Postanowiliśmy ponownie zaznać kamperowego życia. Tym razem jednak obraliśmy zupełnie nowy dla nas kierunek. Czy zatem Hiszpania kamperem w marcu była dobrym pomysłem? Jak nam się podróżowało? Co w Hiszpanii nam się podobało, a co niekoniecznie? Co porabialiśmy? Na te i inne pytania postanowiliśmy odpowiedzieć w tym obszarnym i nafaszerowanym praktycznymi informacjami artykule.
Dlaczego Hiszpania?
Na wybór tego konkretnego kierunku podróży złożyło się kilka rzeczy. Przede wszystkim, po marcowej, dwutygodniowej podróży po Bałkanach z 2024 roku byliśmy zmęczeni ciągłymi poszukiwaniami dobrej pogody. Chcieliśmy ponownie ruszyć gdzieś na wiosnę. Ale warunki jakie zastaliśmy na półwyspie rok wcześniej nie należały do sprzyjających i ciągłe ślęczenie nad mapami zachmurzenia i opadów doprowadzały nas do stanu permanentnej nerwowości. W międzyczasie pojawiła się myśl, by wczesną wiosną pojechać do Hiszpanii, a dokładniej do Andaluzji. Region ten chwali się prawie 300 słonecznymi dniami w ciągu roku. Do tego niemal każda osoba, która w podobnym okresie odwiedzała ten zakątek Hiszpanii, zachwalała nam ten wybór. Oprócz tego, żadne z nas nigdy w tym kraju nie było. Uznaliśmy więc, iż to dobra okazja, by ten stan rzeczy zmienić. Za Hiszpanią przemawiał też fakt relatywnie tanich biletów lotniczych oraz masa atrakcji czekająca na nas na miejscu.

Dlaczego Hiszpania kamperem?
Po sycylijskim, kamperowym road tripie nasz apetyt na tego typu podróże wzrósł. I chcieliśmy powtórzyć podobny wyjazd. Traf chciał, iż przeglądając odmęty internetu, wpadliśmy na stronę Kamperomania.pl. Pod nazwą tą kryje się sklep, serwis, ale przede wszystkim wypożyczalnia kamperów, działająca głównie na terenie Polski. Jednak od października do maja kilka ich pojazdów stacjonuje też w Maladze. Tam, w pełni przygotowane, czekają na turystów, którzy do tego hiszpańskiego miasta mogą w kilka godzin dolecieć z Polski. I niemal prosto po wyjściu z samolotu zacząć swoją kamperową przygodę. Od słowa do słowa nawiązaliśmy z Kamperomanią współpracę, w ramach której mogliśmy przez 9 dni testować kampera na hiszpańskiej ziemi.
<współpraca>Jeśli chcielibyście wynająć kampera w Hiszpanii lub w Polsce, to zachęcamy do bezpośredniego kontaktu z Kamperomania.pl. Doradzą, podpowiedzą i pomogą w kamperowej logistyce!
Hiszpania kamperowym rajem?
Od czasów pandemii Hiszpania stała się jeszcze bardziej popularnym kierunkiem wśród fanów szeroko pojętego vanlife’u oraz podróży kamperem. Sami obserwowaliśmy to chociażby w social mediach, które zalewane były postami od cyfrowych nomadów czy innych tego typu osób, chwalących się miesiącami spędzonymi na hiszpańskich drogach i bezdrożach. I wszystko byłoby super, gdyby ekipy te szanowały lokalne zasady i prawo. A to na przestrzeni ostatnich lat zostało przez nich zaostrzone i Hiszpania zaczęła odrobinę walczyć z napływem kamperów, campervanów i innych pojazdów „o specjalnym przeznaczeniu”, które stały się niemal stałym elementem tamtejszego krajobrazu. Pojawiło się sporo zakazów i ograniczeń. Większość wynikała z tego, iż w wielu miejscach tworzyły się swoiste, kamperowe, dzikie miasteczka, których mieszkańcy nie szanowali podstawowych zasad związanych chociażby z wyrzucaniem śmieci czy zlewaniem szarej wody. Dlatego aktualnie w Hiszpanii jest zakaz biwakowania. A zatem, wolno jest parkować kampera (wszystkie cztery koła pojazdu muszą dotykać ziemi) i ewentualnie w nim spać. Ale nie wolno rozstawiać wokół bambetli takich jak krzesełka, stoliki, daszek czy latarenki. Bo ta druga opcja jest już formą biwakowania, którą można praktykować na kempingu. I rzeczywiście, we wszystkich dzikich miejscach, w których nocowaliśmy, kamperowe ekipy pilnowały tej zasady.

