„Ten ktoś nie mógł odejść daleko, miałem nadzieję zaraz go dopaść„— przerwał w tym miejscu, żeby podelektować się fajką, a ja skorzystałam z okazji i zapytałam: a jakie to były buty? Bez zastanowienia odpowiedział, iż był to rozmiar co najmniej 42 i z obcasem. Później kontynuował, iż ślady na śniegu prowadziły przez dziedziniec i nagle w połowie się urwały. Tak po prostu. Jakby ten ktoś wyparował! Sierżant w duchy nie wierzy, ale przyznał się, iż trochę go wtedy zmroziło...
Żeby zrozumieć, dlaczego zaczynam to opowiadanie, stojąc na tej błotnistej drodze gruntowej i na wielkim polu za Kulinem, najlepiej byłoby, abyście najsampierw przeczytali pierwszą część tej historii, która zaczęła się w Gozdawie. Nie jest to oczywiście konieczne, ale wskazane, ponieważ wówczas łatwiej będzie Wam zorientować się w tym terenie. Wszystko zaczęło się od tego, iż poprosiłam Sierżanta, aby pojechał ze mną na te trzęsawiska i fotografował mnie podczas namierzania obiektu zabytkowego, położonego na wygwizdowie. Sierżant się zgodził i niedługo potem popełniłam ten wpis blogowy — Grodzisko Gozdawa. Stąd powinniście zacząć, aby za mną nadążyć.
Grodziska średniowieczne
Kiedy plan został zrealizowany, pomyślałam, iż ciekawie byłoby odwiedzić tego dnia jeszcze inną miejscówkę, która położona jest nieco ponad kilometr w linii prostej od Gozdawy. To właśnie tam rok temu namierzyłam wały ziemne i fosę. Grodziska średniowieczne prawdziwie mnie fascynują. Odkrycie swoje zgłosiłam konserwatorowi zabytków z prośbą o poinformowanie mnie czy miejsce to było mu znane, ponieważ ja nigdzie nie namierzyłam o nim żadnych treści. Domyślacie się zapewne, iż nigdy nie otrzymałam odpowiedzi. Chciałam zabrać tam Sierżanta pod pretekstem pochwalenia się znaleziskiem, ale tak naprawdę chodziło mi o to, żeby styrać go w moim terenie niezabudowanym.
Grodzisko, do którego podążaliśmy, zlokalizowane jest na skraju lasu w między Kulinem i Chwalimierzem. Znajduje się tam źródło, które zasilało fosę okalającą tę obiekt. To jednak bardziej przypomina osadę albo folwark ufortyfikowany. W tych kniejach było ich kilka. Wszystkie bardzo podobnie zbudowane, w kilometrowej odległości od siebie. Pomiędzy nimi znajdowały się mniejsze osady chłopskie, jednak miejsca po nich są trudniejsze do odczytania w terenie, ponieważ stały tam zwyczajne chaty. Najpewniej drewniane i kryte strzechą. Po podobnych budowlach kilka zostaje, kiedy mija tak dużo czasu.
Wały i fosa
Pojechaliśmy na to pole samochodem, jednak musieliśmy zostawić auto na drodze, ponieważ nie dawało rady na mokrej ziemi. Zabraliśmy plecaki i dalej ruszyliśmy na pieszo. Na start pomyliły mi się miedze i dlatego wyprawa trwała dłużej niż planowałam, ale ostatecznie zaprowadziłam nas do celu. Kiedy przyjechałam tam pierwszy raz z Ines, las był już zielony, mniej dostępny. Natomiast w tamtym dniu teren ten zastałam bardziej przejrzystym. gwałtownie dotarliśmy do wałów i zorientowałam się, iż teraz swobodnie można dojść również do źródełka. Na miejscu okazało się, iż za pierwszymi wałami są kolejne. Dopiero wtedy zobaczyłam, iż ta osada średniowieczna była naprawdę bardzo duża.
Źródło, które wieki temu wykorzystano do zasilania fosy, przez cały czas wybija. Woda wypływa z lekkiego wypiętrzenia.
Najpierw zasila jedno małe bajorko, potem drugie, znajdujące się niżej, a na końcu płynie wąskim korytem w las. Od tych zbiorników prowadzone były kanały do obronnego rowu.
