Goście Radziwiłłów: Marta Knopik

kulturaupodstaw.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: fot. Michał Dachtera


Program „Goście Radziwiłłów” został zainicjowany przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego w roku 2020.

Rezydentów zaprosił Pałac Myśliwski Książąt Radziwiłłów w Antoninie – Dom Pracy Twórczej.

Jedną z uczestniczek Programu „Goście Radziwiłłów” była Marta Knopik, która w Antoninie pracowała nad powieścią „Ostatnia stacja”. Poniżej prezentujemy fragment tej powieści.

„Północ”

Wszystkie miejsca wolne, proszę siadać.

Też jestem zaskoczona, iż ten pociąg taki pusty.

Martwiłam się, wie pani, iż będzie ścisk, a tu, proszę, nikogo. W całym wagonie jestem chyba tylko ja i jeden starszy jegomość ze dwa przedziały dalej. Też wsiadał we Wrocławiu, jak ja. A taka mgła była, iż ledwie na metr się widziało! Ledwie my ten pociąg znaleźli.

Pierwszy raz w życiu mi się zdarzyło, iż taki kawał drogi jadę sama w przedziale. A swojego czasu to jeździło się, iż ho ho. Ale zawsze w ścisku, nieraz to na korytarzu, na tobołkach. A jak się zazdrościło tym, co mieli miejsca! A teraz pusty pociąg, aż dziwne.

Nawet konduktor jeszcze nie szedł.

Widziałam go tylko przy wsiadaniu, a taki dziwny z wyglądu, powiem pani, szary na twarzy jak trup, iż jak na mnie spojrzał, to aż się wzdrygnęłam, coś takiego miał w oczach.

Marta Knopik, fot. Janusz Jurek

I do mnie, czy ja na pewno na ten pociąg. To ja mu mówię, gdzie jadę, nazwę tej mojej rodzinnej wioski i jeszcze, iż do najbliższego od tej wioski miasteczka chcę bilet, bo do tej wioski się dojechać nie da.

A ten do mnie: „Ja pani sprzedam do tej wioski, to będzie ostatnia stacja tego pociągu”.

„Ale panie, to pomyłka, tam nie ma torów. To wśród bagien, od linii kolejowej to trza jaką podwózkę wziąć albo na nogach iść”, ja do niego.

„A widzi pani, teraz są tory. Zawieziemy panią wprost do swoich”.

„Jakich tam swoich, nikogo już nie mam”, pomyślałam, ale już nic nie mówiłam.

Jak mi podawał bilet to znowu tak na mnie spojrzał tak jakoś, wie pani, iż się wzdrygnęłam. To już choćby nie pytałam, czy mogę powrotny kupić.

I tak, widzi pani, jadę z biletem w jedną stronę. Ostatni raz tak jechałam jak miałam piętnaście lat i z tej mojej wioski wyjeżdżałam.

A kto wie, może wcale nie będzie sprawdzał biletów, sam je przecie sprzedał. Popatrzył, policzył, iż na cały pociąg kilka osób i może poszedł spać. Bo to większość ludzi w nocnym pociągu to śpi, widomo. Jak kto młody, to musi się wyspać, bez tego ani rusz.

Ja to już, powiem pani, prawie nie sypiam. Ot, godzinkę dwie i znowu się budzę. Na starość jakoś nie chce się spać. A pamiętam, jak to się kiedyś dobrze spało, iż ledwie człowiek przyłożył głowę do poduszki, to już spał.

Ale też jak człowiek młody, dzieci ma, dom, pracę, to i zmęczony jest jak należy. A w moim wieku, to co, choćby zmęczyć się nie ma czym. Ot, człowiek trochę podrepcze po domu, do sklepiku obok pójdzie po jaki chleb, w domu coś tam porobi, ale bardziej, żeby się czym zająć, bo i co tu robić. Ani nikt nie bałagani, ani uprać nie ma komu, ani ugotować dla kogo.

Tyle co dla siebie.

