Barbara Kowalewska: W nominacji napisano: „za nową formę mówienia o historii i przewodnictwa historyczno-miejskiego, które realizuje podczas lekcji muzealnych, spotkań i spacerów po Gnieźnie”. Nie jest pan nauczycielem, ale przewodnikiem i edukatorem muzealnym – to dostrzeżenie funkcji, jaką pan pełni lokalnie. Kim jest edukator muzealny?
Jarosław Mikołajczyk: Trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Edukator jest człowiekiem prowadzącym proces. Jako edukatorzy muzealni dostajemy ludzi na chwilę. Zdarza się, iż klasy szkolne wracają, ale trudno to nazwać procesem. Dyrektor Muzeum Początków Państwa Polskiego dr Michał Bogacki skłania się, by nazywać nas popularyzatorami. Wydaje mi się, iż określenie edukator jest pełniejsze, odnoszę to, rzecz jasna, do siebie, ja tę rolę łączę z rolą przewodnika i regionalisty, trochę też „piewcy Miasta”. Oprowadzam po krótkich fragmentach ulic Gniezna jako Muzealny Detektyw. Przynajmniej 60 proc. uczestników w tych spacerach się powtarza, więc – proces ma miejsce. Dzisiaj, kiedy mamy już dostęp do różnych informacji w internecie, rola przewodników się zmieniła. Wykonują istotną pracę na rzecz edukacji tożsamościowej, to nie jest tylko popularyzacja.
fot. S. Uciński
Gniezno kojarzone jest głównie z tym, iż było stolicą Polski (chociaż i to jest dziś dyskutowane), iż był tu Mieszko I, Chrobry, a przecież miasto zawdzięcza swoją dzisiejszą postać późniejszym pokoleniom: wybitnym osobom i zwykłym mieszkańcom. Zaczynamy więc od podwórka, potem przechodzimy do fyrtla, potem jest Wielkopolska, a dopiero potem Polska. Każda inna kolejność jest moim zdanie nieszczera, nienaturalna.
BK: Jak w takim razie dzisiejszy edukator muzealny może trafić do zwiedzających? Mam wrażenie, iż to dzięki pasji, którą się czuje w pana opowieściach.
JM: A może jeszcze inaczej: kiedy opowiadam o Gnieźnie, mówię o „moim Miasteczku” z miłością i z serdecznością. Wydaje mi się, iż odkryliśmy na nowo z muzeum turystykę lokalną, ludzie z naszego miasta chcą wchodzić na podwórka, słuchać o kimś, kto tu właśnie zaczynał, jego okna wychodziły na to podwórko, potem zaczął tworzyć, stał się sławnym człowiekiem itd. Oprowadzałem grupę po ul. Rzeźnickiej, w dawnej dzielnicy żydowskiej, gdzie jest fontanna z motywami kabalistycznymi, zwana też Źródełkiem Fryderyka. Żeby ją zobaczyć, przyszły tłumy, bo na co dzień jest niedostępna. Mieszkańcy Gniezna chcą poczuć, iż to miasto jest piękne i interesujące. Chcą usłyszeć coś innego niż tylko narrację z podręczników. W ten sposób, przez małe historie, łatwiej dotrzeć do dzieci i młodzieży.
BK: Nagroda publiczności to sygnał, iż mieszkańcy Gniezna docenili pana styl działania. Ale jak to się stało, iż „chłopak z Gniezna”, jak pan o sobie mówi, został uhonorowany w Warszawie?
JM: Nagroda im. Powstańców Warszawskich przyznawana jest między innymi za nowe mówienie o historii, za krzewienie wartości ważnych dla powstańców, w tym miłości do ojczyzny. To konkurs ogólnopolski. W skład kapituły wchodziły też osoby w wieku między 90 a 100 lat – powstańcy warszawscy, a także artyści. Byłem wzruszony, patrząc na powstańców podczas gali. Ta kapituła zaakceptowała zgłoszenie mojej kandydatury, które zresztą wysłano spoza Gniezna.
fot. Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie
Ten Złoty BohaterON Publiczności dostaje się w wyniku głosowania ludzi. Po nominacji co rano otrzymywałem zrzuty ekranu od przyjaciół, ale i nieznanych mi ludzi, którzy uczestniczyli w moich spacerach czy podczas wydarzeń prowadzonych przeze mnie bądź w ramach pracy w MPPP, bądź inaczej, z meldunkiem „już głosowałem”. To mnie także wzruszyło. Widząc ich zaangażowanie, zrozumiałem, iż odczytali mój komunikat – iż to „miasto jest nasze” i dlatego je kochamy.
Myślę, iż głosujący utożsamiają się z tą nagrodą, iż to moje „Miasteczko” chce tego, co robię. Ktoś zauważył nie tyle mnie, ile moje działania. To była radość. Jak zszedłem ze sceny, to pomyślałem, iż teraz już nie ma żartów, iż to zobowiązuje, by robić naprawdę dobre rzeczy. To już nie może być „chłopak z gnieźnieńskich podwórek”. Choć pewnie inny być nie potrafię, myślę, iż zamiast krwi mam gnieźnieński bruk.