Sierżant od samego początku obarczony był misją archiwizacji całej wyprawy, dlatego też niemal wszystkie fotografie, które tutaj oglądacie, są jego autorstwa. Kiedy cel został osiągnięty, urządziliśmy sobie mały piknik przy wodzie. Ze wszech stron otaczały nas las i wały, a więc było bezwietrznie i bardzo cicho.
Pierdolety o duchach
Mieliśmy w plecakach małe co nieco i do przekąszenia i do wypicia. Potem Sierżant usiadł na ziemi, zapalił fajkę i całkiem znienacka zaczął po mnie jechać, iż piszę na blogu pierdolety o duchach. I zaczęło się przesłuchanie: czy ja rzeczywiście to wszystko przeżyłam? Temat zrobił się gorący, ponieważ on w zjawy nie wierzy, a ja trochę tak. Raz tylko jeden przydarzyło mu się coś dziwnego, czego w żaden sposób nie potrafi wytłumaczyć. Tylko jeden raz!
To mnie bardzo zainteresowało. Chciałam więc poznać szczegóły. Nie musiałam długo czekać, ponieważ Sierżant lubi opowiadać.
Co wydarzyło się w Forcie Donjon?
Wydarzenie to miało miejsce zimą 1994 roku. Sierżant nocował w Forcie Donjon. Znajdowała się tam wówczas baza klubu surwiwalowego, gdzie miał znajomych. O takim noclegu można tylko pomarzyć, a on z niego korzystał. Mówił, iż spał na pryczy w kazamatach.
Był wówczas zupełnie sam. Noc to była zimna i mglista. Na zewnątrz panował mrok. Po północy coś dziwnego wybiło go ze snu. Tak jakby ktoś rzucił kamieniem w drzwi.
„Tam są takie duże, metalowe wrota, a w nich mniejsze, normalnej wielkości. Potrafisz sobie to wyobrazić?” – zapytał mnie, patrząc mi prosto w oczy. Kiwnęłam tylko głową w milczeniu i słuchałam dalej.
Pogłos był bardzo wyraźny i Sierżant wstał z pryczy. Założył ubranie i wyszedł na zewnątrz. Włączył latarkę i chociaż widoczność miał słabą, ponieważ mleczna mgła wypełniła dziedziniec fortu, widział, iż nikogo nie ma przy drzwiach. Nagle zauważył, iż na śniegu znajdują się ślady butów. Skierował na nie światło i ruszył za nimi. Jednak nie stąpał po nich, tylko obok, aby nie zgubić tropu.
„Ten ktoś nie mógł odejść daleko, miałem nadzieję zaraz go dopaść” — przerwał w tym miejscu, żeby podelektować się fajką, a ja skorzystałam z okazji i zapytałam – „A jakie to były buty?”
Bez zastanowienia odpowiedział, iż był to rozmiar co najmniej 42 i z obcasem. Później kontynuował, iż ślady prowadziły przez dziedziniec i nagle w połowie się urwały. Tak po prostu. Jakby ten ktoś wyparował! Sierżant w duchy nie wierzy, ale przyznał się, iż trochę go wtedy zmroziło. Opowiadał, iż obszedł cały ten teren dwukrotnie, jednak to tylko ugruntowało go w przekonaniu, iż wydarzyło się w tym miejscu coś naprawdę dziwnego i trudnego do wyjaśnienia. Później próbował znajdować na to jakieś racjonalne wytłumaczenie, jednak ta część powieści już mnie nie zajmowała.
Tamtego dnia, jak widać, znalazłam nie tylko przez cały czas czytelne w terenie grodziska średniowieczne, ale również ciekawą historię, którą podarował mi Sierżant. Fajnie się tego słuchało, siedząc na skraju lasu przy wodzie i popijając browara. Później, kiedy wracaliśmy do auta, znowu zgubiliśmy się w tym polu, mijając miedzę, gdzie powinniśmy skręcić. Stało się tak dlatego, iż zbyt mocno skupiliśmy się na rozmowie, a za mało na drodze.
W polu czuło się już wiosnę. Spotykaliśmy maszyny rolnicze podczas pracy. Między drzewami przemykały sarny i zające…
Jeżeli interesują Cię nasze opowieści z drogi, polecamy gorąco naszą książkę — O rycerzach, śmiertelnych intrygach i bajecznych majątkach (patrz poniżej). W publikacji tej znajdziesz również grodziska średniowieczne, do których możesz trafić dzięki opisom z tej książce!
Artykuł zawiera autoreklamę