A ile ja tam zjem w moim wieku. Mówi się, iż jak człowiek stary, to najzdrowsze dla niego to, co nie zje. Bo i po wszystkim mi ciężko. Trawienie już nie te. A z drugiej strony, to powiem pani, iż przecie człowiek wie, iż coś tam zjeść musi, bo chociaż nie głodny, to samym powietrzem nie wyżyje. I trzeba się do jedzenia zmuszać.

A ja całe życie miałam apetyt za dwóch! A wszystko mi smakowało! Od dziecka był ze mnie łakomczuch i łasuch. Ale i zawsze byłam w ruchu, w biegu, to się i chciało jeść. A teraz, jak co zjem, to na siłę. I nic mi już nie smakuje, ani słodkie, ani słone. Nabrałam tu ze sobą jedzenia na drogę i ani tknięte. Może się pani poczęstuje? O, ciastka mam, proszę sobie wziąć kilka. Ja już bym chyba choćby ich nie pogryzła. W sklepie mi się zdawało, iż dobre będę na drogę, bo niezbyt kruche, a okazały się dla mnie za twarde. Ja już pani choćby nie będę mówić, o moich kłopotach z zębami, bo gotowa się pani przesiąść i znowu sama zostanę.

Pani wybaczy, iż ja pani o takich rzeczach. O trawieniu, o zębach, o bezsenności. Ot, typowe gadanie staruszki. Kiedyś mnie to bardzo śmieszyło, jak starzy ludzie tak ględzili, a teraz, widzi pani, sama ględzę!

A pani młoda, to ani jeszcze pewnie nie pomyśli o starości i pewnie nie chce pani o niej słyszeć. A i dziwne by było, jakby pani o tym myślała. Po co niby?

Zresztą, starość przyjdzie, czy się o niej myśli czy nie.

Można choćby w tę starość nie wierzyć, bo młodym to się zawsze wydaje, iż ich to nie spotka. A ona i do tych niewierzących przyjdzie. Pewnego dnia patrzy człowiek w lustro i widzi, iż jest stary. Niby po trochę się starzeje, wiadomo, dzień za dniem, ale przez jakiś czas się tego nie widzi. I nagle, mówię pani, z lustra patrzy staruszka. I od tego dnia nic już nie jest takie samo. Bo choćby i siwe włosy nie są wystarczającym sygnałem, tylko coś takiego robi się z twarzą, ze spojrzeniem… Trudno to opisać.

Może ta starość jest właśnie w oczach?

A siwe włosy, powiem pani, przytrafiają się i młodym. U nas w rodzinie wszyscy byli czarnowłosi, to i gwałtownie siwieli, ledwie trzydziestka. Ja to przez jakiś czas się farbowałam, bo byłam, wie pani, nauczona dbać o włosy, do fryzjera chodziłam regularnie. Wybrałam ciemny kolor, bo ja byłam brunetką, włosy miałam jak krucze pióra. Ale tyle było z tym zachodu, iż dałam spokój. Ale pani jasnowłosa, jak aniołeczek, to pewnie i nieszybko pani posiwieje. Zresztą, pani do starości tak daleko, iż pewnie pani wcale w nią nie wierzy, co? Tak też myślałam. I dobrze.

Jak zobaczyłam panią na peronie, jak pani tam stała w tym swoim jasnym płaszczyku, to wydała mi się pani jakoś znajoma. Te pani kręcone włosy takie charakterystyczne. I jeszcze kolor jaki piękny – miedziany.

Wybaczy pani, ale ja sobie choćby pomyślałam, iż ten płaszczyk za cienki na tą pogodę. Śnieg z deszczem, wiatr, a pani w takim cienkim płaszczyku. A gdzie tam wiosna?! Pomyślałam sobie, iż pewnie pani wsiądzie zziębnięta, ale widzę, iż wcale nie. Młodość panią grzeje. Młodzi to i w mróz bez czapki wyjdą. A ja to coraz więcej warstw na sobie noszę, a choćby latem już bez swetra nie wychodzę, tak mi ciągle zimno.

Widzi pani, stygnie człowiek z wiekiem. Aż całkiem zimny się zrobi w swojej ostatniej godzinie. Ale wtedy już mu obojętne.

