Gorzkie święto: dramat Heleny
Helena siedziała przy kuchennym stole, po raz kolejny przeliczając pieniądze. Portfel był prawie pusty, a do wypłaty jeszcze tydzień.
– Niezbyt dużo – westchnęła. – Ale cóż zrobić? Taka praca, taka pensja…
Trzeba było opłacić rachunki, kupić jedzenie, ale za co? Helena krążyła po sklepie w centrum miasteczka Podlesie, wzdychając na widok cen, które rosły w oczach. Ostatecznie pozwoliła sobie tylko na mleko, bochenek chleba i paczkę makaronu. Na masło nie starczyło, ale margaryna była w zasięgu ręki. Kawę, herbatę, cukierki, ulubiony ser – wszystko to zostało na półkach.
Helena nie miała wyjścia – musiała pojechać po warzywa do byłej teściowej. A tam czekało na nią nieuniknione:
– A nie mówiłam? – po raz kolejny oznajmiła Maria Kazimierzowa.
Teściowa była surowa, ale mądra. Miała już siedemdziesiąt sześć lat i zawsze okazywała się mieć rację. Gdyby Helena posłuchała jej dawno temu, może teraz nie grzebałaby w portfelu ze łzami w oczach. Może żyłaby jak normalni ludzie. A choćby lepiej! Ale co było, to minęło.
Dwa lata temu jej mąż, Marek, odszedł. I to jak – akurat w jej urodziny. Helena cały dzień krzątała się po kuchni, przygotowała wystawny stół. Marek usiadł, zjadł z apetytem i nagle rzucił:
– To tyle, Hela. Koniec. Odchodzę od ciebie.
Zamarła, nie wierząc własnym uszom. A on, nie kryjąc irytacji, ciągnął:
– Ile dziś masz lat? Czterdzieści jeden, prawda? A ja czterdzieści pięć. W naszym wieku powinniśmy już mieć wnuki! A gdzie one? Nie ma. Bo dzieci nie mamy. Ty choćby nie zadbałaś, żeby je urodzić!
– Co ty pleciesz? – Helena aż się zakrztusiła z oburzenia. – O czym ty mówisz? Biedny, zmęczony, co? Jakie dzieci? Ty choćby za kotem nie potrafisz ogarnąć, całe dni chodzi głodny! Ja chodzę na palcach, a ty wrzeszczysz, iż hałasuję! Jakie dzieci? Może specjalnie nie chciałam z tobą mieć!
Skąd wzięła się w niej ta odwaga? I po co? Marek, jakby tylko na to czekał, poderwał się, odepchnął krzesło i rzucił na odchodne:
– Pomieszkam gdzie indziej. Daję ci czas na znalezienie mieszkania. Bo to moje!
Drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając za sobą grobową ciszę. Helena siedziała, nie wiedząc, co robić, a w piersi rozrastała się pustka.
Później dowiedziała się, iż Marek „trochę się ożenił” z młodą sprzedawczynią ze sklepu obuwniczego, do którego kiedyś zajrzał po buty. Opowiadano jej to z lubością, smakując, jak jej były biegał do tamtej z kwiatami. A kwiaty te były z ich działki – lilii, które Helena latami pielęgnowała: delikatne różowe, cytrynowożółte, tygrysie, ognistoczerwone. Wyrwał je z korzeniami, łamiąc łodygi, nie żałując.
Helena żałowała tej dziewczyny. Myśli, iż złapała szczęście? No cóż. Marek pożałował grosza na bukiet, pożałuje i na sukienkę, i na buty. Choć patrząc na jego nową wybrankę – wysoką, krzepką, pewną siebie – było jasne: żałować jej nie warto. Marek wyraźnie wybrał taką, żeby „narobiła mu dzieciarni”. Cóż, niech spróbuje.
Czy teściowa wiedziała o romansie syna? Przy Helenie wymyślała na Marka, ale i jej się dostało:
– A nie mówiłam ci dwadzieścia lat temu? Zawsze wciągasz byle co! Ile ja ci porządnych ubrań podarowałam? Gdzie one są? No to teraz chodź sama!
Helena pamiętała te „strojne” kreacje – ogromne majtki do kolan, futrzane, w śmieszne kwiatki. Marek uciekłby wcześniej, gdyby ją w takim zobaczył.
Rozpoczął się podział majątku. Marek upierał się: „Wszystko moje!”. Ale sąd podzielił wszystko po połowie. Helenie przypadła działka, Markowi – mieszkanie. Wtedy wtrąciła się Maria Kazimierzowa, która od lat mieszkała na działce, wynajmując swoje mieszkanie za niezłe pieniądze:
– Tak, dzieciaki, a mnie się spytać nie chcecie? Hela się tu wprowadzi, facetów zacznie przyprowadzać, a ja gdzie?
– Do siebie, mamo – warknął Marek.
– O, jaki mądry! A twoja lala jak będzie do roboty jeździć? A ty z tą sprzedawczynią w mieszkaniu będziesz się wylegiwać?
Ostatecznie postanowili: Maria Kazimierzowa została na działce, swoje mieszkanie oddała synowi, a Helena zatrzymała ich wspólne lokum. Ale zaledwie odetchnęła z ulgą, gdy nadeszła nowa bieda: sąd podzielił nie tylko majątek, ale i długi. Teraz Helena spłacała połowę kredytu Marka. Za „piękne życie” przyszło zapłacić.
Dlatego teraz wlokła się na przystanek autobusowy. Autobusy w Podlesiu jeździły rzadko, raz na tydzień. Wszyscy mieli samochody, a w transporcie były tylko stare kobiety, które znały się od zawsze. Gadały, narzekały na emerytury, ceny, plotkowały. Helena milczała, wpatrzona w okno. Jeździć błagać o warzywa na własną działkę – to było upokarzające.
Każdą grządkę pielęgnowała, plewiła, cieszyła się, widząc zielone pędy. Dom tonął w kwiatach, drzewa były biegDom tonął w kwiatach, drzewa były bielone, a w powietrzu unosiła się woń świeżo upieczonych pierników, które Maria Kazimierzowa właśnie wyjęła z pieca.