To Wy sobie teraz oglądajcie zdjęcia zimowych Gór Izerskich, a ja Wam opowiem co mi się przydarzyło (albo raczej : co odwaliłam) na tym właśnie kawałku trasy.



Domyślacie się, gdzie weszłam razem z tymi biegaczami?
NA TORY.
Były tak zasypane, iż wyglądały jak droga.
No, myślę sobie, ale przynajmniej jestem pewna, iż jednak pociągi nie jeżdżą.

I wtedy...
Z tyłu....
Słyszę dziwny odgłos...
Oglądam się...
A zza zakrętu wytacza się pociąg.
Zdążyłam tylko wykonać skok do rowu obok torów. Do buta nalało mi się trochę wody (była na dnie), w śnieg wpadłam prawie po pas, pociąg mnie obtrąbił na maksa, a ja w momencie byłam cała mokra też ze strachu.
Jak się wygrzebywałam z tego rowu, to słyszałam jak znów pociąg strasznie trąbi, domyśliłam się, iż na tych biegaczy...
Wylazłam na tory i prawie biegiem ruszyłam do przodu, żeby jak najszybciej zejść z tych torów!!!

Udało się, znalazłam adekwatną drogę (widzicie ja na ostatnim zdjęciu) i ruszyłam czym prędzej do domu.
To było przeżycie, którego nikomu nie życzę!!!