Jednym z tematów obecnych w ostatnim czasie w przestrzeni publicznej i budzącym nieoczekiwanie duże emocje jest 500. rocznica hołdu pruskiego. Najwięcej miejsca zajmują roztrząsania, czy współczesne państwo polskie odpowiednio godnie uczci(ło) to doniosłe wydarzenie, a towarzyszą temu dyskusje, czy było ono słusznym, czy też niesłusznym posunięciem ze strony króla Zygmunta Starego.
„Nie mają i niewarte przyszłości narody, które przeszłości swej nie znają, nie szanują, nie kochają. Dla tych, których teraźniejszość wątpliwa, przeszłość ma jeszcze więcej uroku, gorączkowo chwytają się wspomnień. Słusznie: ale niechże one prowadzą do czynów, do pracy, do poznania i gotowania dróg zbawienia, ale nie do czczych obchodów, które tak łatwe do spełnienia, a zaspakajają sumienie, jak gdyby już były narodową zasługą”.
Paweł Popiel, 1891
Artykuł w obronie decyzji przedostatniego Jagiellona na polskim tronie napisał i opublikował na stronie Instytutu Zachodniego prof. Stanisław Żerko. Poznański historyk przypomina nieco podstawowych faktów dotyczących finalnego stadium ponad 200-letniego konfliktu polsko-krzyżackiego, odnotowuje istniejący w historiografii spór, dotyczący sposobu zakończenia ostatniej wojny z Zakonem, przytacza rozmaite oceny dawnych badaczy na temat tego, czy w latach 20. XVI wieku można było osiągnąć więcej, skłania się wreszcie do konkluzji, iż zawarcie traktatu krakowskiego 8 kwietnia 1525 roku i przyjęcie dwa dni później przez króla polskiego hołdu nowego „księcia w Prusiech” należy uznać za posunięcia racjonalne, a niekorzystny dla Polski dalszy obrót wydarzeń w stosunkach z Prusami kłaść raczej na karb następców Zygmunta Starego.
„Hołd pruski jest podręcznikowym wręcz przykładem tego – pisze prof. Żerko – jak łatwo można wpaść w pułapkę prezentyzmu – wydawania ocen z późniejszej perspektywy”.
Od razu chciałbym zaznaczyć, iż moim celem nie jest tutaj zajmowanie i obrona jakiegoś określonego stanowiska w sporze o słuszność polskich decyzji z 1525 roku. To rzekłszy, muszę odnotować, iż obrona polityki uwieńczonej traktatem i hołdem nie do końca mnie przekonuje.
Przede wszystkim zbyt łatwym wydaje mi się przejście do porządku nad problemem przyznania dziedzicznej władzy w Prusach Wschodnich przedstawicielowi tej samej dynastii (choć innej linii), która rządziła w państwie sąsiadującym z polskim Pomorzem od zachodu. Oczywiście brandenburska linia Hohenzollernów została w układzie krakowskim wykluczona z dziedziczenia, niemniej rozwiązanie takie otwierało na przyszłość nie tylko drogę do ściślejszego związania Prus z Polską, ale też do ewentualnego ich zjednoczenia z Brandenburgią (którego zwiastunem było wsparcie, jakiego w konflikcie z Polską udzielał już wtedy swemu krewniakowi elektor brandenburski).
Po drugie, argumentem przeciwko całkowitej likwidacji państwa ze stolicą w Królewcu miała być obawa przed zbytnim zantagonizowaniem protektorów Zakonu, czyli papieża i cesarza. Ale przecież przyjęte rozwiązanie było nie mniejszym policzkiem wymierzonym przywódcom świata katolickiego: nie tylko państwo zakonne zostało zlikwidowane, ale do tego w Europie powstało nowe, bodaj pierwsze na kontynencie państwo luterańskie.
Pozycja Polski w 1525 roku
Z drugiej jednak strony prof. Żerko zwraca uwagę, iż pozycja Polski nie była wtedy bynajmniej tak mocna, jak się dzisiaj chyba dość powszechnie uważa (niektóre z podanych niżej faktów zaczerpnięto także z innych opracowań).
Konfliktu nie udało się rozstrzygnąć na swoją korzyść drogą militarną, a zgodnie z warunkami zawartego w 1521 roku zawieszenia broni spór mieli rozpatrzyć jako rozjemcy cesarz Karol V Habsburg i król Węgier Ludwik Jagiellończyk, których można było podejrzewać raczej o sprzyjanie przeciwnikowi. Oznaczało to zniweczenie dyplomatycznych wysiłków Polski z okresu przygotowań do rozprawy z Albrechtem (w 1515 roku Zygmunt Stary, aby pozyskać sobie przychylność Habsburgów, zapłacił m.in. zgodą na małżeństwa cesarza Maksymiliana z dziećmi Władysława Jagiellończyka, króla Czech i Węgier, co doprowadziło niedługo później do usadowienia się Habsburgów w obu tych państwach).