I te pani włosy! Takich włosów to się nie zapomina. Tyle ich pani ma, iż mogłaby z pięć głów obdzielić! Z takimi włosami to mogłaby pani w telewizji występować. O, śmieje się pani. No nie wiem, w jakim programie. Tak tylko powiedziałam, bo piękne te pani włosy i tyle.

I dobrze, niech się pani śmieje. Śmiech to zdrowie. A takiego młodego śmiechu to i posłuchać miło.

A ta walizeczka, którą pani ma z sobą, też wydała mi się znajoma. A im dłużej się jej teraz przyglądam to bardziej. To chyba z dawnych lat, prawda? Teraz to raczej wszyscy mają jakieś tam plecaki albo walizki z takiego sztywnego plastyku, na kółkach. A ta jest dawnego typu, ze skórzaną rączką. Tak myślałam, iż stara. Ale, powiem pani, uszanowana jest. Jak nowa!

Widzi pani, cała mi się pani wydała jakaś taka znajoma, jakbyśmy się już kiedyś spotkały. I od razu pomyślałam, iż dobrze by było, jakby pani tu się do mnie dosiadła. Taka młoda kobieta lepiej, żeby nie jechała sama w przedziale. Jeszcze by kto panią napastował. Mnie starej, to najwyżej torebkę ukradną i guza nabiją.

A bo to wiadomo, kto tutaj w ten pociąg wsiądzie? Chociaż ciemna noc, to on przecież niemal na każdej stacji staje. A nieraz, pani, to takie ciemne te perony, jakby w ogóle nikogo tam nie było. Mówię pani, wymarłe stacje. To choćby nie wiem, po co my tam stajemy. No ale po prawdzie, to stacja, na której pani wsiadła, też tak wyglądała.

Pomyślałam, żywego ducha!

A tu nagle patrzę, pani stoi zaraz koło mojego okna. Aż się przestraszyłam!

Widać, lepiej tam wiedzą, gdzie stawać a gdzie nie. Całe szczęście, iż pani na tej ciemnej stacji nóg nie połamała. To nic nie było widać, iż oko wykol. I nie bała się pani? Toż już północ była, jak pani wsiadała!

„Mgła”

Ja to pod wieczór wsiadałam, a i tak było mi jakoś tak dziwnie. Jako się rzekło, dawno już nie jeździłam pociągiem. Wie pani, w moim wieku, to już się raczej nie podróżuje. Siódma była, choć, po prawdzie, ciemnica taka sama jak o północy, zupełnie jak na tej pani stacji. Tylko ludzi więcej.

I już, widzi pani, pięć godzin jadę. Po północy a spać mi się wcale nie chce. Ale może pani? Proszę mówić, to możemy tu choćby trochę przygasić. Tam przy drzwiach jest chyba specjalne pokrętło.

Nie chce pani spać? A, no to dobrze. Ale jakby pani była zmęczona, proszę mówić.

Ja się, wie pani, przesiadałam we Wrocławiu. Od nas, z tych naszych gór, to tylko do Wrocławia jeżdżą. A ten o siódmej to był ostatni pociąg. Powiem pani, prawie pełny jechał. Taki bez przedziałów, jak to na krótkich trasach. I pełen młodych. Widać wracali do akademików po niedzieli. Wesoło tam było aż miło. Jak ktoś, jak ja, siedzi tak sam całymi dniami w pustym domu, to mu potem przyjemnie w takim gwarze. Trochę mnie choćby zagadywali, gdzie jadę, do kogo.

I pomogli mi tam we Wrocławiu wysiąść. Jeden wziął torbę, drugi złapał mnie pod ramię i już byłam na peronie. Bo to niewygodnie z tymi wysokimi schodami. Martwiłam się, jak ja wsiądę, jak ja wysiądę. Gdzie tam takiej starowinie jeździć z jednego krańca Polski na drugi i to w nocy.

A jeszcze ta mgła upiorna!