Podroż „Hiszpania kamperem” – nasze wrażenia
Wiedzieliśmy, iż pod kątem logistyki Hiszpania kamperem powinna być dużo łatwiejsza do ogarnięcia, niż Sycylia. Włoska wyspa ma jedną, zasadniczą wadę – wąskie, kręte i niejednokrotnie strome drogi. Co w przypadku kamperów, które w większości przypadków małe nie są, stanowi wyzwanie. Hiszpania natomiast ma rewelacyjne drogi. Zarówno autostrady, jak i trasy szybkiego ruchu czy choćby te bardziej lokalne szosy. Problem zaczynał się zwykle wtedy, gdy próbowaliśmy dotrzeć do miejsc nieco bardziej odludnych i dzikich. Bo czasami gabaryty wypożyczonego przez nas kampera stanowiły jednak pewne ograniczenie. Ostatecznie jednak udało nam się zrealizować praktycznie wszystkie punkty planu który sobie założyliśmy.
Czym jeździliśmy po Hiszpanii?
Naszym hiszpańskim domem na kółkach został Dethleffs Just GO T 7055 EB, rocznik 2024, silnik 170 KM, diesel o pojemności 2.0 litra, w automacie, na nadwoziu Forda Transita. Była to jedna z mniejszych, oferowanych przez Kamperomanię opcji w Maladze, przeznaczona dla maksymalnie 4 osób.

Z naszej perspektywy, dla pary, był on ciut za duży. Oczywiście mieszkało nam się w nim rewelacyjnie. Wygodne, duże łóżko (plus kolejne, które można opuścić z sufitu). Osobno prysznic, osobno łazienka z toaletą chemiczną i umywalką. Kuchnia z dwoma palnikami gazowymi, zlewem, wyposażona we wszystkie najpotrzebniejsze naczynia i sztućce. Spora, gazowa lodówka z zamrażarką. Zbiornik na czystą wodę o pojemności 120 l i zbiornik na brudną wodę o pojemności 90 l, które spokojnie starczały naszej dwójce na kilka dni korzystania (mycie siebie czy naczyń). Gazowe ogrzewanie, które przy chłodnych, deszczowych, wietrznych, marcowych nocach było nieocenione. Masa szafek, szafeczek i schowków. Jest to prawdziwy i w pełni wyposażony apartament na kołach. Tylko to wszystko przekładało się na spore gabaryty samego pojazdu, a dokładniej na ponad 7 m długości, 3 m wysokości, 2,3 m szerokości. I o ile poruszaliśmy się po głównych drogach – nie było problemu. Te pojawiały się w miastach, miasteczkach i na niektórych górskich szosach. A tak naprawdę największym problemem było… parkowanie. Na standardowych, wyznaczonych pod osobówki miejscach, kamper ten po prostu nijak się nie mieścił (głównie na szerokość, bo na długość i tak zwykle zajmował 2 lub 3 miejsca). Ba! Czasem problemem stanowiło podjechanie pod Lidla czy inne Aldi. Dlatego z czasem nauczyliśmy się, żeby sprawdzać na Google Street View, czy do danego miejsca w ogóle będziemy w stanie dostać się kamperem. I czy będzie go tam jak zostawić.





Jazda kamperem
Do dużych gabarytów kampera przede wszystkim musiał przyzwyczaić się Marek, który nim kierował, a dokładniej – przyzwyczaić się do większej szerokości części mieszkalnej pojazdu niż samej kabiny. Na szczęście stosunkowo mało kręciliśmy się po miastach. Za to szerokie, hiszpańskie drogi z dużą ilością dużych rond nie utrudniały przemieszczania się. Jak na tak imponującą długość (ponad 7 metrów) to kamper okazał się całkiem zwrotny. Jazdę i manewry ułatwiała automatyczna skrzynia biegów, kamera cofania oraz asystent pasa ruchu. Na autostradach spokojnie mogliśmy się rozpędzić do 120 km/h, a na całej naszej trasie mającej 1550 km, średnie spalanie wyniosło 11 litrów na 100 km. Jak na mobilny dom to wynik bardzo przyzwoity.


