Dziennik osobisty
Zmęczona po całym dniu domowych obowiązków, właśnie ułożyłam syna do snu, gdy zadzwonił telefon. Takie telefony nie były dla mnie niczym nowym – w Lublinie znano mnie jako osobę, która nigdy nie odmówi pomocy.
„Dobry wieczór, pani Danuto”, usłyszałam zdenerwowany głos sąsiadki. „Czy mogłby pani przyjść? Ojcu znowu gorzej.”
„Juz idę”, odpowiedziałam, zarzucając chustę na ramiona.
Ukończyłam medyczne studium z wyróżnieniem, ale po dyplomie nie pracowałam w zawodzie. Wyszłam za mąż młodo, urodziłam syna Jakuba i zatrudniłam się jako księgowa w małej firmie. Medycyna pozostała moją pasją – biegłam do sąsiadów, robiłam zastrzyki, mierzyłam ciśnienie. Dzwonili o każdej porze, a ja zawsze odpowiadałam.
Na dworze mżyło z deszczem, latarnie rzucały mdłe światło. gwałtownie dotarłam do domu sąsiadki.
„Dziękuję, iż pani przyszła!” – powitała mnie kobieta. „Pogotowie nie odbiera, a ojciec znowu ma skoki ciśnienia.”
Zmierzylam mu ciśnienie – było niebezpiecznie wysokie. Z wprawą zawodowca podałam zastrzyk. Po pięciu minutach starszemu panu ulżyło, a niedługo przyjechała karetka.
Wracałam wolno, zadumana nad swoim życiem. Pięć lat temu zostałam wdową, ale nigdy nie odważyłam się na nowy związek. Jakuba wychowywałam surowo, starając się dać mu wszystko, co mogłam, ale pensja ledwo starczała na jedzenie, opłaty i ubrania dla niego. Dla siebie nie kupowałam nic – nie było mnie na to stać. Drobne zarobki z pomocy sąsiadom były wybawieniem – te pieniądze wydawałam na słodycze dla syna.
Moim małym marzeniem było przeglądanie sklepów internetowych, wyobrażając sobie, jak ubieram piękne sukienki. W domu, po ułożeniu Jakuba, zaparzyłam herbatę i otworzyłam tablet. Wybierając stroje, marzyłam o nowej garderobie, ale głos syna przywołał mnie do rzeczywistości:
„Mamo, chodźmy spać. Boję się sam.”
„Zaraz, skarbie”, odparłam, spoglądając przez okno.
Życie wydawało się ciężarem. Wstałam, położyłam się obok niego i zasnęłam.
Następnego dnia, po pośpiesznym śniadaniu, pobiegłam do pracy. Zbliżał się Nowy Rok, ale pensję znów opóźniali. Nie wiedziałam, jak przygotować świąteczny stół. Kredyt ciążył, a pożyczki nie były opcją. Od czarnych myśli oderwała mnie koleżanka:
„Danuta, szef chce z panią rozmawiać!”
Pospiesznie podeszłam do gabinetu, zastanawiając się, czy czeka mnie zwolnienie, czy może premia. Okazało się, iż szef proponuje nam założenie kart kredytowych na preferencyjnych warunkach przez bank znajomego. Wszyscy zgodzili się, a ja, otrzymawszy kartę, nabrałam otuchy – teraz kupię Jakubowi prezent i przygotuję święta.
Wracałam do domu w lepszym humorze. W powietrzu unosił się zapach śniegu i choinek, ludzie niosli ozdoby do domów. W pociągu zrozumowanie o przyszłości przerwał mi ten sam mężczyzna, który nagle usiadł obok.
„Cześć, piękna! Wesołych świąt!” – uśmiechnął się.
„Dziękuję, wzajemnie”, odparłam, rumieniąc się.
Jechaliśmy w milczeniu, ale jego obecność dziwnie mnie rozgrzewała. W domu czekała mnie niespodzianka. W salonie siedział starszy pan, może siedemdziesięcioletni, chudy, w znoszonych ubraniach, ale z dobrymi oczami. Jakub, widząc moje zdziwienie, wyjaśnił:
„Prosił o jedzenie, więc go zaprosiłem. Przecież zawsze pomagasz!”
Wzburzenie minęło – zrozumiałam, iż syn odziedziczył po mnie wrażliwość. Przygotowałam kolację, dałam mu czyste ubrania po mężu i wysłałam pod prysznic. Gdy się mył, zadzwoniłam do domu opieki i umówiłam go na miejsce.
Taksówka zawiozła nas na przedmieścia Lublina – do dużego dworku z ogrodem, który przypominał pałac. Po załatwieniu formalności wychodziłam, gdy staruszek mnie zatrzymał:
„Zaczekaj, kochanie!”
Podarował mi małe pudełeczko. W środku był srebrny pierścień z bursztynem.
„To od mojej babci. Była mądrą kobietą, a pierścień przekazywano po linii kobiecej. Nie mam rodziny, a ty jesteś go warta. Przynosi szczęście i spełnia marzenia, jeżeli w nie uwierzysz.”
Chciałam odmówić, ale nalegał. Podziękowawszy, wróciłam do domu. Sprzątając, położyłam się dopiero po północy. Rano, pamiętając o pierścieniu, założyłam go. Pasował idealnie, rozgrzewając palec. Nastrój poprawił się, a przy kawie spisałam listę zakupów: choinka, ozdoby, prezenty, świąteczne menu.
W internecie wybrałam czarną aksamitną sukienkę i zamszowe buty. Płacąc kartą, wyobraziłam sobie siebie na przyjęciu. Po raz pierwszy od lat pozwoliłam sobie na odrobinę luksusu. Włączając muzykę, sprzątałam, nucąc. Na targu świątecznym spotkałam koleżanki, które namawiały mnie na wspólne świętowanie, ale odmówiłam – ten Nowy Rok miał być wyjątkowy.
W pociągu znów zauważyłam jego – tego nieznajomego. Wymieniliśmy uśmiechy, ale nie odezwaliśmy się. W domu, ubierając choinkę, pogrążyłam się w myślach. Moje życie było pasmem trosk, długów i samotności. Marzyłam o zmianie – wolności od kredytów, nowej pracy, remoncie mieszkania i miłości.
Tydzień minął błyskawicznie. Sukienka dotarła, menu było gotowe. Zostały prezenty i zakupy spożywcze. Rano, widząc za oknem śnieg, włożyłam dżinsy, biały sweter i pierścień.
„Pomóż mi”, wyszeptałam, prosząc o wolność od długów, nową pracę, remont i miłość.
W sklepach mój entuzjazm jednak gasł – dług rósł, a pensji wciąż nie było. Pamiętając jednak o staruszku i domu opieki, postanowiłam zrobić niespodziankę podopiecznym. Po rozmowie z przyjaciółką pracującą tam dowiedziałam się, iż jest ich trzydziestu. Mimo skromnego budżetu kupiłam szaliki, chusty i pudełko mandarynek. Na odchodnym, pod wpływem impulsu, wzięłam los na loterię.
W domu opieki panowała święW holu rozbrzmiewała kolęda, a między stołami krzątały się wolontariuszki, gdy nagle drzwi się otwarły i wszedł on – mężczyzna z pociągu, trzymając w rękach ogromną paczkę z prezentami.