Halloween "be", tymczasem duchy wywoływał już Piłsudski. Międzywojnie spirytyzmem stało

gazeta.pl 4 godzin temu
Zdjęcie: Fot. Seans spirytystyczny z udziałem medium Jana Guzika - uczestnicy / 1927 / Sygnatura dawna:1-N-909 / NAC / domena publiczna


W dwudziestoleciu międzywojennym zainteresowanie magią, astrologią i zjawiskami nadprzyrodzonymi było na tyle powszechne, iż seanse spirytystyczne cieszyły się ogromną sławą. Każdy chciał wziąć w nich udział, zobaczyć ducha, a na kominku postawić zdjęcie z nieżyjącym przodkiem. Był zatem stolik, ciemny pokój i atmosfera tajemnicy, jednak opowieść o seansach z duchami zacznijmy od początku.
Dwudziestolecie międzywojenne to czas dużego zainteresowania zjawiskami paranormalnymi i wywoływaniem duchów. Wpływ na to z pewnością miały doniesienia medialne zza oceanu. To właśnie w Stanach Zjednoczonych zaczęła się moda na przywoływanie duchów, kiedy w domu sióstr Fox pojawiła się pewna zjawa. Przewracała krzesła, pukała w ściany, ruszała stolikami. Sprawa była na tyle poważna, iż zaczęto prowadzić specjalistyczne badania, a w 1890 roku niejaki Elijah Bond opatentował specjalną tabliczkę do komunikacji z duchami nazywaną ouija. W efekcie seanse spirytystyczne stały się ulubioną rozrywką salonów Europy i Ameryki.


REKLAMA


Zobacz wideo Polskie Blair Witch Project czyli przerażający las w Witkowicach


Zdjęcie z duchem chciał mieć każdy
Niegdyś ludzie bardziej niż współcześnie przyzwyczajeni byli do śmierci i widok zmarłych nie budził w nich żadnego przerażenia. Ot, taka kolej rzeczy. I tu dość powszechną praktyką było wykonywanie pośmiertnych portretów i zdjęć. Zdarzało się nawet, iż te ostatnie wieszano na ścianach, robiono z nich broszki i trzymano w specjalnych albumach. Zachowały się także zdjęcia pośmiertne dzieci, na których asystują tzw. ukryte matki (hidden mothers). To były zakryte od stóp do głów tkaniną kobiety, których głównym zadaniem było przytrzymywanie dzieci podczas kilkuminutowego naświetlania materiału światłoczułego. "Ich rola zwykle polegała na utrzymaniu w bezruchu żywego potomstwa, znaleźć można także niepokojące obrazy na których 'ukryta matka' trzyma zwłoki dziecka, często w otoczeniu rodzeństwa" - dowiadujemy się z portalu culture.pl.
Zdjęcia zmarłych nie są tylko "wymysłem z XIX wieku", bo, jak się okazuje, przykładów nie trzeba szukać daleko. W moim domowym archiwum dość pokaźną kolekcję stanowią zdjęcia zmarłych przodków. To zdjęcie - jeżeli wierzyć krótkiej notatce, która znajduje się na odwrocie - zostało wykonane w 1949 roku.


Moda na zdjęcia ze zmarłymi trwała jeszcze długo Fot. materiały prywatne


Potem przyszedł czas na rozmowy ze zmarłymi. Okazuje się, iż podmuch wiatru czy delikatne światło, które miało zwiastować obecność zmarłego, to za mało. Chciano osobliwej pamiątki i tu pojawia się postać francuskiego fotografa Edouarda Bugueta, który wymyślił sposób na niezły biznes i robił zdjęcia żyjących ludzi z ich zmarłymi przed laty przodkami. "Wkrótce każdy szanujący się mieszczanin chciał mieć na kominku obok typowego zdjęcia rodzinnego także takie, na którym będzie w towarzystwie nieżyjących przodków" - dowiadujemy się z książki "Jasnowidze i detektywi" autorstwa Agnieszki Haskiej i Jerzego Stachowicza.


Jego śladem poszedł inny fotograf, William Hope, który zajmował się tą dość nietypową profesją i zbijał na tym niemałą fortunę. Robił zdjęcia ludzi, którym towarzyszyli zmarli. W tajemniczy sposób "przywoływano" zjawy, które miały towarzyszyć żyjącym. I chociaż udowodniono mu liczne oszustwa, cieszył się sławą aż do śmierci w 1933 roku. Obliczono również, iż spod jego ręki wyszło około dwóch i pół tysiąca "fotografii ze zmarłymi".