Noclegi
Jak wspominaliśmy, wszystkie nasze noclegi realizowaliśmy na dziko (wyjątkiem była jedna noc, którą spędziliśmy na parkingu dla kamperów obok Gibraltaru). Posiłkowaliśmy się głównie aplikacją Park4Night. Korzystaliśmy z niej wielokrotnie, zarówno na Bałkanach, jak i na Sycylii czy choćby kilka razy w Polsce. W Hiszpanii na Park4Night znaleźć można masę miejscówek. Warto jednak wczytywać się w komentarze, w szczególności te najnowsze. Niektóre propozycje parkingów czy dzikich miejsc noclegowych potrafią się bowiem gwałtownie dezaktualizować. Natomiast wszystkie nasze noclegi były super i możemy je z czystym sumieniem polecić. A prawda jest taka, iż podczas ich wybierania nie tylko musieliśmy brać pod uwagę gabaryty kampera, ale również… pogodę. Ta w marcu okazała się daleka od ideału. Niemal przez nasz cały pobyt wiał huraganowy wiatr. Do tego przez pierwszych kilka dni padało i/lub było pochmurno. Przy tak zmiennych warunkach gwałtownie doceniliśmy walory domu na kółkach. Gdy wieczorami dopadały nas nawałnice, my mogliśmy sobie w środku komfortowo siedzieć w ciepełku, wsłuchując się w wycie wiatru za oknem i bębnienie kropli deszczu o karoserię kampera.

Nie wiemy, czy to kwestia Andaluzji, ale wbrew pozorom nie było za dużo miejsc do serwisowania kamperów, czyli nabrania czystej wody, zrzutu szarej wody czy opróżnienia WC. jeżeli na takie trafialiśmy, to albo znajdowały się na płatnych parkingach/placach dla kamperów, albo na stacjach, na których jeżeli się nie zatankowało odpowiedniej ilości paliwa, trzeba było za taki serwis zapłacić kilka euro. Kwota ta oscylowała między 3 a 5 €, więc nie była wygórowana, zwłaszcza, iż nie trzeba tego robić codziennie.
Hiszpania kamperem w marcu – ogólne wrażenia
Marzec to niski sezon w Hiszpanii. Nie zmienia to faktu, iż w takich miejscach jak Grenada, Ronda czy Caminito del Rey tak czy inaczej spotyka się tłumy zagranicznych turystów. W mniej popularnych miasteczkach oraz na wielu górskich szlakach trafialiśmy na pojedyncze osoby, albo mogliśmy je eksplorować w samotności. Trzeba się jednak liczyć z tym, iż w związku z mniejszą ilością turystów, wszędzie działa zdecydowanie mniej knajpek czy restauracji. Ewentualnie otwierają się tylko w ciągu 2-3 dni w tygodniu. Dysponowanie kamperem ułatwiało sprawę. jeżeli gdzieś nie byliśmy w stanie zjeść w restauracji, po prostu gotowaliśmy sami (a gwoli ścisłości praktykowaliśmy „kuchnię Lidla” – kupowaliśmy jakieś gotowce, typu zupa krem czy tortilla z ziemniaków, jakieś oliwki, pomidorki hummus i obiad gotowy).