Polski wysiłek wojskowy paraliżowany był przez brak pieniędzy oraz konflikt króla (i jego magnackich doradców) ze szlachtą, a porozumienie z Albrechtem zawierano dodatkowo pod presją buntu wznieconego w Gdańsku, w którym szerzyły się nauki Lutra, oraz pod wrażeniem zwycięstwa Karola V nad królem Francji Franciszkiem I pod Pawią (rozwiewającego polskie nadzieje na szachowanie cesarza niedoszłym sojuszem z Francją). W 1525 roku nie można było więc przeciwnikowi niczego więcej narzucić – w każdym razie nie bez kontynuowania wojny i poniesienia związanych z tym kosztów finansowych i politycznych.
Rozwiązanie wypracowane przy stole rokowań z szykującymi się już do sekularyzacji Krzyżakami miało natomiast uwolnić Polskę od ciężaru zmagań na północy i pozwolić na skoncentrowanie się na zagrożeniach ze wschodu i z południa.
Na tych frontach niestety jednak i tak nie poszło zbyt gładko, co pozwala też należycie ocenić nasz ówczesny potencjał organizacyjno-militarny.
Przeżywająca złoty wiek Polska militarnie górą była tylko w starciu z Mołdawią (zwycięstwo pod Obertynem w 1531 roku), ale choćby w tym przypadku kres dotkliwym najazdom Mołdawian na Pokucie położyła dopiero turecka interwencja w hospodarstwie w 1538 roku. Radzono też sobie z drobnymi inkursjami tatarskimi, ale to między innymi dzięki temu, iż przed większymi najazdami zabezpieczano się obdarowywaniem chana podarkami. Na wschodzie w zmaganiach z Moskwą szala na stronę unii, a potem państwa polsko-litewskiego, przechyli się dopiero za Stefana Batorego. Zygmuntowi Staremu udało się natomiast spacyfikować Prusy Królewskie (w 1526 stracono przywódców rewolty gdańskiej i zwiększono władzę królewską w miastach pruskich).
Można oczywiście bronić, i to całkiem przekonująco, tezy, iż w 1525 roku należało jednak dążyć do bardziej radykalnego rozwiązania, iż to właśnie bezpośrednie wcielenie Prus do Korony powinno było być dla polskich mężów stanu priorytetem, dla realizacji którego warto byłoby zdobyć się na większy wysiłek i większe poświęcenia. Zygmunt Stary i jego najbliżsi doradcy mogli prawdopodobnie wykazać się większą dalekowzrocznością i większą odpowiedzialnością za państwo (zajęte przez nich ostatecznie stanowisko motywowane było w części także interesami osobistymi). Niemniej odpowiedzialność za późniejszy rozwój stosunków polsko-pruskich w znacznie większym stopniu spoczywa na ich następcach, a w 1525 roku można było całkowicie racjonalnie zakładać, iż jednak bardziej rozłożone w czasie zespolenie Prus z Polską będzie bezpieczniejsze.
Okoliczności zawarcia traktatu krakowskiego
Przede wszystkim zaś należy pamiętać o wszystkich okolicznościach zawarcia traktatu krakowskiego i o tym, iż ewentualnie korzystniejsze rozwiązanie musiałoby zostać dopiero wywalczone.
Przyjęcie hołdu nie było bowiem aktem wielkoduszności okazanym przez zwycięzcę będącemu na jego łasce pokonanemu. Polacy nie podyktowali Krzyżakom warunków pokoju, ale je z nimi wynegocjowali.
Można to uznać za dyplomatyczny sukces, trzeba jednak dostrzec, iż pokłon złożony przez Hohenzollerna Jagiellonowi nie był wcale takim świadectwem potęgi, rzuceniem dumnych Prus na kolana, jak to utrwalone zostało w narodowej mitologii, ale wynikiem kompromisu i – być może – rzeczywiście maksimum tego, co ówczesna Polska mogła wobec słabszego przeciwnika osiągnąć.
To wszystko każe pod znakiem zapytania postawić samą doniosłość omawianego wydarzenia, rzekomo jednego z najważniejszych w naszych dziejach. Nie chcę bynajmniej odmawiać mu znaczenia; moje wątpliwości budzi jednak to, czy jego 500. rocznica jest aż takim powodem do świętowania i czy uprawnione jest na przykład zestawianie go z 1000-leciem królestwa polskiego.
W samej historii stosunków polsko-krzyżackich były wydarzenia zdecydowanie ważniejsze, jak na przykład naturalnie Grunwald – będący nieodwracalnym złamaniem potęgi państwa zakonnego, po którym zmagania polsko-krzyżackie przestały być starciem równorzędnych przeciwników – czy wojna trzynastoletnia, uwieńczona aneksją Pomorza Gdańskiego i Warmii, które pozostały przy Polsce aż do I rozbioru (sam Gdańsk do 1793). Bardzo wymierne skutki triumfu Kazimierza Jagiellończyka z 1466 roku trwały więc ponad 300 lat, podczas gdy w części tylko potencjalne (szansa na trwałe związanie Prus Książęcych z Polską) korzyści z sukcesu jego syna rozwiały się całkowicie po 131 latach, kiedy to Wielki Elektor najpierw zerwał związek z Rzeczpospolitą, by rok później formalnie uzyskać od niej suwerenność.