Błąkałam się po stacji i nie wiedziałam, w którą stronę się obrócić. Niby dużo ludzi wokół, ale wszyscy jakby byli hen hen daleko. Lampy to się wydawały odległe, jakby to były gwiazdy na niebie. A glosy ludzi takie przytłumione jakby z daleka docierały, zza jakiejś ściany albo zasłony. I, wie pani, tylko zarysy sylwetek się przesuwały to tu to tam. Czułam się, jakbym tam była sama jedna.

I wydawało mi się, iż błąkam się tam i błąkam, a ta mgła gęstnieje i gęstnieje. A dziwna taka, mięsista jak wata, iż zdawało się, iż można ją do ręki wziąć i zgnieść w kulkę. Ani zimna, ani ciepła, ani jasna, ani ciemna. Już myślałam, iż w tej mgle na wieczność zostanę. Pewna byłam, iż ten mój pociąg dawno odjechał.

Jak kto zna dobrze tę stację, to pewnie nie miał problemu, ale mnie to strach obleciał. Dobrze, iż mi konduktor w tym pierwszym pociągu sprawdził, iż mam przejść z peronu, na który podjedziemy do przejścia podziemnego i wejść na sąsiedni peron.

No i poszłam w końcu, jak trochę oprzytomniałam, do tego przejścia podziemnego. Tu też stała mgła, jak jaka woda w sadzawce. Nie dość, iż jeszcze bardziej gęsta, to jakaś taka brudna. Jak w nią wchodziłam to jakby do grobu szła, taka mi myśl, widzi pani, do głowy przyszła. Aż mi się zimno zrobiło. Szłam pod ziemią i dygotałam na całym ciele.

Wdrapałam się w końcu po schodach na sąsiedni peron i tam zaraz wpadłam na tego konduktora z szarą twarzą. I tak to, po perypetiach i błądzeniu, jestem po przesiadce i do samego końca już sobie spokojnie dojadę.

Pani też do końca?

No, to teraz już się nie będę martwić, jak wysiądę, skoro we dwie będziemy! Jak to się dobrze złożyło!

A choćby nie wiedziałam, widzi, pani, iż teraz tam do nas można pociągiem dojechać. Pozmieniało się.

A jeszcze jedna rzecz mnie zaskoczyła, wie pani, w tej podróży. Wie pani co? Bałagan z kupowaniem biletów.

Kiedyś to my zawsze kilka dni wcześniej na dworzec szli, w okienku sobie kupowali na ten a ten dzień. I od razu powrotny się brało, bo przecież tego urlopu to się aż tak dużo nie miało. Jak się miało bilet w ręku, to człowiek jakiś spokojniejszy był, wszystko miał zaplanowane. A teraz to się choćby nie wie, jak ten bilet kupić.

Poszłam parę dni temu, patrzę, kasa zamknięta, a na całym dworcu nikoguśko.

I ani, wie pani, kogo zapytać, pustka zupełna. Młode to sobie w tych telefonach swoich posprawdzają, bo tam ponoć cały świat jest objaśniony, ale my, stare, co?

No to zaczepiam taką jedną panią, co tam akurat szła, czy nie wie, gdzie po bilet. A ona do mnie: „Pani kochana, pani to musiała dawno nigdzie nie jechać. Teraz to tylko w pociągu się kupi.” No i jeszcze, iż to bez dopłaty, mam sobie spokojnie wsiąść, przyjdzie konduktor i sprzeda.

A jeszcze taka była dobra, iż mi sprawdziła w tym swoim telefonie co i jak z połączeniami i iż najlepiej ten nocny wziąć. Teraz to człowiek sam sobie musi wszystko znaleźć, kiedyś to do okienka się szło, siedziała kobita, wszystko wyjaśniła i człowiek wiedział, a teraz, widzi pani, ludzi trza zaczepiać, czy nie wiedzą. A dobrze, iż ta kobita szła tamtędy, drogę sobie skracała przez tory, bo tam za torami koło mleczarni jest kilka domów.

Widzi pani, na starość to człowiek zagubiony jak dziecko we mgle.

Musiałam się tej mgły nieźle nałykać, iż mi ciągle na myśl przychodzi!

Idź do oryginalnego materiału