rachunki jeszcze by jakoś ogarnęli, ale jak żyć za resztę?

„Trwamy” – mówi cicho Kinga. „Mieliśmy nadzieję, iż niedługo się ułoży. A potem stało się to.” Wyszedł wieczorem ze znajomymi. Obiecał wrócić przed jedenastą. Północ – go nie ma. Pierwsza w nocy – wciąż się nie zjawia. Dzwoniła, martwiła się. Babcia wszystko widziała. Wrócił nad ranem, pijany. Tłumaczył się, przepraszał. A babcia… Nie wytrzymała. Rzuciła się na niego, krzyczała, wyrzuciła. „Moje mieszkanie – moje prawo! Jeszcze raz cię tu zobaczę – wezwę policję!”

Od tamtej pory Konrad mieszka u kolegi. Dzwoni codziennie, tęskni za córką. Mówi, iż szuka rozwiązania. Obiecuje znaleźć mieszkanie, zabrać je do siebie. Ale na razie to tylko słowa. Brak pieniędzy, brak możliwości.

A Kinga miota się między młotem a kowadłem: z jednej strony ukochany, z drugiej dach nad głową. Babcia nie ustępuje. Jej zasady w jej domu – niepodważalne.

Ale czy ma prawo niszczyć czyjąś rodzinę tylko dlatego, iż rzeczywistość nie pasuje do jej wyobrażeń? Czy pieczątka w dowodzie to miara miłości i odpowiedzialności? Czy dla formalności warto odbierać dziecku ojca, a kobiecie oparcie?

Kinga nie wie, co robić. Wyboru nie ma. Pieniędzy nie ma. Nadzieja tylko w mężu. A on ma same obietnice.

I tak siedzi nocami, wpatrzona w pusty kąt, gdzie stał jego plecak, i pyta siebie: „Może jednak nie ten jest? Może babcia ma rację?”

A może po prostu ktoś tak bardzo chciał mieć rację, iż zniszczył to, co budowała miłość.

Idź do oryginalnego materiału