Lewitujące stoliki i wywoływanie duchów
Kontakt z zaświatami był jednak na tyle ciekawym tematem, iż dla wielu zdjęcie zmarłego przodka to przez cały czas było za mało. Stąd też nowa moda na seanse spirytystyczne.
Seans spirytystyczny polegał na wykonywaniu kolejno czynności, które miały doprowadzić do spotkania z duchem, jednak potrzebne było medium, czyli osoba, która mogła w pewien dość nieoczywisty i trudny do pojęcia sposób połączyć się ze światem zmarłych. Niektórzy zajmowali się tym zawodowo - dawali ogłoszenia w gazetach o swoich osobliwych umiejętnościach i przyjmowali kolejnych chętnych na seanse. Był to też czas, kiedy na masową skalę organizowano seanse "magnetyczne i hypnotyzerskie", które cieszyły się dużym powodzeniem. Podczas takich spotkań wywoływano duchy, a jedną z osób parających się tym zajęciem był niejaki prof. Becker, "rosyjski nadworny cesarski eksamoter i magnetyzer", który zapraszał na "fantastyczno-magiczne soirées mysterieuses (tajemnicze wieczory), składające się z najnowszych eksperymentów wyższej magii, wraz z wywoływaniem duchów i fenomenami". Ogłoszenia tego typu można było przeczytać w lokalnej gazecie, "Słowie Pomorskim".
Innym słynnym medium ogłaszającym się w gazecie był np. profesor Czerebak, który z początkiem XX wieku również organizował publiczne wywoływanie duchów. Jeździł po mniejszych i większych miastach i sprzedawał bilety na swoje osobliwe seanse. Czy byli chętni? Oczywiście! I to cała masa! Każdy chciał zobaczyć ducha. Wystarczyło tylko kupić bilet.


Ogłoszenie o sensie spirytystycznym Fot. screen 'Słowo Pomorskie' 1922.03.31 R.2 nr 75 / domena publiczna


"W latach 30. XX wieku owe wirujące stoliki były wciąż tak modne, iż popularny 'Ilustrowany Kuryer Codzienny' postanowił stworzyć cykliczny dodatek 'Kuryer Metapsychiczny'" – dowiadujemy się z książki "Jasnowidze i detektywi".


Jednak by seans mógł się odbyć, potrzebne było odpowiednie miejsce. Zgodnie z tradycją seanse spirytystyczne odbywały się po południu albo wieczorem w dokładnie zacienionym pokoju, bez dostępu światła słonecznego (okna były zasłaniane grubymi kotarami). Zaproszeni goście wraz z medium siedzieli przy stole, trzymając ręce na blacie w taki sposób, by ich małe palce się stykały. Tworzyli zatem zamknięty krąg, który nie mógł zostać przerwany. Potem następowało przywoływanie ducha. Stoły, wprawiane w ruch jakąś nieznaną siłą, podskakiwały, stukały nogami, kręciły się, a choćby unosiły w powietrzu. Zdarzało się też, iż wystukiwały odpowiedzi na zadawane im pytania. Często uczestnicy seansu byli zobowiązani do nieinformowania osób postronnych o tym, co wydarzyło się podczas takiego spotkania.
"Stoliczkowe wyczyny" przyciągały wielu chętnych. Wśród nich Piłsudski
Na temat "stolikowych wyczynów" zaczęły się choćby ukazywać broszury i książki. Doszło choćby do tego, iż opisy odbytych seansów spirytystycznych sąsiadowały na łamach prasy z doniesieniami o dokonanych zbrodniach i prowadzonych śledztwach, zatem nic dziwnego, iż brali w nich udział także znane osobistości, jak np. sam Józef Piłsudski.


Był on gościem seansów organizowanych przez Teofila Modrzejewskiego, uważanego za najsłynniejsze medium lat dwudziestych. Przyjął pseudonim Franek Kluski i gwałtownie stał się gwiazdą warszawskich salonów. "W seansach u Kluskiego uczestniczyło wielu słynnych gości - na liście znajdziemy między innymi Józefa Piłsudskiego, Józefa Becka, Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, Józefa Hallera i Stanisława Micińskiego, komisarza policji. Wszyscy byli przekonani o prawdziwości obserwowanych zjawisk, zwłaszcza przywoływanych zjaw zmarłych - znanych gościom i nieznanych - jak również odbieranych od nich wiadomości: zapisywanych odręcznie lub na maszynie do pisania. Na jednym z seansów w 1919 roku duchy miały wystukać, iż Piłsudski jest w niebezpieczeństwie - i rzeczywiście, Piłsudski podobno następnego dnia przypadkiem znalazł się w zasięgu nieprzyjacielskiego ognia" - czytamy w książce "Jasnowidze i detektywi".
Stoły wciąż zwracały uwagę Kościoła. Księża grzmieli z ambony, strasząc diabłem, jednak nie zaprzestawano tych praktyk, bo ciekawość okazywała się znacznie silniejsza aniżeli przestroga ze strony duchownych.
I, co ciekawe, te seanse może nie są już na tyle popularne, co kiedyś, ale przez cały czas praktykowane, a w sieci można natknąć się na ogłoszenia tych, którzy parają się tą dość oryginalną profesją.
Idź do oryginalnego materiału