Inny Wybór…

newsempire24.com 20 godzin temu

Dzisiaj przeżyłem coś niezwykłego…

Poczułem, jak Weronika dotknęła mojej dłoni.
— Co? — Otworzyłem oczy. — Już się zaczęło?
Uśmiechnęła się tajemniczo i spojrzała na łóżko obok mnie.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem zawiniątko. Dotknąłem je, ale kocyk ugiął się pod moją dłonią. Było puste…
— Krzysztofie! — z oddali dobiegł zaniepokojony głos Weroniki.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem jej napiętą twarz, jakby nasłuchiwała czegoś. Potrząsnąłem głową, próbując otrząsnąć resztki snu.

— Co? Już czas? Przecież zostały jeszcze dwa tygodnie…

— Nie wiem, ale boli mnie brzuch — odparła Weronika.

— Dobrze — uniosłem się na łokciach. — Trzeba wezwać karetkę. — Spojrzałem na łóżko obok. Nie było tam żadnego zawiniątka. Odetchnąłem z ulgą, odpędzając senne widzenie.

— Poczekajmy. Nie jestem pewna, czy to skurcze. Po prostu boli. Mówili, iż karetkę trzeba wzywać, gdy skurcze będą co dziesięć minut. — Weronika patrzyła na mnie z nadzieją.

— A jak karetka zdąży, to już urodzisz. Gdzie mój telefon? — Siegnąłem po dżinsy wiszące na krześle. Z kieszeni wypadł telefon. Upadł na miękki, puszysty dywan.

Ocknąłem się, usiadłem, podniosłem telefon i wsunąłem nogi w dżinsy. Za mną Weronika jęknęła, obejmując brzuch.

— Co? Skurcz? — Przeskoczyłem na jej stronę łóżka, usiadłem obok i zacząłem masować jej plecy pięściami, jak nauczono nas na kursie rodzenia.

— Oddychaj głęboko — powiedziałem i sam głośno wciągnąłem powietrze nosem, a potem wypuściłem ustami.
Weronika powtórzyła za mną.

— Już przeszło — wyszeptała, wymuszając uśmiech.

— Wzywam karetkę. — Zerwałem się z łóżka. — Nie. Ubieraj się, zawiozę cię do szpitala. Będzie szybciej.

Torba z rzeczami była spakowana od dawna i stała w kącie sypialni.

— Dokumenty są w szufladzie nocnej — powiedziała Weronika, wciągając na siebie szeroką sukienkę.

Wziąłem dokumenty, zauważyłem ładowarkę na dnie szuflady i wrzuciłem ją do torby razem z teczką.

— A paszport?

— W szafie — odparła spod sukienki.

Pobiegłem do drugiego pokoju, szukając paszportu, przeklinając w duchu, iż nie spakowała wszystkiego razem. — Gdzie twój telefon? — krzyknąłem.

— Tu, na nocce — odpowiedziała spokojnie.

— Weronika, ile razy ci mówiłem, żeby wszystko trzymać pod ręką? Jak dziecko… — mruczałem, wracając do sypialni. — A szczotka, pasta do zębów…

Weronika uśmiechnęła się z poczuciem winy, ale grymas bólu wykrzywił jej usta.

— Zaraz. — Rzuciłem torbę na podłogę i znów masowałem jej plecy.
W środku rosła irytacja. Spojrzałem na zegarek — była piąta trzydzieści.

Weronika rozluźniła się, ból na chwilę odpuścił, by wrócić po kilku minutach.

Naciągnąłem bluzę, podniosłem torbę.

— Chodź, może zdążymy zejść przed następnym skurczem.

Weronika wlokła się do przedpokoju, podtrzymując brzuch. Ubrałem ją w szerokie botki. Jej modne buty stały odstawione — opuchnięte stopy już się w nie nie mieściły. Pomogłem jej założyć płaszcz, naciągnąłem kaptur, sam zacząłem się ubierać. Skarpetki… Zapomniałem o nich, ale nie było czasu szukać. Wsunąłem bose stopy w buty…

— Idziemy? — Pomogłem jej wstać z niskiego pufa i wyszliśmy.

W drodze do windy Weronika zatrzymała się i jęknęła, opierając się o ścianę. Współczułem jej, ale irytowała mnie jej powolność. W takim tempie w godzinę nie dojdziemy do samochodu.

— Powoli, w aucie będzie lżej — powiedziałem, ciągnąc ją do windy. — Jeszcze chwila…

Miasto dopiero się budziło. Tu i ówdzie zapalały się światła w oknach. W nocy spadł śnieg, co utrudniało wyjazd z podwórka.

„Dlaczego ludzie nie myślą o porze roku, gdy planują dziecko? Latem byłoby łatwiej. Świt wcześnie, żadnego śniegu i lodu…” Myśli przerwał mi jęk Weroniki.

Na drogach było pusto, wcisnąłem gaz…

— Werka, wytrzymaj. Jeszcze trochę. Oddychaj…

Czułem, jak za każdym razem, gdy Weronika się kurczyła, mój brzuch też się napinał. Ale to nie to samo. Nie mogłem podzielić z nią tego bólu.

W końcu dojechaliśmy do szpitala. Pomogłem żonie wysiąść, ciągnąłem ją pod rampę, gdzie świecił napis „Przyjęcie”, otworzyłem drzwi i wszedłem za nią. Nikogo.

— Halo, jest ktoś? Żona rodzi! — krzyknąłem w pustkę.
Głos rozległ się echem.

Z głębi wyszła kobieta w białym kitlu.

— Spokojnie, tato. Co ile skurcze? — spytała położna.

— Coraz częstsze — odparłem za żonę.

— Kapcie macie? Pomóż żonie się przebrać. Zabierzcie buty i płaszcz. Dajcie dokumenty.

Wykonałem wszystko. Wydawało mi się, iż działam szybko, ale czułem się jak w zwolnionym tempie. Weronika ciężko oddychała, przygryzając wargę.

— Idźcie do domu. Zapiszcie numer telefonu. — Położna wskazała na kartkę przyklejoną do ściany.

Odwróciłem wzrok i zobaczyłem Weronikę już przy drugich drzwiach. Patrzyła na mnie przerażona. Serce mi pękło. Myśl, iż mogę jej więcej nie zobaczyć, ścisnęła gardło. Rzuciłem się do niej, ale położna zablokowała mi drogę.

— Tam nie wolno!

Kochałem ją w tej chwili najbardziej na świecie. Chciałem coś powiedzieć, dodać otuchy, ale słowa uciekły.

— Kocham cię — krzyknąłem i uśmiechnąłem się.
Weronika próbowała się uśmiechnąć, ale skurcz wykrzywił jej twarz…

„Boże…” Nie znałem modlitw, a jeżeli nawet, to teraz wszystkie wyleciały mi z głowy.

Zaniosłem jej rzeczy do auta, wsiadłem za kierownicę. Gdy wróciłem do domu, powinienem był iść do pracy. Jaka praca? Zadzwoniłem do szefa, powiedziałem, iż żona rodziPo południu zadzwonił telefon, a w słuchawce usłyszałem zmęczony, ale szczęśliwy głos Weroniki: “Mamy syna, a on ma twoje oczy”.

Idź do oryginalnego materiału