Dzisiaj, w moim dzienniku, chcę zapisać historię, która łamie serce jak stara, rozdarta tkanina na wietrze. To opowieść o mojej rodzinie, która spłonęła niczym świeca, i o tym, jak zostałam tu, w domu spokojnej starości, zapomniana przez prawie wszystkich.
Miałam kiedyś pięcioro dzieci jak pięć palców u ręki, każde inne, każde z własnym losem i bólem. Mieszkaliśmy w małym miasteczku, w domu, którego ściany pamiętały jeszcze moich rodziców. Dbałam o ten dom jak mogłam, wierząc, iż rodzina to fundament, który przetrwa każdą burzę.
Lecz z czasem wszystko zaczęło się kruszyć jak stary tynk. Pierwsza odeszła Jadwiga najstarsza córka. Wyszła za mąż za człowieka z wielkiego świata, wyjechała do Warszawy, gdzie biznes i pieniądze stały się jej życiem. Dzwoniła na początku, pytała, jak się czuję. Potem rozmowy stawały się rzadsze, aż w końcu przestała odbierać. Mówiła, iż jest zajęta, iż ma tyle spraw. A ja siedziałam przy telefonie, czekając, aż przypomni sobie o matce. Pewnego dnia dowiedziałam się, iż ma nowe życie, w którym jestem tylko cieniem przeszłości. Wtedy po raz pierwszy poczułam, jak pęka mi serce.
Drugi był Marek mój ukochany syn. Miał duszę delikatną jak wiosenny wiatr, ale charakter niepewny jak jesienna zawierucha. Miał problemy z pracą, często przesiadywał w złym towarzystwie. Starałam się pomagać, gotowałam, troszczyłam się, a on tylko się oddalał. Pewnego wieczoru wrócił pijany, pokłóciliśmy się, rzucił słowami, które do dziś bolą. Rano zniknął. Minęły lata, a ja wciąż nie wiem, gdzie jest.
Trzecia Zofia, cicha i skromna. Wyjechała do dalekiej wsi, wyszła za mąż za człowieka, którego nigdy nie poznałam. Rzadko dzwoniła, a gdy przyjeżdżała, była obca, jakby żyła w innym świecie. Kiedy zachorowałam, nie przyjechała mówiła, iż nie ma czasu, iż ma własne troski. To bolało, ale zrozumiałam w jej życiu już mnie nie ma.
Czwarty Tomasz. Był podobny do mnie pracowity, oddany rodzinie. Razem remontowaliśmy dom, razem świętowaliśmy. ale gdy założył własną rodzinę, stałam się dla niego przeszłością. Odwiedzał mnie coraz rzadziej, aż w końcu przestał dzwonić. Pytałam, co się stało, a on odpowiadał, iż wszystko w porządku, iż życie się zmienia.
Ostatni najmłodszy, Piotrek. Został ze mną najdłużej. Dopóki był mały, byliśmy razem. Gdy wyjechał do Krakowa na studia, obiecywał, iż będzie często przyjeżdżać, iż zawsze będę dla niego najważniejsza. ale z każdym rokiem rozmowy stawały się rzadsze, aż w końcu ucichły całkiem. Pewnego dnia przyjechał na krótko, a potem znów zniknął, zostawiając mnie samą z pustym domem i złamanym sercem.
I tak zostałam sama. Dom, który niegdyś rozbrzmiewał śmiechem, teraz wypełniła cisza i smutek. Próbowałam zachować w sercu ciepło, ale lata samotności ścierają człowieka jak wiatr ślady na piasku.
Przywieźli mnie tutaj do domu spokojnej starości. Na początku bolało, jakbym została rzucona na kamienisty brzeg w czasie sztormu. Płakałam nocami, wspominając tych, którzy obiecywali, iż nigdy mnie nie opuszczą. ale dni mijały, i nauczyłam się żyć wśród obcych ludzi i tej ciszy.
Czasem odwiedzają mnie siostry, czasem współlokatorzy opowiadają swoje historie, ale wciąż czuję pustkę. Moje dzieci są jak blade wspomnienia, które straciły barwę.
Pewnego wieczoru, gdy słońce zachodziło za oknem, zrozumiałam: choć odeszli, choć jestem zapomniana, wciąż mam swoją historię. I chcę, abyś pamiętał rodzina nie zawsze jest blisko, ale miłość, którą daliśmy, i światło, które nieśliśmy, nigdy nie zgaśnie.
Bo choćby w najciemniejszą noc można znaleźć latarnię. Może nie tę na brzegu, ale tę, która świeci w naszych sercach. Choć teraz jestem tu, w tym domu, wciąż trzymam tę latarnię moją wiarę, moją miłość i moje wspomnienia.
To moja historia, mój drogi. Nie zapominaj o swoich bliskich, bo czas ucieka i nie czeka. Miłość to najważniejsze, co mamy, choćby jeżeli czasem chowa się za murem milczenia.
Usiądź przy mnie jeszcze, opowiem ci, jak śpiewałam pieśni, które ogrzewały duszę, i o tym, jak ważne jest umieć wybaczać Ale to już innym razem, dobrze?