Natomiast to, czym Hiszpania nas porządnie zaskoczyła, to wspomniana już kilka razy pogoda. Na 2 tygodnie przed naszym przylotem lało non stop. Przez pierwszą połowę naszej podróży padało codziennie, na szczęście z przerwami lub tylko w nocy. W drugiej połowie pogoda była zdecydowanie lepsza. Natomiast cały czas mocno wiało. I znowu, podobnie jak na Bałkanach w 2024 roku, codziennie sprawdzaliśmy mapy zachmurzenia i opadów, by móc wstrzelić się w najlepsze, możliwe warunki. Więc wniosek nasuwa się jeden – w marcu wszędzie w Europie można trafić na zwariowaną pogodę!
Hiszpania kamperem w marcu – plan zwiedzania
Poniżej znajdziecie gotowy, 9-dniowy plan andaluzyjskiej pętli, mającej ok. 1500 km długości. W całości zrealizowaliśmy ją kamperem, nocując tylko na dziko (wyjątkiem był jeden nocleg, jaki spędziliśmy na parkingu nieopodal Gibraltaru). Część z opisanych tu miejsc doczeka się odrębnych artykułów na blogu.
Dzień 1 – przylot oraz podróż wzdłuż wybrzeża w stronę Gibraltaru
Do Malagi przylecieliśmy ok. 9 rano (lot z Modlina, realizowany liniami Ryanair). Skorzystaliśmy z lotniskowego transferu oferowanego przez Kamperomanię (opcja dodatkowo płatna; 55 € dla transferu do 4 osób). Maciej, który na miejscu zajmuje się kamperową flotą, zawiózł nas do miejsca, w którym czekał na nas nasz tymczasowy dom na kółkach. Szybki briefing, dopełnienie formalności i wyruszyliśmy w trasę. Tego wyjątkowo słonecznego dnia trzymaliśmy się wybrzeża. Odwiedziliśmy wydmy – Dunas de Artola o Cabopino. To idealne miejsce na widokowy, niezbyt wymagający spacer. Później zatrzymaliśmy się na Punta Chullera – plaży i skałkach, które okazały się wyjątkowo malowniczym miejscem na spacer. Stamtąd udaliśmy się bezpośrednio na dziki nocleg w miejscowości Santa Margarita, obok Torre Nueva (duży parking, odpowiedni dla kamperów, z widokiem na Gibraltar).



Dzień 2 – Hiszpania kamperem i Gibraltar
W nocy przyszło prognozowane załamanie pogody. Od rana padało, z krótkimi przerwami, które wykorzystaliśmy m.in. na wizytę na punkcie widokowym (Mirador El Higuerón; przy szosie A-383). Oczywiście kamperem nie planowaliśmy wjeżdżać na teren Gibraltaru. Dlatego zostawiliśmy go na jednym z parkingów przed granicą (15 € za 24 godziny postoju + możliwość przeserwisowania kampera). W międzyczasie przyszła ulewa, więc na wycieczkę udaliśmy się dopiero koło godz. 11. Na piechotę wyruszyliśmy na eksplorowanie tego wyjątkowego miejsca na mapie Europy. Zaliczyliśmy spacer po mieście, trekking szlakiem Mediterranean Steps, przeszliśmy wiszącym mostem, zajrzeliśmy na skywalk, zdobyliśmy O’Hara’s Battery oraz Signal Hill, a także zachwyciliśmy się St. Michael’s Cave. Po zapadnięciu zmroku wpadliśmy na angielski obiad i piwko. Niestety kolejne, prognozowane załamanie pogody przyszło późnym wieczorem, dlatego postanowiliśmy do rana zostać na parkingu.




Dzień 3 – Tarifa, Duna De Valdevaqueros, Klify Barbate i Playa de Camposoto
Poniedziałek, czyli dzień trzeci naszej podróży, miał być pogodowo najgorszy. Mimo to postanowiliśmy spróbować wstrzelić się między chmury z największymi opadami. W pierwszej kolejności zawitaliśmy do Tarify, czyli najbardziej na południe wysuniętego punktu Półwyspu Iberyjskiego. Tam zaliczyliśmy spacer po plaży oraz uliczkach starego miasta. Stamtąd udaliśmy się do Duna De Valdevaqueros – sporej wydmy, przez środek której poprowadzona jest szosa. Bardzo fotogeniczne miejsce! Kolejnym punktem programu były klify przy Barbate. Tu jednak dwukrotnie przemokliśmy do suchej nitki, a przy samych klifach dodatkowo chciał nas porwać huragan. Mimo to, miejsce zrobiło na nas ogromne wrażenie. No i ten Atlantyk! Na noc zajechaliśmy w okolice Kadyksu, na piękną Playa de Camposoto. Noc była bardzo deszczowa i bardzo wietrzna.







