Goście na weekendowych przygodach

newsempire24.com 1 dzień temu

– Mamo, oszalałaś?! Jacy swaci?! – krzyknęła Kinga do telefonu, ledwo nie wypuszczając go z rąk. – Mówiłam ci sto razy, iż z Waldkiem tylko się spotykujemy!

– A co, spotykacie się, więc to niepoważne? – głos matki brzmiał stanowczo i nie wróżył nic dobrego. – Kinga, masz już dwadzieścia siedem lat! Inne w twoim wieku dawno wyszły za mąż, rodzą dzieci, a ty wciąż się bawisz! Jego rodzice to porządni ludzie, pracowici, mają trzypokojowe mieszkanie na Ursynowie…

– Mamo! – Kinga zamknęła oczy, próbując opanować ból głowy. – Posłuchaj mnie uważnie. NIE jestem gotowa na małżeństwo. NIE chcę o tym rozmawiać z obcymi ludźmi. I w ogóle, powinnaś była ze mną to przynajmniej omówić!

– Za późno na dyskusje – matka wyraźnie się wkurzyła. – Już jim zadzwoniłam, przyjadą jutro rano. Waldemar wie, przy okazji. Rozmawiałam z nim wczoraj, zgodził się.

Kinga powoli osunęła się na kanapę. Waldek się zgodził… Oczywiście, co on miał do stracenia? Spokojnie mieszka z rodzicami, pracuje na pół etatu, a tu taka okazja – gotowa narzeczona z własnym mieszkaniem i stałą pensją.

– Mamo, może jednak ich odwołamy? Powiemy, iż zachorowałam…

– Kochanie – głos matki niespodziewanie złagodniał, prawie błagalny. – Zrozum, córeczko. Tak bardzo chcę mieć wnuki! A nuż coś mi się stanie, a ty zostaniesz sama? Waldek to dobry chłopak, nie pije, nie pali…

– Nie pije? – prychnęła Kinga. – Przecież przedwczoraj ledwo stał na nogach!

– No, święto było! – gwałtownie znalazła wymówkę matka. – Dobrze, córeczko, przyjdź jutro przed dziesiątą. Kupiłam już kurczaka, tort zamówię…

Połączenie się urwało. Kinga jeszcze przez chwilę siedziała, wpatrzona w przestrzeń, aż w końcu zerwała się i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Musiała coś wymyślić, ale co? Zabić Waldka? Matkę? A może uciec do koleżanki na działkę i przeczekać do poniedziałku?

Telefon zadzwonił ponownie.

– Kinga, to ja – głos Waldka brzmiał przepraszająco. – Słuchaj, twoja mama do mnie wczoraj dzwoniła…

– Tyle chamstwa! – wybuchnęła Kinga. – Mogłeś mnie uprzedzić!

– Myślałem, iż żartuje! Serio! Kto teraz organizuje małżeństwa przez swatów? Myślałem, iż sobie pogada i zapomni…

– A kiedy zrozumiałeś, iż to nie żart?

– Jak moi rodzice zaczęli wybierać tort – przyznał się Waldek. – Kinga, może po prostu się w to pobawimy? Posiedzimy, porozmawiamy, oni się uspokoją…

– Waldek, ty rozumiesz, iż po tym cyrku mama zaprowadzi mnie z tobą do ołtarza pod eskortą? Pewnie już choćby suknię mi wybrała!

– No i co? – w jego głosie zabrzmiało coś dziwnego. – A co, ja ci nie pasuję?

Kinga zamilkła. I tu właśnie był problem. Waldka lubiła, choćby bardzo. Wysoki, przystojny, miły. Ale był w nim jakiś… brak. Nie potrafił sam podejmować decyzji. Zawsze konsultował się z matką, choćby którą koszulę założyć na randkę. A teraz i ślub nie był jego pomysłem.

– Słuchaj, Waldek – zaczęła ostrożnie. – A ty sam chcesz się ze mną ożenić? Ze mną, rozumiesz?

– Oczywiście, iż chcę! – odpowiedział za szybko. – To znaczy… w sumie… znamy się przecież dobrze…

– To nie jest odpowiedź – powiedziała zmęczona Kinga. – Dobrze, zobaczymy się jutro.

Cały wieczór biegała po mieszkaniu, przymierzając raz tę, raz inną sukienkę. Zbyt elegancka – uznają, iż się zgadza. Zbyt zwykła – matka będzie przez tydzień prawić kazania o tym, jak należy wyglądać na poważne rozmowy. W końcu wybrała szary kostium – skromny, ale schodny.

Rano Kinga obudziła się z postanowieniem odwołania wszystkiego. Zadzwoni do matki, powie, iż zachorowała, albo iż wyjeżdża służbowo, albo… Ale telefon milczał, a gdy wykręciła numer matki, nikt nie odebrał. Pewnie już była na targu, kupując przysmaki na stół.

O dziewiątej trzydzieści Kinga stała przed domem rodzinnym i nie mogła się zmusić, by wejść. Sąsiadka podlewała kwiaty na balkonie i z zaciekawieniem zerkała w dół.

– Kinga! – doleciało z góry. – Wejdź już, po co stoisz!

Matka przywitała ją w odświętnym fartuchu, z konserwacyjnym uśmiechem.

– No i dobrze, iż przyszłaś wcześniej! Pomóż nakryć do stołu. Patrz, jaką śledziczkę kupiłam, będzie w stylu „pod futrem”! I kawiorek wzięłam, nie luksusowy, ale też niczego sobie…

– Mamo – próbowała wtrącić Kinga, ale matka już ciągnęła ją do kuchni.

– Śliczny ten kostiumik! Tak poważny, biznesowy. W sam raz! Rodzice Waldka lubią, jak dziewczyna skromnie się ubiera…

– Skąd wiesz, co oni lubią?

– Już się poznałyśmy! – oznajmiła dumnie matka. – Spotkałyśmy się, jak Waldkowi zaświadczenie do lekarza nosiłam. Wiesława Pawłowna, jego mama, taka miła kobieta! Gadalyśmy z pół godziny, ona mnie o tobie wszystko opowiedziała…

– O mnie? Co o mnie?

– No iż ładna, pracowita, własne mieszkanie… Bardzo się cieszą, iż Waldek taką narzeczoną znalazł!

Kinga poczuła, jak coś w niej wrze. Więc już o niej mówią jak o przyszłej żonie! A jej zdania nikt nie pytał!

– Mamo, posłuchaj mnie – wzięła matkę za ramiona. – Nie jestem gotowa wyjść za mąż. Rozumiesz? Nie chcę teraz ślubu!

– Nie chcesz? – zmarszczyła brwi matka. – To po co się z chłopakiem spotykać? Dla zabawy? To nieładnie, córeczko! Faceta trzeba albo puścić, albo za niego wyjść!

– Ale my tylko się spotykamy! Poznajemy się! Może w ogóle do siebie nie pasujemy!

– Pół roku się spotykacie, co jeszcze poznawać? – zamachała rękami matka. – Za moich czasów w miesiąc się decydowało! A wy się guzdracie…

Dzwonek do drzwi przerwał ich sprzeczkę. Matka gwałtownie zdjęła fartuch, poprawiła włosy i uroczyście podeszła do przedpokoju. Kinga została w kuchni, łapiąc się za blat– To idiota! – krzyknęła Kinga do matki, gdy drzwi się zamknęły, ale w jej głosie nie było już gniewu, tylko ulga, bo wiedziała, iż ten rodzinny cyrk w końcu doprowadził ją i Waldka do prawdziwej rozmowy o wspólnej przyszłości.

Idź do oryginalnego materiału