BK: Używa pan określenia „nowy regionalizm” i „regionalizm włączający”. Co stoi za tymi terminami?
JM: Pozostałość po zaborach, która podzieliła Wielkopolskę na Kongresówkę i prawdziwe Poznańskie, podtrzymana sztucznie przez PRL tworami takimi jak województwo konińskie, tkwiła jeszcze w moim pokoleniu. Dziś myślę, iż nie to, skąd jesteś, ale to, kim się czujesz, determinuje tożsamość. Tego nauczyłem się od Ślązaków i prof. Tadeusza Sławka. jeżeli czujesz się Wielkopolaninem, to nim jesteś. W tym kontekście „nowy regionalizm” to szukanie inności, ale nie wyższości. Ponadto zawsze byliśmy krajem wielokulturowym. Mity o jednolitym narodzie są nieprawdziwe. A każde pogranicze jest bogate. Trzydzieści kilometrów od Gniezna była granica, mieszkali tu Polacy, Żydzi, Niemcy i my, Wielkopolanie.
fot. A. Farman
Byliśmy jednak „gnieźniakami” – to było spoiwo. Po wielkim pożarze w 1819 roku Gniezno stworzyli na równi Polacy, Niemcy i Żydzi. Przeciętny Niemiec czuł silniejsze związki z tym miastem niż z jakąś daleką stolicą w Niemczech. Do tego połowa rzekomych „Szkiebrów” to również w Gnieźnie byli Bambrzy, czyli jak mawiał mój dziadek, „dojczkatoliki”. Ich święta i obrzędy łączyły ich bardziej z Polakami niż ewangelickimi rodakami. Pielęgnujmy swoje, ale nie opowiadajmy, iż ktoś napływowy nie jest „nasz”. To jest nowy regionalizm, regionalizm włączający, o którym mówi prof. Sławek. Nie da się stworzyć wspólnej tożsamości bez włączania.
Popatrzmy na gwarę – tu miesza się wszystko: są wpływy francuskie (z czasów wojen napoleońskich), niemieckie, ale choćby nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele w tej gwarze słów z jidisz czy choćby hebrajskiego.
BK: Mówił pan też o tym, iż historię miasta tworzą nie tylko sławni obywatele, ale w równym stopniu zwykli ludzie.
JM: Historia nie jest tylko historią generałów, władców czy celebrytów. Tworzą ją nasi sąsiedzi, dziadkowie i my. Uosobieniem regionalizmu włączającego i mojego rozumienia pamięci historycznej jest słynny Bronek Mandolinista, czy choćby legendarny Psiarczyk. Bronek, choć nie żyje już pewnie 20 lat, wciąż jest wspominany przez starszych gnieźnian z sympatią. W uszach pełno waty, uśmiechał się i grał: to przed Urzędem Stanu Cywilnego, to przed którąś z restauracji na Kareji (Karei).
fot. Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie
Psiarczyk, ojciec znanego muzyka bluesowego w zamierzchłych PRL-owskich latach, samozwańczo szkolił psy na skraju parku miejskiego na tzw. szwedzkich szańcach. Ludzie przyprowadzali mu psy, a on regularnie prowadził zajęcia i notował w dzienniku osiągnięcia każdego z nich. Podobno pewna gnieźnieńska dama przyszła z pretensjami do Psiarczyka, iż jej pupil nic nie umie.
Na to nauczyciel czworonogów otworzył dziennik, popatrzył i powiedział: „No tak, proszę pani, nic nie umie. Aport – dwa, siad – dwa, leżeć – dwa” – odpowiedział rozbrajająco. „Niech się pani nie przejmuje, z rosyjskiego same piątki” – dodał na pocieszenie. Chociaż to ostatnie zdanie to już chyba anegdota. Piękną lekcję pokory i miłości do miasta odebrałem w Gorzowie. Niedaleko dworca stoi tam pomnik. Gość w blyckach (okularach) z kaszkietem, w ręku haczyk od pieca, a na nim fajerka. Kiedy doczytałem inskrypcję obok pomnika: „Szymonowi Giętemu – kloszardowi miejskiemu Gorzowianie”, zrozumiałem, czym jest miłość do miasta, co to jest regionalizm. Takich pomników nam trzeba.
BK: W naszej teraźniejszości mamy pewien kłopot z patriotyzmem. To słowo z jednej strony skompromitowane, z drugiej związane z nieznośną pompatycznością. o ile patriotyzm, to jaki?