Dzień 4 – Zahara, Ronda i Setenil
Porane powitał nas słońcem, dlatego zaliczyliśmy spacer po Playa de Camposoto. Po nocnej wichurze i ulewie prezentowała się bardzo ciekawie. Później przejechaliśmy przez Kadyks, by następnie zawitać na chwilkę w Zaharze. Tam zrobiliśmy szybką sesję zdjęciową na punkcie widokowym, by po chwili ruszyć do Rondy. W niej spędziliśmy kilka godzin. Celem był oczywiście słynny most (Puente Nuevo). Mogliśmy go podziwiać z kilku punktów widokowych. Mieliśmy też czas na spacer po zabytkowym centrum. Na późne popołudnie przenieśliśmy się do Setenilu, który należy do grupy pueblos blancos (białych miast). I w przeciwieństwie do Rondy, to urocze, położone na wzgórzach miasteczko nas absolutnie oczarowało. Jednym z jego wyróżników są też budowle wkomponowane w skały, które stanowią iście bajkową scenerię. Wieczorem ruszyliśmy w okolice Caminito del Ray, gdzie obok parkingu przy centrum dla odwiedzających zaparkowaliśmy kamperem.






Dzień 5 – Caminito del Ray, Torcal de Antequera
Czy da się zrobić trasę Caminito del Ray bez kupowania biletów na miesiąc przed planowaną wizytą? A i owszem! Trzeba tylko wstać skoro świt, podjechać np. autobusem do wejścia na trasę przy El Kiosko, ustawić się w kolejce przed otwarciem kas i… voilà! Płacicie po 16 € od osoby (zwykle w puli biletów są tylko te droższe, z przewodnikiem) i po chwili ruszacie na szlak. Tak było w naszym przypadku. Czy warto było zaliczyć Caminito del Ray? Tak. Czy ten szlak faktycznie jest taki „wyjątkowy”? Mamy pewne wątpliwości. Dlatego w drugiej części dnia wybraliśmy się na inny trekking. Naszym celem były „hiszpańskie Góry Stołowe”, czyli niesamowite Torcal de Antequera. Na wieczór przenieśliśmy się do uroczego miasteczka Lanjaron.





Dzień 6 – Lanjaron, Sierra Nevada
Lanjaron to miasto słynące z wód mineralnych. W okolicy znaleźć też można rowerowe trasy enduro, które Marek, jeszcze przed wyjazdem do Hiszpanii, zaplanował odwiedzić wraz z lokalną ekipą. Ja natomiast zdecydowałam się pobiegać po tym uroczym i odrobinę mniej turystycznym zakątku Andaluzji. Bo i szlaków pieszych jest tu całkiem sporo. O czym też przekonaliśmy się wspólnie popołudniu, realizując razem trekking niemal wokół całego miasteczka. Natomiast późnym popołudniem udaliśmy się w góry Sierra Nevada, by z bliska przyjrzeć się tamtejszemu ośrodkowi narciarskiemu. I choć tego dnia pogoda była naprawdę ładna, to po dotarciu na miejsce tak mocno wiało, iż zrobiliśmy kilka zdjęć zachodu słońca i zjechaliśmy ku Grenadzie, gdzie nieco powyżej miasta zatrzymaliśmy się na nocleg.






Dzień 7 – Grenada, szlak Los Cahorros
Po śniadaniu zjechaliśmy do Grenady i zaparkowaliśmy kampera jakieś 3 km od centrum. Stamtąd, na piechotę, udaliśmy się w stronę Alhambry i otaczających ją dzielnic. Niestety nie udało nam się zakupić biletów wstępu do pałacowego kompleksu, dlatego przez prawie 5 godzin spacerowaliśmy po uliczkach Grenady i jej punktach widokowych. Miasto na tyle nas zachwyciło, iż chętnie tam jeszcze kiedyś wrócimy. Po miejskich klimatach, przyszedł czas na góry. Z okolic położonego na obrzeżach Grenady Monachilu wychodzi znany szlak Los Cahorros. To trasa poprowadzona przede wszystkim kanionem rzeki, po wiszących mostkach i wąskich, betonowych murkach. Później pozwala wyjść ponad ten skalny teren, by podziwiać rozległą panoramę okolicy. Wieczorem ruszyliśmy ku wybrzeżu i skierowaliśmy się w stronę Cabo de Gata.