Dlaczego więc drugi pokój toruński jest w polskiej zbiorowej świadomości historycznej w zasadzie nieobecny, a hołd z 1525 roku zajmuje w niej tak poczesne miejsce?
Dla pokrzepienia serc
Odpowiedź jest prosta i kieruje nas ku niej obraz, jaki mamy przed oczami na sam dźwięk słów „hołd pruski”.
Akt z 10 kwietnia 1525 roku zyskał w Polsce tak wysoką rangę jako środek na pokrzepienie serc cierpiących poniżenie rodaków, w czym oczywiście niemałą rolę odegrał Jan Matejko i jego tak sugestywne dzieło.
I tak doniosłość hołdu przestawała odzwierciedlać jego realne, wymierne znaczenie, ale rosła dzięki kontekstowi, jaki nadawały mu wydarzenia o całe stulecia późniejsze. Zaczynał on być miarą polskiej potęgi nie dzięki temu, jaką rzeczywistą siłą dysponował poskromiony w XVI wieku przeciwnik, ale przez to, iż przed polskim królem klęknął władca Prus – państwa, które rozbierało Rzeczpospolitą przeszło 200 lat później. Stawał się on tytułem do wiekopomnej chwały nie dzięki realnemu znaczeniu Albrechta, księcia małego i słabego państewka położonego na peryferiach świata niemieckiego, ale dzięki temu, iż naszym wasalem został Hohenzollern – przedstawiciel dynastii, która całe wieki później stworzy potęgę najpierw Prus, a potem całych Niemiec.
Jak się więc okazuje, w pułapkę prezentyzmu – wydawania ocen z późniejszej perspektywy – wpadają nie tylko ci, którzy Zygmunta i jego doradców chcieliby obarczyć winą za rozbiory, ale i ci, którzy poddają się aurze, jaką hołd pruski otoczono w czasach XIX- i XX-wiecznej walki z niemczyzną.
Do pracy, nie czczych obchodów!
Pisząc to wszystko bynajmniej nie chcę odbierać hołdowi pruskiemu znaczenia. Był on niewątpliwie ważnym momentem naszej historii i jego 500. rocznica nie powinna przejść bez echa. Może być ona przede wszystkim pretekstem do poszerzenia wiedzy o samym wydarzeniu, o jego genezie i skutkach, a przez to służyć refleksji, co nigdy nie szkodzi. Dlatego wystawy, książki, konferencje naukowe, audycje popularyzujące, wykłady czy dyskusje są jak najbardziej na miejscu. W im większym stopniu będą one produktem autentycznej pasji historycznej, efektem inicjatyw oddolnych, prywatnych czy ewentualnie samorządowych, tym lepiej.
Strzec się natomiast należy wszelkiego dygnitarsko-państwowego nadęcia, centralnych obchodów, windowania hołdu pruskiego do rangi jakiegoś kamienia milowego polskiej historii, „pokazywania” w ten sposób czegokolwiek światu.
Unikać trzeba też nadawania temu wydarzeniu antyniemieckiej wymowy – nie, bynajmniej nie ze strachu przed wyimaginowanym urażeniem uczuć naszych zachodnich sąsiadów, ale przez poczucie własnej godności.
Nie zbudujemy w ten sposób dumy ani nie zmienimy naszej dzisiejszej podrzędnej wobec Niemiec pozycji. Efemeryczny triumf sprzed 500 lat, uzyskany nad małymi i słabymi Prusami, nie zrównoważy też poniżenia i klęsk, jakich doznaliśmy ze strony Niemców w ciągu kolejnych stuleci. Jego celebrowanie w tym duchu tylko uwypuklałoby tragicznie niekorzystny dla nas bilans wielowiekowych zmagań, który co prawda w 1945 roku zdołaliśmy znacząco poprawić, ale nie własnymi siłami.
Trzeba wreszcie pamiętać, iż wspominanie przeszłości tylko o tyle daje dziś pozytywne skutki, o ile stanowi impuls do pracy nad sobą i nad swoim państwem, aby uczynić je jak najsilniejszym i najsprawniejszym.
Niestety w Polsce dość powszechna jest wiara, iż polityka historyczna to jakiś magiczny instrument, oddający do naszej dyspozycji całe hufce dawnych bohaterów, których chwałą czy cierpieniem wywalczymy dzisiaj dla państwa polskiego szacunek, uznanie, znaczenie. Taka postawa jest nie tylko jałowa, ona jest przeciwskuteczna: świadczy o kompleksach i odciąga od tych wysiłków, które rzeczywiście mogą przynieść wzrost naszej pozycji między narodami.
Jeśli zaś szukać w historii przede wszystkim okazji nie do świętowania, ale do nauki, to najbardziej interesującym dla nas okresem stosunków polsko-pruskich może być ten, który nastąpił bezpośrednio po 1525 roku: kiedy to państwo słabe i uzależnione od silniejszego stopniowo – bez powstań i wojen – się z tej zależności uwalnia, buduje własną siłę, by w końcu zyskać nad swoim dawnym suwerenem przewagę. Fas est et ab hoste doceri [warto sięuczyć i od wroga – przyp. red.].