„Inny [nie]obcy” Arkadiusza Goli w Pałacu Schoena Muzeum w Sosnowcu w ramach XXXII Festiwalu Ars Cameralis

magazynszum.pl 11 miesięcy temu

Czarno-biała polifonia obrazów znanych, rozpoznanych i naturalnie bliskich, ale odsuwanych w głębokie zakamarki podświadomości, gdzie często zostają zaklasyfikowane jako obce, drażniące pułapką niezrozumiałości. Równocześnie uzyskujemy świadomość, iż kształty, formy i treści, które za nami podążają, powoli przekształcają się w naszej pamięci zaledwie w mglistą poświatę, podobną do rozmazanych, nieudanych fotografii, zawsze jednak intrygujących i jątrzących nasze zmysły… Pobrzmiewają charakterystycznym rubato, interwałem sekundy, unikalną ornamentyką, uwodząc nas swoją ekspresją tajemniczości. Gdy wkraczamy w gąszcz tych obrazów, często powtórzonych i zwielokrotnionych, zasłaniając oczy, wówczas ich sens nieśmiało się nam objawia, wydaje się, iż jest nierozwiązywalną zagadką, a tak naprawdę wszechświat wypływający z rozsypanych fotografii jest w swojej istocie bardzo prosty, nie ma ukrytych zawiłości.

widok wystawy „Inny [nie]obcy” Arkadiusza Goli w Pałacu Schoena Muzeum w Sosnowcu w ramach XXXII Festiwalu Ars Cameralis, fot. Paweł Więcławek, dzięki uprzejmości organizatorów
widok wystawy „Inny [nie]obcy” Arkadiusza Goli w Pałacu Schoena Muzeum w Sosnowcu w ramach XXXII Festiwalu Ars Cameralis, fot. Paweł Więcławek, dzięki uprzejmości organizatorów
widok wystawy „Inny [nie]obcy” Arkadiusza Goli w Pałacu Schoena Muzeum w Sosnowcu w ramach XXXII Festiwalu Ars Cameralis, fot. Paweł Więcławek, dzięki uprzejmości organizatorów
Arkadiusz Gola, „Ruda Śląska, 1992″, wystawa „Inny [nie]obcy” w Pałacu Schoena Muzeum w Sosnowcu w ramach XXXII Festiwalu Ars Cameralis, dzięki uprzejmości artysty oraz organizatorów

To obrazy o ludziach i ulicach wypełnionych euforią i melancholią, o wolności i chwilach, gdy dzień mierzy się z nocą, o przestrzeniach otwartych i zamkniętych, mieszkaniach i polach, w których czas krąży w zadumie. Obrazy o egzystencji, gdy wydaje się, iż wszystko skończone i wyrwy w życiu są zbyt bolesne, a także o momentach, gdy świat dźwięczy miłością i wznosi się nad śmiercią. Mimo odmienności tych ujęć, odnajdujemy w nich silnie uwidocznione oraz podkreślone, wynikające też z natury życia, wrażenie konieczności ruchu i trwania. Nie odkryjemy tutaj jednak ani początku, ani tym bardziej końca opowieści. Wszystko rozgrywa się w scenerii znajomych skaz i zarysów szczelin na ścianach śląskich domów, rozpadających się ogrodzeń i osamotnionych ulic, napisów na murach z deklaracją miłości lub nienawiści, albo wierności dla swoich klubów. Nad wszystkim, zawieszone na szarym niebie, krążą w powietrzu stada wron i gołębi, nadając obrazom wrażenie drżenia i niepokoju. Wzrok przyciągają podwórka, będące świadectwem rannych miast, na których pojawiają się samochody, jak symbole przepychu oraz twarze z iskrzącymi gwiazdami w oczach, spychające troski i ból na dno, prowokacyjnie depczące nudę, która spływa z czarnych dachów i wierzchołków zmurszałych drzew. My natomiast wciąż przechodzimy obok i jesteśmy, jak człowiek biegnący w dymie i mgle.

