Perfekcyjna rodzina
— Boję się — Zofia zatrzymała się przed klatką schodową.
— Czego? Moich rodziców? — spytał Kamil i ujął dłoń dziewczyny.
— Że im się nie spodobam — przyznała, patrząc na niego z wyrzutem i strachem.
— Nie bój się. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. To ja cię kocham. To ja będę twoim mężem, nie oni. Chodź — pociągnął ją ku drzwiom.
— Mamę nazywają Weronika Henrykowna. Zapamiętałaś? — instruował.
Zofia powoli powtórzyła.
— Ze zdenerwowania na pewno zapomnę albo pomylę — wyznała szczerze.
— A ojca…
— Jan Andrzejewski — wykrztusiła Zofia, uśmiechając się nerwowo. — Dobrze, iż twój ojciec ma proste imię. Skąd twoja mama ma takie odczepne? Dziadek był Niemcem?
— Skąd taki pomysł?
Weszli do klatki, a Kamil przywołał windę.
— Nazwał ją ojciec, mój dziad, na cześć żony. Mówił, iż była niezwykle ciepłą osobą. Aktorką. Szkoda, iż nie zdążyłem jej poznać — zmarła młodo. Jego ród miał korzenie angielskie.
Winda zatrzymała się i otworzyła drzwi. Młodzi weszli do środka.
— Nie martw się. Jestem przy tobie — szepnął Kamil, przyciągając ją do siebie.
Drzwi otworzyła drobna kobieta o krótkich włosach. Zofii wydała się zbyt młoda, by być matką Kamila. Uśmiechnęła się życzliwie i zaprosiła ich do środka.
Miała na sobie szerokie, beżowe spodnie z lejącego się jedwabiu i białą bluzkę. W jasnym świetle przedpokoju Zofia dostrzegła zmarszczki, które zdradzały jej wiek.
— Dzień dobry — powiedziała cicho, szukając wsparcia u Kamila. ale on milczał, nie zamierzając pomagać. Niepewna, Zofia nie odważyła się użyć imienia matki chłopaka i spuściła wzrok.
— Wchodźcie, Zosiu. Nie krępuj się. Nikt za pierwszym razem nie wymawia dobrze mojego imienia — odparła ze zrozumieniem, a Zofia odwdzięczyła się wdzięcznym uśmiechem.
— Nie, nie trzeba zdejmować butów. Proszę. Janek! Gdzie się podziewasz? — zawołała Weronika.
Wkrótce do pokoju wszedł przystojny, barczysty mężczyzna. Zofii przypomniał nieco młodego Zbigniewa Cybulskiego, choć nie byli do siebie podobni. Przy nim Weronika wyglądała na delikatną nastolatkę. *”Jak on musiał wyglądać w młodości, skoro choćby teraz jest tak atrakcyjny?”* — pomyślała.
— Jan Andrzejewski — przedstawił się, wyciągając do niej dłoń.
Wsunęła swoją wąską dłoń w jego szeroką dłoń. Uścisk był krótki, ale ciepły i przyjazny.
— Zapraszam do stołu, bo jedzenie ostygnie — zarządziła Weronika.
— Kamil, zatroszcz się o Zosię — powiedział Jan, nalewając wino.
Weronika wypytywała dziewczynę delikatnie, unikając zbyt osobistych tematów, jednocześnie opowiadając o ich rodzinie. Od wina i spokojnej atmosfery Zofia poczuła, jak opuszcza ją napięcie.
— Niech twoi rodzice się nie martwią. Z weslem sobie poradzimy — zakończyła Weronika z życzliwym uśmiechem.
Rodzina Kamila wydawała się Zofii idealna. Jej własni rodzice byli zupełnie inni. Matka przy stole rzucała się, by wszystkich nakarmić, ojciec pił, nie czekając na innych, a gdy się upijał, zaczynał pouczać wszystkich dookoła. Nie ważne, iż nikt go nie słuchał. Potrafił ostro odpowiedzieć matce, upokarzając ją przy gościach.
Zofia zawsze wstydziła się ojca. Wolałaby nie zapraszać rodziców na wesele, ale byliby obrażeni. Gdyby tylko miała takich rodziców jak Kamil… Dlaczego w ogóle zgodziła się za niego wyjść? Byli z różnych światów… Zamyśliła się, tracąc wątek rozmowy.
— Co powiedziałeś? — spytała.
— Że im się spodobałaś.
— Masz wspaniałych rodziców. Chciałabym, żebyśmy byli tacy jak oni. Widać, iż się kochają. I ciebie. A moi… Wyobrażam sobie, jak będą wyglądać na naszym weselu.
— Nie przejmuj się. Zobaczysz, nie zawiodą. U nas też się kłócimy. Może nie tak często i głośno jak u ciebie. Swoją drogą, wybrałaś już suknię? Chcę, byś była najpiękniejszą panną młodą — pocałował ją.
Zofia nie chciała iść sama do salonu ślubnego, a Kamil nie mógł zobaczyć sukni przed ślubem. Z matką też nie chciała — była praktyczna, przyzwyczajona oszczędzać. Nie, matka odpadała. Została tylko przyjaciółka Kinga. W domu Zofia od razu do niej zadzwoniła.
Kinga zachichotała wesoło w słuchawkę. Zaczęła ją wypytywać o życie, sama opowiadając o sobie, nie dając Zofii dojść do słowa. W końcu, wygadawszy się, spytała:
— A po co w ogóle dzwonisz?
— Chciałam cię prosić, żebyś poszła ze mną wybrać suknię ślubną.
— Wychodzisz za mąż? Super! Gratuluję! Oczywiście… — Kinga zaczęła opowiadać o weselu jakiejś znajomej. Zofię to mało interesowało.
— Pomóżesz mi? — przerwała bezceremonialnie.
— Pytasz. Naturalnie. Kiedy?
Umówiły się na następny dzień w kawiarni niedaleko salonu.
*”Jaka ona głośna”* — westchnęła Zofia po rozmowie. Ale nie miała już kogo prosić.
W kawiarni pojawiła się wcześniej. Kelner od razu podszedł z menu.
— Przepraszam, może za chwilę? Czekam na przyjaciółkę.
Skinął głową i zniknął. Kinga spóźniała się, jak zwykle. Zofia obserwowała ludzi przy stolikach. Nagle dostrzegła Jana Andrzejewskiego. Nie widział jej — jego wzrok był utkwiony w młodej blondynce naprzeciw. Dziewczyna uśmiechała się kokieteryjnie.
Zofia odwróciła głowę. *”Gdzie ta Kinga? Poczekam chwilę i pójdę.”*
Jej wzrok ciągle wracał do Jana. Trzymał dłonie blondynki, mówiąc coś z zaangażowaniem. Tak nie patrzy się na zwykłą znajomą.
A potem ojciec Kamila zaskoczył ją — pochylił się i pocałował dziewczynę. Randka? Kochanka? Czy Kamil wie o wybrykach ojca? A Weronika? Powinna wyjść, zanim ją zauważy. Wyglądałoby, iż ich podgląda. To mu się nie spodoba.Zofia wyszła z kawiarni, postanawiając nigdy nie wspominać tego, co widziała, i skupić się na własnej przyszłości z Kamilem.