Pewnego poranka Krzysztof obudził się, gdy poczuł dotyk Zosi na swoim ramieniu.
„Co? Już?” Otworzył oczy, przecierając je ze snu.
Ona tylko tajemniczo się uśmiechała, patrząc na łóżko obok niego. Krzysztof odwrócił głowę i zobaczył zawiniątko. Dotknął je, ale kocyk zapadł się pod jego dłonią. Było puste.
„Krzysztof!” Głos Zosi dobiegł z oddali, pełen niepokoju.
Otworzył oczy i zobaczył jej napiętą twarz, jakby nasłuchiwała czegoś. Potrząsnął głową, próbując otrząsnąć resztki snu.
„Co? Już się zaczęło? Przecież mamy jeszcze dwa tygodnie…”
„Nie wiem, ale boli mnie brzuch,” odparła Zosia.
„Dobra.” Krzysztof podparł się na łokciach. „Trzeba wezwać karetkę.” Spojrzał na łóżko obok – żadnego zawiniątka nie było. Od razu odetchnął z ulgą, odganiając senne majaki.
„Poczekajmy. Nie jestem pewna, czy to skurcze. Po prostu coś mnie uciska. Mówili, żeby dzwonić, gdy przerwy będą co dziesięć minut.” Zosia patrzyła na niego z nadzieją.
„Jak karetka dojedzie, ty już urodzisz. Gdzie mój telefon?” Siegnął po dżinsy zwisające z oparcia krzesła. Telefon wypadł z kieszeni, upadając na mięciutki dywan.
Krzysztof wstał, podniósł go i wciągnął spodnie. Za plecami Zosia jęknęła, chwytając się za brzuch.
„Co? Skurcz?” Przeskoczył na drugą stronę łóżka i zaczął masować jej plecy pięściami, tak jak uczyli ich na szkole rodzenia.
„Oddychaj głęboko,” powiedział, sam głośno wciągając powietrze nosem i wydychając ustami. Zosia go naśladowała.
„Już przeszło,” wyszeptała, wymuszając uśmiech.
„Wołam karetkę.” Zerwał się z łóżka. „Nie, wiesz co? Ubieraj się, zawiozę cię sama do szpitala. Będzie szybciej.”
Torebka z rzeczami stała od dawna spakowana w rogu sypialni.
„Dokumenty są w szufladzie,” powiedziała Zosia, wciągając przez głowę obszerną sukienkę.
Krzysztof wyjął papiery, zauważył ładowarkę na dnie szuflady i wrzucił ją do torby.
„A paszport?”
„W szafie,” odpowiedziała Zosia, głos stłumiony przez materiał.
Rzucił się do drugiego pokoju, przeklinając w duchu, iż nie spakowała wszystkiego razem. „No dobra, jej telefon… Gdzie masz telefon?” krzyknął.
„Tu, na szafce,” odparła spokojnie.
„Zosia, ile razy ci mówiłem, żeby wszystko było pod ręką? Jak dziecko,” warknął, wracając do sypialni. „A szczotka, pasta do zębów…”
Zosia uśmiechnęła się przepraszająco, ale grymas bólu wykrzywił jej usta.
„Już.” Rzucił torbę na podłogę i znowu masował jej plecy. W środku narastała irytacja. Spojrzał na zegarek – wpół do szóstej rano.
Zosia rozluźniła się na chwilę, zanim ból wrócił.
Krzysztof naciągnął bluzę, podniósł torbę.
„Chodź, może zdążymy zejść na dół przed następnym skurczem.”
Zosia powłóczyła się do przedpokoju, podtrzymując duży brzuch. Krzysztof pomógł jej włożyć szerokie buty – modne baleriny odstawiono na bok, bo spuchnięte stopy już w nie nie wchodziły. Narzucił jej płaszcz, naciągnął kaptur, sam próbował się obuć. Skarpetki… Zapomniał ich założyć. Nie było czasu szukać. Wsunął bose stopy w adidasy.
„Jedziemy?” Pomógł jej wstać z niskiego taboretu.
W drodze do windy Zosia zatrzymała się, jęcząc i opierając się o ścianę. Krzysztof współczuł, ale irytowała go jej powolność. Tak nie dojadą do szpitala w godzinę.
„Powoli, w samochodzie będzie lepiej,” powiedział, ciągnąc ją do windy. „Jeszcze trochę, już niedaleko,” mamrotał, gdy drzwi się zamknęły.
Miasto dopiero się budziło. Tu i ówdzie zapalały się światła w oknach. W nocy spadł śnieg, co utrudniało wyjazd z podwórka.
„Dlaczego ludzie nie planują dzieci na lato? Wcześniej widno, zero śniegu i lodu – raj,” myślał Krzysztof, gdy jęk Zosi przerwał jego rozmyślania.
Na drogach było pusto. Wcisnął gaz do dechy.
„Zosia, wytrzymaj. Już niedługo. Oddychaj…”
Czuł, jak za każdym razem, gdy jęczała, jego własne mięśnie brzucha mimowolnie się napinały. Ale to nie to samo. Nie mógł podzielić z nią tego bólu, choć bardzo chciał.
Wreszcie szpital. Pomógł żonie wysiąść, poprowadził ją po rampie do drzwi z napisem „Izba Przyjęć”. Weszli do pustego holu.
„Jest ktoś? Żona rodzi!” krzyknął.
Z tyłu pojawiła się kobieta w białym fartuchu.
„Spokojnie, tatusiu. Co ile skurcze?” spytała położna.
„Częściej, jak jechaliśmy,” odparł za żonę Krzysztof.
„Macie kapcie? Pomóż żonie przebrać buty. Zabierzcie buty i kurtki. Dokumenty.”
Krzysztof wykonywał wszystko mechanicznie. Wydawało mu się, iż robi to szybko, ale czuł się, jak w zwolnionym tempie. Zosia ciężko oddychała, przygryzając wargę.
„Idź do domu. Zapisz numer telefonu, gdzie dzwonić.” Położna wskazała kartkę na ścianie.
Krzysztof oderwał wzrok i zobaczył Zosię już przy przeciwległych drzwiach. Patrzyła na niego zagubiona, w oczach strach. Serce ścisnęło mu się boleśnie. Na myśl, iż może jej nie zobaczyć, zrobiło mu się niedobrze. Rzucił się w jej stronę, ale położna zastąpiła mu drogę.
„Tam nie wolno!”
Kochał ją w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek. Chciał coś powiedzieć, dodać otuchy, ale wszystkie słowa uciekły. TrąKrzysztof przytulił Zosię, gdy już bezpiecznie wrócili do domu z małym Mikołajem, i w końcu poczuł, iż ich życie zaczyna się układać w nowej, pięknej całości.