Janka wróciła do domu z sercem jak kamień. Wszystko w niej krzyczało: mąż znów nie spał w domu. A po porozrzucanych rzeczach i brudnych naczyniach widać było, iż wybiegł w pośpiechu, zostawiając tylko ślady obojętności. Mechanicznie zaczęła sprzątać, ale gdy podeszła do łóżka, nagle zastygła. Na poszewce — długi, rudy, obcy włos. Drżącymi rękami poszła do kuchni — dwa kieliszki, ślad szminki. Patrzyła na to wszystko, jak przez zamgloną szybę. Tym razem jednak nie zapłakała. Wiedziała już: czas działać.
Kiedyś miała prosty dziewczęcy sen — znaleźć swojego księcia z bajki. Pochodząca z małej wioski, marzyła o dużym mieście, pięknym życiu, szczęściu. Uczyła się, dorabiała wieczorami w restauracji, pomagając cioci Basi, która po rozwodzie ledwo dawała radę. Pieniędzy brakowało. Matka przysyłała trochę, ale w nowej rodzinie ojczyma obce dziecko zawsze było na drugim planie. Wszystko, co osiągnęła, zawdzięczała sobie. I wierzyła: miłość kiedyś wyrwie ją z tej szarości.
I przyszła. Do restauracji, w której pracowała, często zaglądał Krzysiek — starszy, pewny siebie, z pieniędzmi. Zakochała się od pierwszego wejrzenia, nie wiedząc, iż ma nie tylko auto, ale i kolejkę adoratorek. Zauważył ją. I Janka gwałtownie wysunęła się na pierwsze miejsce — choćby przed tą „narzeczoną”, która okazało się być tylko chrześniacą jego ojca. Krzysiek wybrał właśnie ją.
Ślub był jak z filmu — huczny, drogi, olśniewający. Rodzice Krzysztofa przyjęli ją z wymuszoną uprzejmością, ale ustąpili: syn był późnym dzieckiem, ukochanym, jego słowo — święte. Teściowa rządziła wszystkim: od sukni po kolor włosów synowej. Janka pokornie kiwała głową. Wierzyła: została zaakceptowana. W domu był porządek, spokój, troska. Cały rok jak z bajki.
Ale czas mijał. Ciąża nie nadchodziła. I pewnego dnia teściowa po prostu oznajmiła:
— Zapisałam cię do lekarza. Trzeba sprawdzić, o co chodzi.
Janka czuła się dobrze. Ale nie śmiała się sprzeciwić. A potem padł wyrok: dzieci nie będzie. Nigdy.
Wracała do domu, nie wiedząc, jak to powiedzieć. Jak teraz żyć? Ale gwałtownie zrozumiała — nie będzie musiała. Wszystko już zostało powiedziane. Osobiscie. Przez teściową.
— Nic się nie stało, damy radę. Ważne, iż jesteśmy razem — powiedziała.
Krzysiek przytaknął: „Nie zostawię cię”. Uwierzyła mu. Ale niedługo zaczęły się wizyty u lekarzy, kliniki, zabiegi. A mąż coraz częściej znikał. Potem wyprowadził się do drugiego pokoju. W końcu nocował głównie u rodziców.
Życie toczyło się dalej, ale już osobno. U przyjaciółki Oli urodził się syn. Janka została chrzestną. Staś stał się jej światłem. Ale Ola z mężem zginęli w wypadku. Staś został sierotą. Gdy Janka zbierała się go odwiedzić, już zabrał go Tomek — brat Oli, ten sam chłopak, który kiedyś nosił jej cukierki i zeszyty.
— My już starzy — powiedzieli rodzice Oli. — A on młody, niedługo ślub. Niech sam się zajmie.
Janka nie mogła tego zaakceptować: dziecko będzie wychowywała obca kobieta. Macocha. W głowie tkwiła myśl: zabrać Stasia. Przekonać Tomka. Może się zgodzi.
Ale Tomek był nieugięty:
— To mój siostrzeniec. Przysiągłem Oli — nigdy go nie porzucę!
I nagle, jakby w gorączce, dodał:
— A jak chcesz, wyjdź za mnie. Będziemy go razem wychowywać. Zawsze cię kochałem, a ty tylko nosem kręciłaś.
— Oszalałeś?! — wyrwało się Jance. Potem żałowała. Ale było za późno.
Do domu wróciła złamana. I teraz — obcy włos na poduszce. Szminka. Kieliszki. Prawda ciąła jak nóż. Czy naprawdę był u rodziców? A te „wyjazdy służbowe”?
Wszystko, co ich łączyło, to poczucie obowiązku, przyzwyczajenie, strach przed samotnością. gwałtownie spakowała rzeczy, dokumenty i zostawiła kartkę:
„Tak będzie lepiej dla wszystkich…”
Krzysiek będzie miał dzieci. Jego rodzice — wnuki. Tomek — rodzinę. Staś — mamę. A ona?
Miłość? Kto wie, co to takiego. Może już jest blisko.
Tomek otworzył drzwi, senny, zmieszany:
— Znowu ty?.. Czego chcesz?
Janka zamknęła oczy i cicho szepnęła:
— Bo ja… przyjechałam na zawsze.