Fotografie Arka Goli są zapisem spotkań w gronie romskich przyjaciół, próbą przeniknięcia rzeczywistości, która odsłania się przed jego oczyma. On rozumie, iż są otoczeni głęboką pamięcią przesuniętą w mglistą senną ciszę. To trudne wyzwanie odczytać mity ich świata, tak często niszczonego ciosami cywilizacji, uderzanego przez wszechmocną historię, brutalną politykę i brak tolerancji. Gola zaczyna więc obserwować proste i banalne czynności dnia codziennego, chwile przymierzanych, a następnie nakładanych ubrań, przedmioty, często o wymiarze magicznym, wypełniające ich mieszkania. Uwiecznia słowa wpadające w jego oczy, chce zrozumieć ich brzmienie i odkryć tajemnicę języka. Nasłuchuje wypowiadanych szeptem lub krzykliwych fraz, jak również trzasku drzwi i szelestu szuflad w szafie. Doświadcza smaków oraz zapachów unoszących się nad stołem, ogląda obrazy zawieszone na ścianach, uzyskując świadomość, iż to skrzące iskry, prześwity światów, do których wracają, rozkwitających z przepychu pamięci. Dym z papierosa, skłębiający się w cwałujące chmury na wietrznym niebie, wspomnienia przodków, którym dziś oddaje się granitowy hołd, szmer ulicy poruszający widmowe tabory ciągnięte przez niewidzialne konie, wśród kwiatów na zielonych łąkach.

Arkadiusz Gola, „Ruda Śląska, 1992″, wystawa „Inny [nie]obcy” w Pałacu Schoena Muzeum w Sosnowcu w ramach XXXII Festiwalu Ars Cameralis, dzięki uprzejmości artysty oraz organizatorów
Arkadiusz Gola, „Tarnowskie Góry, 2006″, wystawa „Inny [nie]obcy” w Pałacu Schoena Muzeum w Sosnowcu w ramach XXXII Festiwalu Ars Cameralis, dzięki uprzejmości artysty oraz organizatorów
Arkadiusz Gola, „Ruda Śląska, 1991″, wystawa „Inny [nie]obcy” w Pałacu Schoena Muzeum w Sosnowcu w ramach XXXII Festiwalu Ars Cameralis, dzięki uprzejmości artysty oraz organizatorów
Arkadiusz Gola, „Zabrze, 1998″, wystawa „Inny [nie]obcy” w Pałacu Schoena Muzeum w Sosnowcu w ramach XXXII Festiwalu Ars Cameralis, dzięki uprzejmości artysty oraz organizatorów

Arkadiusz Gola, „INNY [NIE] OBCY. Romowie na Górnym Śląsku. 1991–2023”

Pierwsze zdjęcia Romów zrobiłem na początku 1991 roku. Wtedy na ulicach polskich miast pojawiło się sporo romskich uchodźców z Rumunii, którzy Polskę traktowali jak tranzyt w podróży do zachodniej Europy, głównie Niemiec. Byłem ich ciekaw. Chciałem wiedzieć, skąd się wzięli, dlaczego wyjechali ze swojego kraju w nieznane. Fotografowałem ich na ulicach, ale to mi nie wystarczało. Chciałem zobaczyć, gdzie mieszkają, jak żyją, kim są. gwałtownie znalazłem ich domy, które były sklecone z desek, cerat i wszystkiego, co znaleźli nieopodal miejsca, gdzie zbudowali niewielką osadę. Mimo iż nie znałem ich języka, a oni mojego, to przyjęli mnie dobrze, przyjaźnie. Pamiętam, jak bardzo się ucieszyli, gdy przywiozłem odbitki zdjęć, które wcześniej zrobiłem ich dzieciom. Wracałem tam jeszcze wielokrotnie. Po kilku latach, głównie pod naciskiem opinii publicznej, straż miejska podstawiła pod osadę autokary, a uchodźców deportowano z powrotem do Rumunii. To również postanowiłem sfotografować.