JM: Chciałbym mieszkać na takim podwórku, w takim fyrtlu, w takim miasteczku i w takiej Polsce, gdzie „patriota tekstylny” może włożyć koszulkę z orłem, a ja na przykład mogę nie stać na baczność przed flagą. W takim rozumieniu patriotyzmu nie ma miejsca na agresję.
fot. S. Uciński
Ojczyznę można kochać na różne sposoby. Mogę ją kochać gorzką miłością, widząc ten cały nasz „bałagan”, niefrasobliwość, ale i wszystko to, co piękne. Gdybyśmy od tego wyszli, iż patriotyzm powinien być włączający, może żyłoby nam się razem lepiej. Kocham Polskę, może inaczej niż ty, porozmawiajmy o naszej miłości do ojczyzny, a nie o wielkości orła na koszulce, o naszych do niej emocjach. Ja czuję się patriotą najbliższego winkla, będę się bił o ten winkiel.
Mój dziadek, ułan znad Bzury mawiał, iż bliższa ciału koszula, więc on najpierw będzie bronił tej koszuli, a nad Bzurę pojechał, kiedy było trzeba. Irytował się na machanie szabelką w czasach pokoju. Nauczył mnie, iż nie są ważne mistrzostwa świata, iż mistrzem jest tylko „majster podwórka”. Patriotyzm tuszujący kompleksy jest bardzo niebezpieczny. Niestety, od dumy narodowej blisko do buty. Od: „Niech żyje Polska!” niektórym blisko do „Polska dla Polaków!”.
BK: Nawiązując do tytułu niesławnego podręcznika „Historia i teraźniejszość”, jak pana zdaniem nasza lokalna historia wpływa na teraźniejszość, na to, co w niej robimy, kim jesteśmy, co myślimy o jutrze?
JM: Zamiast odpowiadać na to pytanie, wolałbym zaprosić na któryś z moich spacerów po mieście, bo ten nieszczęsny HiT realizuje się podczas każdego z nich. Kiedy organizowaliśmy spotkanie poświęcone Zygmuntowi Karpińskiemu, na podwórku, gdzie mieszkał, w pewnym momencie otworzyły się okna kamienicy i jej mieszkańcy słuchali opowieści historycznych z ich własnego podwórka. Nagle człowiek z pierwszego piętra zdał sobie sprawę, iż ten piękny piec z przełomu XVIII i XIX wieku w jego pokoju służył jeszcze sędziemu Antoniemu, który prowadził przy nim salon patriotyczny. Pomysł łączenia historii i teraźniejszości nie jest ani głupi, ani nowy, a jego realizacja? No cóż: „koń jaki jest, każdy widzi”. HiT-em w praktyce są muzea; one choćby idą dalej – wychodzą od historii, ale działają dla przyszłości.
BK: Wróćmy do pana planów na przyszły rok. Co pan zamierza?
JM: Chciałbym, nie tracąc autentyczności, zadbać jeszcze bardziej o szczegóły. Wyzwaniem na przyszły rok jest zaplanowana przeze mnie książka. Ma to być połączenie podwórkowego gawędziarstwa z formą przewodnika. Ma już choćby tytuł: „Sto metrów historii – półprzewodnik Miasteczko Gniezno: ludzie, losy, tajemnice”. Jest sporo materiałów, a choćby zgoda Fundacji im. E. Dwurnika, by na okładkę użyć przepięknego obrazu Dwurnika pokazującego gnieźnieńską synagogę, która już nie istnieje.
Edward Dwurnik, Synagoga w Gnieznie
Ta książka będzie zapisem odkryć Muzealnego Detektywa, ale jednocześnie emocji szczuna z Kareji. To opowieść o miłości do Miasteczka, nowy regionalizm w praktyce, oglądanie świata z podwórek, dachów, czasem piwnic Gniezna. W pracy muzealnej chcielibyśmy jeszcze mocniej wejść w Miasteczko z tą formą „bezdomnego muzeum miasta”, jaką jest Interaktywne Muzeum Gniezna. Chcemy między innymi, wraz ze Szkoła Podstawową nr 7, upamiętnić cmentarz żydowski, bo ta właśnie szkoła znajduje się na jego miejscu.
A przy okazji współpracy z Pałacem Generała Dąbrowskiego, tworząc słuchowisko „Generał sam się broni” wraz z Ewą Kaczmarek (Teatr Usta Usta), Magdą Robaszkiewicz i Jakubem Grzechowiakiem, wpadliśmy na pomysł nowych podcastów regionalistycznych.
Jarosław Mikołajczyk – gnieźnianin, dziennikarz i regionalista, animator kultury i lalkarz. Jedyny mówiący gwarą przewodnik po Szlaku Piastowskim. Edukator muzealny w Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie i popularyzator historii Gniezna. Upodobał sobie mówienie o mieście przez pryzmat wybitnych, a zapomnianych jego postaci. Piewca wielkopolskich organiczników. Umiejętności nabyte w Państwowym Studium Kulturalno-Oświatowym w Kaliszu o profilu teatralnym (dziś Studium Animatorów Kultury) oraz UL w Błotnicy Strzeleckiej i wiedzę ze studiów na WOT łączy z pasjami historycznymi i oprowadzaniem. Laureat Nagrody Kulturalnej Miasta Gniezna „Królik” 2014 oraz Złotego BohaterONa Publiczności w 2023 r.