No wreszcie szczęście ją znalazło.
Kiedy Wiola wychodziła za mąż za Jacka, choćby nie przypuszczała, iż jej nowo poślubiony mąż okaże się niewolnikiem zgubnego nałogu. Ich związek rozwijał się gwałtownie – był wesolutki, czarujący, zdecydowany i oświadczył się jej na imprezie, będąc lekko wstawionym.
– Wiolka, wyjdź za mnie! – zaśmiał się, nachylając się do niej z wyraźnym oddechem po alkoholu.
– Co, piłeś? W takim stanie chcesz się żenić? – zdziwiła się, ale w jej głosie nie było prawdziwego oburzenia. Wiola marzyła o ślubie, prawie wszystkie koleżanki już były zamężne.
– No i co? Cieszę się, więc się napiłem. No dalej, nie marudź, powiedz „tak”! – nalegał z szerokim uśmiechem.
Zgodziła się, postawiła tylko jeden warunek – pić tylko od święta. Jacek bez wahania kiwnął głową: „Będzie tak, jak chcesz!”
Wiola wtedy jeszcze nie wiedziała, iż ojciec Jacka pił całe życie i iż ta sama słabość, niczym łańcuch, ciągnie się za jego synem. Jego matka, Bożena, często kłóciła się z mężem, gdy ten nalewał synowi kieliszek.
– Siebie zniszczyłeś, a teraz i syna? – krzyczała, ale w odpowiedzi słyszała tylko śmiech: „Niech się przyzwyczaja. Przecież to facet.”
Po ślubie młodzi zamieszkali w mieszkaniu Wioli na obrzeżach Poznania, które dostała od babci. Na początku było całkiem nieźle. Jacek pracował, choć często wracał do domu z „oparami”. Zawsze miał gotowe wytłumaczenie:
– No co, dziś u Darka córka się urodziła! Jak tu nie wypić? Albo u Wojtka urodziny. Albo nośmy deski na budowie – szef postawił. Szacunek!
Wiola urodziła syna, Jakuba. Jacek pił dalej. Nie interesował się dzieckiem.
– Dlaczego choćby do niego nie podejdziesz? To twój syn! – oburzała się.
– A sam mówiłaś, żebym nie podchodził do niego po pijaku – odburknął leniwie.
– To nie pij! Ile razy cię o to prosiłam…
Minęły lata. Osiem długich lat. Jacek pił coraz częściej, wyrzucano go z kolejnej roboty – za picie w pracy. Wiola ciągnęła wszystko sama: dom, syna, życie. Jedynym jasnym punktem była teściowa – rozumiała, współczuła, pomagała pieniędzmi i ubraniami dla wnuka.
– Wiola to złota dziewczyna. Gdyby on miał choć odrobinę sumienia… – wzdychała do siostry.
Gdy Jakub skończył dziesięć lat, Wiola zrozumiała: dalej tak nie może być. Mąż stał się cieniem człowieka. Z dawnej urody zostały strzępy: zęby powybijane w bójkach, włosy przerzedzone, wzrok szklisty. Nie czuł nic – ani do syna, ani do żony.
– Rozwiedź się z nim – radzili koledzy z pracy. – Wiolka, ile można wytrzymać?
Ale ona zwlekała. Miała zbyt miękkie serce – żal jej było wszystkich, choćby psów, kotów i… męża.
Aż pojawił się prawdziwy powód. Wiola zakochała się. W nowego kolegę z pracy. Nazywał się Tomasz.
Do biura trafił zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Wysoki, jasnooki, o otwartej twarzy i ciepłym uśmiechu, podbił wszystkich. choćby najbardziej przebojowe koleżanki próbowały go poderwać. ale on, jak prawdziwy dżentelmen, grzecznie odmawiał. Grzecznie – i stanowczo.
Tomasz był po rozwodzie, przyjechał z Lublina, mieszkał u ojca. Kobiety w biurze plotkowały, ale on trzymał dystans, nie dając powodów do przypuszczeń.
A Wiola pierwszy raz od lat poczuła, jak coś w niej ożywa. Jakby serce zaczęło na nowo bić. Długo nic sobie nie uświadamiała.
Gdy złożyła pozew o rozwód, postawiła przed faktem i teściową, i męża.
– Jacek, koniec. Pakujesz swoje rzeczy. Już nie mogę.
Wyszedł bez awantury. Po prostu wziął torby i poszedł do matki.
A Wiola… jakby na nowo się urodziła.
Pewnego dnia, gdy wychodziła z biura, Tomasz zawołał ją:
– Wiola, masz chwilę? Chciałbym cię zaprosić na kolację…
Poczuła, jak płoną jej policzki. Ale skinęła głową.
Siedzieli w kawiarni. Najpierw rozmawiali – o życiu, pracy, rodzinie. W końcu powiedział:
– Dowiedziałem się, iż się rozwiodłaś. I… wybacz, ale od razu wiedziałem – jesteś tą jedyną.
Zmieszała się. Te słowa były tym, na co czekała.
– A ja choćby nie miałam pojęcia… – szepnęła.
– Ja czułem, iż coś jest – uśmiechnął się. – Tylko nie wiedziałem, czy odważę się powiedzieć.
Od tamtej pory zaczęli się spotykać. Wiola śmiała się, gdy zazdrosne koleżanki mówiły:
– No proszę, cicha wodę i Tomasza sobie złowiła! Jak jej się to udało?
A ona nie odpowiadała – bo to nie miało znaczenia. W jej sercu była tylko cisza i ciepło.
Były mąż nie przeszkadzał, ale Bożena, teściowa, często przychodziła – zobaczyć wnuka, podtrzymać synową na duchu. Rozumiała, dlaczego Wiola wyrzuciła Jacka. I nie miała jej za złe.
Pewnej soboty Wiola postanowiła powiedzieć Bożenie o zaręczynach. Tomasz dał jej pierścionek – to było poważne.
– Bożena… Tomasz się oświadczył. Zgodziłam się.
Kobieta milczała przez chwilę. Nagle objęła ją mocno.
– No nareszcie! Wiolu, zasługujesz na szczęście. Oby wszystko ci się układało!
Wiola nie wierzyła własnym uszom. Spodziewała się potępienia, a dostała ciepło i zgodę.
– Pomogę wam ze ślubem. Chcę, żeby było pięknie. I żeby Jakub wiedział – ma teraz przy sobie prawdziwego mężczyznę.
Od tego dnia ich relacja tylko się umacniała. Wiola znalazła nie tylko miłość, ale i przyjaciółkę w byłej teściowej. A Bożena zyskała w niej córkę. Takie rzeczy się zdarzają. Może rzadko – ale się zdarzają.