Gdy pracowałem dla tygodnika miejskiego „Głos Zabrza i Rudy Śląskiej”, pewnego dnia wysłano mnie do domu kultury w Rudzie Śląskiej na wieczorek poezji romskiej. Tam zrobiłem kilka zdjęć Romce, która czytała swoje wiersze. Pod koniec spotkania podeszła do mnie i poprosiła o kilka odbitek dla siebie. Zapisałem jej adres, wywołałem zdjęcia i po kilku dniach zapukałem do jej drzwi. Przyjęła mnie bardzo życzliwie, poczęstowała herbatą. Bardzo się ucieszyła, iż dotrzymałem słowa. Wtedy po raz pierwszy podniosłem aparat do oka i sfotografowałem polskich Romów w domu. Gdy wróciłem z odbitkami, zapytała, czy mógłbym sfotografować ślub w ich rodzinie. Zgodziłem się. Tam poznałem jej braci i dalszych krewnych. Polubiliśmy się, zostałem zaakceptowany. Fotografowałem nie tylko tę jedną rodzinę z Orzegowa w Rudzie Śląskiej. W Zabrzu często zaglądałem z aparatem na ulice Buchenwaldczyków czy Sienkiewicza, gdzie większość mieszkańców stanowili Romowie. Zawsze najbardziej interesował mnie ich zwykły, powszedni dzień. Fotografowałem ich w domach, na ulicy, dzieci w szkole. Kiedy w 2007 roku okazało się, iż w centrum Katowic mieszkańcy kilku ulic zostaną wysiedleni na potrzeby budowy nowego kampusu uniwersyteckiego, poszedłem sfotografować to miejsce. Okazało się, iż zamieszkiwało tam kilka romskich rodzin. Później dokumentowałem ich w Chorzowie, Siemianowicach Śląskich, Bytomiu czy Tarnowie, gdzie rodzina Kwieków zabrała mnie na organizowany co roku tabor. W ciągu ponad trzydziestu lat fotografowałem dzieci podczas chrztu, później robiłem im zdjęcia, jak się żeniły lub wychodziły za mąż, a teraz jestem zapraszany na chrzciny ich dzieci.

Kiedy pokazuję zdjęcia z romskich domów, często pada pytanie, czy się nie boję. Zawsze odpowiadam, iż Roma nie trzeba się bać, tylko go poznać. W moim długoletnim fotografowaniu Górnego Śląska jest obszar dotyczący społeczności Romów, których spora część mieszka w miastach aglomeracji. Prędzej czy później każdy musi ich spotkać. Pytanie tylko, jak z tego spotkania skorzysta. Mnie Romowie zawsze ciekawili swoją innością, odrębnością i niezwykłą, szlachetną fotogenicznością.

[…] Żaden fotograf nie robi zdjęć do szuflady. Zdjęcia powinny czemuś służyć. Z jednej strony fotografuję, żeby zrobić przyjemność ludziom, których chcę obdarować, ale z drugiej chciałbym, aby te zdjęcia funkcjonowały w obiegu, były potrzebne, wzbudzały refleksję, stały się źródłem wiedzy. Tematem moich fotografii nie są odległe kraje, tylko nasi sąsiedzi. Opowiadają o tym, co jest wokół nas. Być może dla niektórych osób będą banalne, ponieważ ukazują dzień powszedni i prozę życia. Jednak uważam, iż z czasem będą jak wino – im starsze, tym lepsze – ponieważ pokazują pewną historię miejsca, a przede wszystkim ludzi. Chciałbym, żeby moje fotografie były ludziom potrzebne. Jedni zobaczą w nich nutę nostalgii, drudzy – konkretną społeczność. Być może niektórzy odnajdą swoich znajomych, bliskich, a jeszcze inni potraktują je jak dobry film dokumentalny o miejscu, w którym żyją.

Idź do oryginalnego materiału