— Moja droga, biedna dziewczynko… — szeptała przez łzy Halina, przytulając do piersi nowo narodzoną córeczkę. — Już wiem, jaki los ci życie szykuje…
Dzidzia łapczywie ciągnęła się do matczynej piersi, czasem marszcząc nosek — łzy kapnęły jej na policzki, ale głód zwyciężył. Halina choćby tego nie zauważała — jej duszę rozdzierały wspomnienia, lęki i przeklęta rodzinna pieczęć samotności.
Do sali weszła pielęgniarka w białym fartuchu i surowo spojrzała na świeżo upieczoną matkę.
— Znowu rozklejasz się? Jeszcze utopisz dziecko w łzach. Co się stało? Dziewczynka zdrowa, mleka masz pod dostatkiem, a siedzisz jak na stypie. Dość już płakania — raduj się.
Halina ocknęła się, jakby dopiero teraz wróciła do rzeczywistości. Uśmiechnęła się niepewnie — może do dziecka, może do pielęgniarki — i cicho powiedziała:
— Cieszę się, naprawdę… Tylko boję się, iż ona powtórzy los wszystkich kobiet w naszej rodzinie. Wszystkie rodziły bez mężów, wszystkie — same. Myślałam, iż jeżeli urodzi się chłopiec, przynajmniej on przerwie ten zaklęty krąg… A znów dziewczynka…
— Widzisz przecież, iż jesteś dobrą matką — złagodniała pielęgniarka. — Tylko nie wieszaj swojej kruszynce rodzinnego przekleństwa. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Wymyśliłaś już dla niej imię?
Halina spuściła wzrok:
— Mama i babcia nalegają — Marysia. U nas wszystkie to Marysie, Maryńki, Manie… A niedawno przeczytałam, iż to imię może też znaczyć „odrzucona”. Nie chcę. Nazwę ją Miłoszą. Niech będzie Miłosia. Może jej życie będzie inne…
— No i dobrze — przytaknęła pielęgniarka. — Miłość — i w imieniu, i w sercu.
Miłosia rosła jak dąb. Jak mówiła tamta pielęgniarka — silna, przebojowa, pewna siebie. W szkole — najlepsza, w klasie — liderka. Tylko wygląd miała daleki od babcinego wyobrażenia „panny na wydaniu” — szerokie barki, wąskie biodra, chód i maniery chłopaka. Przyjaźniła się głównie z chłopakami, nosiła dżinsy i trampki.
— Miłosiu, przecież nie jesteś chłopcem! — wzdychała babcia Bronisława. — Masz w szafie pół sklepu z sukienkami. A ty ciągle bluzy i spodnie. Gdzie wdzięk, gdzie warkocz do pasa?
— Dajcie już spokój! — machnęła ręką Miłosia. — Ważne, kogo ja wybiorę, a nie kto mnie.
— Nie spal się, córeczko, w swojej pewności — szeptała Halina. — Życie nie zawsze układa się po naszej myśli.
W końcu, w ostatniej klasie, Miłosia zakochała się. W kim? W cichego, nieśmiałego okularnika Kubę z równoległej klasy. Na szkolnej dyskotece chował się pod ścianą, całą posturą mówiąc: „jestem tu przypadkiem”. Miłosia podeszła, złapała go za rękę i zaprosiła do tańca. Nie miał wyboru, musiał się zgodzić. Od tamtej pory byli nierozłączni.
Po szkole razem poszli na studia, a na trzecim roku Miłosia, nie czekając na aluzje, sama oświadczyła się.
— No ile można się spotykać? — powiedziała do Kuby. — Czas najwyższy — trzeba się żenić.
Kuba był wniebowzięty. Przywykł, iż Miłosia decyduje, a on się zgadza. Jego rodzice byli zachwyceni, podobnie jak rodzina Haliny — jeżeli ktokolwiek mógł przerwać rodową samotność, to tylko Miłosia.
Na piątym roku urodził się syn. Miłosia poszła na macierzyński, a Kubie zaproponowano zostanie na uczelni jako wykładowca. Wszystko szło idealnie… aż Miłosia zauważyła zmianę.
Mąż zaczął się spóźniać, chmurzyć, oddalać. Aż w końcu przestał mówić — ani o studentach, ani o doktoracie. Coraz częściej tłumaczył się zmęczeniem. Miłosia zrozumiała. I postanowiła działać.
Sekretarka dziekana — dawna przyjaciółka — szepnęła: Kubuś ma romans z Ireną Paradowską, bladą studentką, którą na uczelni przezywano „okularnicą”. Miłosia nie zwlekała. Złapała Irenę pod akademikiem, dała jej parę razy na oczach wszystkich — i ta, z wyrwanym kucykiem, gwałtownie zniknęła z horyzontu.
Z Kubą rozmowa była krótka — jeden siniak, potem drugi.
— Ja… tylko chciałem pomóc… tak jak ty mnie wtedy — bełkotał, siedząc na podłodze.
— Jeszcze komuś pomożesz — syknęła Miłosia — a ja ci coś odetnę. I nie pożałuję.
Od tamtej pory Kuba chodził jak po linie. Nie ryzykował więcej — wiedział, iż z Miłoszą nie ma żartów. Jej biedna córeczka, której w szpitalu wróżono powtórzenie smutnego kobiecego losu, nie tylko przerwała łańcuch samotności, ale i zbudowała rodzinę, w której sama stała się centrum — podporą, obroną i… Miłością.