Dzień 8 – Cabo de Gata
Nasza trasa „Hiszpania kamperem w marcu” musiała objąć też przylądek Cabo de Gata. Jest on w dużej mierze objęty ochroną w ramach parku przyrody. To niezwykłe miejsce na mapie Andaluzji – dzikie, pełne zatoczek z plażami, klifów i gór. Są też saliny i brodzące w płytkiej wodzie flamingi. Do tego masa szlaków pieszych i rowerowych, a także cudowne widoki. Dlatego wiedzieliśmy, iż to idealne miejsce dla nas. I się nie myliliśmy! Tego dnia zrobiliśmy trekking z okolic Faro de Gata (najbardziej na południowy-zachód wysunięty punkt przylądka) do plaży Monsul. To niesamowicie widokowy trekking przebiegający też przez przełęcz Vela Blanca (212 m n.p.m.). Na wieczór przerzuciliśmy się w okolice Carboneras (ten kawałek wybrzeża jest wyłączony z parku przyrody, można więc nocować na dziko).



Dzień 9 – Cabo de Gata, Frigiliana i powrót do Malagi
Ostatniego dnia zostaliśmy jeszcze przez kilka godzin na Cabo de Gata. Odwiedziliśmy uznawaną za jedną z ładniejszych plażę de los Muertos oraz wdrapaliśmy się do wieży Mesa Roldán. Później zajrzeliśmy na krótki spacer do Agua Amarga – białego miasteczka z jaskiniami. Tam pożegnaliśmy się z Cabo de Gata i ruszyliśmy w stronę Malagi. Po drodze dopadły nas intensywne ulewy, które na moment nieco odpuściły, gdy zajechaliśmy na krótki spacer do Frigiliany. To niewielkie „białe miasto”, położone na wzgórzach, kilka kilometrów od nadmorskiej Nerji. Na momenty choćby pojawiła się tam tęcza, a my mogliśmy się rozkoszować pięknymi widokami. Późnym wieczorem zadekowaliśmy się na plaży w Maladze, dość blisko lotniska, bo następnego dnia o 5 rano musieliśmy oddać kampera przed naszym lotem powrotnym do Polski i w ten sposób zakończyć road trip pt. „Hiszpania kamperem w marcu”.





Czy złapaliśmy hiszpańskiego bakcyla?
Może to, co zaraz napiszemy wyda się części z Was kontrowersyjne, jednak debatowaliśmy na ten temat już kilka razy. I w sumie cały czas dochodzimy do tych samych wniosków. Hiszpania jest ładna, a Andaluzja to faktycznie interesujący region. Ale bazując tylko na wizycie w tej części kraju, stwierdzamy, iż trochę brakowało nam tu wyrazistego klimatu. Kiedy podróżujecie po Bałkanach lub np. po Włoszech, to wiecie od samego początku, iż jesteście na Bałkanach czy we Włoszech. Nie musicie się nad tym zbytnio zastanawiać. Natomiast w Hiszpanii przez większość czasu nie czuliśmy, iż jesteśmy w Hiszpanii. Czasami jakieś miejsce przywodziło nam na myśl Chorwację, czasami jeszcze jakiś inny kraj. Było widokowo, było różnorodnie, było ładnie. Hiszpania kamperem, sama w sobie, też była super. Ale Hiszpania jako taka absolutnie nie wywołała u nas efektu WOW. Ten efekt wywołało u nas raptem kilka miejsc, w tym Grenada, szlak Los Cahorros, Sierra Nevada czy Cabo de Gata. I na pytanie, czy powtórzylibyśmy podróż kamperem po tamtej części Europy, odpowiedź brzmi: TAK. Natomiast chętnie udalibyśmy się na podobny road trip po Portugalii. Opcją nieeuropejską byłby natomiast rejs promem z kamperem do Maroka i podróż po północy Afryki. Nie zmienia to faktu, iż cieszymy się z tych hiszpańskich odwiedzin. Mogliśmy wyrobić sobie własne zdanie na temat tego kraju (a przynajmniej na temat jednego z jego regionów).
Post Hiszpania kamperem w marcu – praktykalia i 9-dniowy plan zwiedzania pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.