
INNI LUDZIE
Jakaś zadziwiająca przemiana zaszła w ludziach – jeszcze 30 lat temu ludzie byli w przestrzeni aktywni inaczej. Że niektórzy wyjeżdżają daleko, inni umierają, to tylko część zjawiska. Jose, opisując swoje wrażenia z przemierzania kieleckich ulic ostatnio mówi: ktoś wymienił ludność tego miasta – nikogo na ulicy nie znam. I ja go rozumiem; tak jak ja jest rdzenno korzennym kielczaninem.
Jest lato, czasem ciepło, czasem upalnie. Naturalną skłonnością ludzi w takich sytuacjach jest gromadzenie się nad zbiornikami wodnymi. Jedni optują za basenami, inni za zbiornikami, gdzie nie ma nadzoru, regulacji, nikt ci nie stoi nad głową. Taki zbiornik wodny absorbuje ciepło z powietrza i nad jego brzegiem jest o kilka stopni chłodniej. Kielce mają ich kilka w granicach miasta, Weźmy w nawias te dwa oficjalne: staw w parku i zalew na Dąbrówce, bo tam regulacje i funkcjonariusze, więc z piciem piwa na przykład jest słabo. Choć i tam jest miło. Takie pół godziny pomiędzy tym i tamtym w tych lokalizacjach wycisza, umila dzień. Woda, cień, ławka, zieleń – ta kompilacja naprawdę relaksuje.
Wiem, iż są miasta, które tego nie mają, ale Kielce mają kilka innych lokalizacji, gdzie to samo można znaleźć, a oko Saurona tam nie patrzy. W granicach miasta jest kamionka na Biesagu, zbiornik w dawnym kamieniołomie na Ślichowicach, zbiornik na Wietrzni, a tuż za granicą miasta jest zbiornik Mójcza. Wszystkie z nich o kilkanaście góra minut od głównej trasy, przystanku komunikacji miejskiej. Ach, no i zbiorniki za Gruchawką. Woda, spokój, cisza, przyroda – chill. Bywam tam. I nie spotykam tam ludzi. Tysiąc razy wolałbym wypić piwo tam niż przed blokiem – gdybym miał do nich blisko; wielu ma, ja nie. Dla mnie to wyprawa półgodzinna – autobus i pieszo. Ale wielu ma tam przysłowiowy rzut beretem. I ich tam nie ma. Co mnie zadziwia. Dla mnie to jest wyprawa do trwająca godzinę. ( Niektóre są bliżej, ale do wszystkich jestem w stanie dotrzeć w godzinę.)
No chyba, iż są akurat tam, gdzie danego dnia mnie nie ma. Chowają się przede mną.
Mój znajomy skwitował ten widok tak: zdjęcie na fejsie znad Wietrzni zawsze jest słabsze od zdjęcia z Teneryfy. Tak – ale dla takich jak my stojący tam nad brzegiem będzie jednak mocniejsze.
To jest jedna z najtańszych ofert – za free. I nie ma amatorów. Choć może przychodzę zbyt wcześnie, bo liczba i rodzaj śmieci sugerują, iż w innych godzinach spotykają się tu takie starsze chłopaki.
Kiedyś było tam wielu ludzi, dziś ich nie ma. Ich nie ma już tak całkiem czy tylko sobie gdzieś poszli?