Gorzka prawda pod kołdrą: „Przyjechałam na zawsze

twojacena.pl 2 tygodni temu

Dziennik, 10 maja 2024

Wróciłam do domu złamana. Wszystko we mnie krzyczało, iż mąż znów nie spał w domu. A po porozrzucanych rzeczach i brudnych naczyniach było widać, iż gdzieś się spieszył, zostawiając po sobie tylko ślady obojętności. Mechanicznie zaczęłam sprzątać, ale gdy podeszłam do łóżka, nagle zastygłam. Na poszewce — obcy, rudy, długi włos. Drżącymi rękami poszłam do kuchni — dwa kieliszki, ślad szminki. Patrzyłam na to wszystko jak przez zamgloną szybę. Tym razem jednak nie zapłakałam. Zrozumiałam jedno: czas działać.

Kiedyś miałam prosty dziewczęcy sen — znaleźć księcia z bajki. Pochodząca z małej wsi, marzyłam o wielkim mieście, pięknym życiu, szczęściu. Uczyłam się, wieczorami dorabiałam w restauracji, pomagając cioci Basi, która po rozwodzie ledwo dawała radę. Pieniędzy brakowało. Matka przysyłała trochę, ale w nowej rodzinie ojczyma obce dziecko zawsze jest na boku. Wszystko, co osiągnęłam, zdobyłam sama. I wierzyłam, iż miłość kiedyś wyrwie mnie z tej szarości.

I przyszła. Do restauracji, gdzie pracowałam, często zaglądał Krzysiek — starszy, pewny siebie, z pieniędzmi. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia, nie wiedząc, iż ma nie tylko samochód, ale i kolejkę adoratorek. Zauważył mnie. I gwałtownie zastąpiłam wszystkie — choćby tę „narzeczoną”, która okazała się tylko chrześniaczką jego ojca. Krzysiek wybrał właśnie mnie.

Ślub był jak z filmu — wystawny, drogi, olśniewający. Rodzice Krzyśka przyjęli mnie z wymuszonym uśmiechem, ale ustąpili: syn późny, ukochany, jego słowo — prawo. Teściowa rządziła wszystkim: od sukni po kolor włosów synowej. Ja tylko kiwałam głową. Wierzyłam, iż mnie zaakceptowali. W rodzinie był porządek, ciepło, troska. Cały rok — jak w bajce.

Ale czas mijał. Ciąża nie nadchodziła. Pewnego dnia teściowa po prostu oznajmiła:

— Zapisałam cię do lekarza. Czas się dowiedzieć, o co chodzi.

Czułam się dobrze. Nie śmiałam się sprzeciwić. A potem usłyszałam wyrok: dzieci nie będzie. Nigdy.

Wracałam do domu, nie wiedząc, jak to powiedzieć. Jak teraz żyć? Ale gwałtownie zrozumiałam — mówić nie trzeba. Wszystko już powiedziano. Osobiście. Przez teściową.

— Nic nie szkodzi, damy radę. Ważne, iż jesteśmy razem — powiedziała.

Krzysiek zapewniał: „Nie zostawię cię”. Uwierzyłam. ale niedługo zaczęły się wizyty u lekarzy, kliniki, zabiegi. A mąż coraz częściej się spóźniał. Potem wyprowadził się do sąsiedniego pokoju. A w końcu nocował głównie u rodziców.

Życie toczyło się dalej, ale nie razem. U przyjaciółki Ani urodził się syn. Zostałam chrzestną. Staś stał się moim światłem. ale Ania z mężem zginęli w wypadku. Staś został sierotą. Gdy zbierałam się go odwiedzić, już zabrał go Tomek — brat Ani, ten sam chłopak, który niegdyś nosił mi cukierki i zeszyty.

— My już starzy — powiedzieli rodzice Ani. — A on młody, no i ślub niedługo. Niech sam się zajmie.

Nie mogłam tego znieść: dziecko będzie wychowywała obca kobieta. Macocha. W głowie zrodziła się myśl: zabrać Stasia. Przekonać Tomka. Może ustąpi.

Ale Tomek nie ustąpił:

— To mój siostrzeniec. Przysiągłem jej — nigdy go nie zostawię!

I nagle, jakby w gorączce, dodał:

— A jeżeli chcesz, wyjdź za mnie. Będziemy go razem wychowywać. Zawsze cię kochałem, a ty nosem kręciłaś.

— Oszalałeś?! — wyrzuciłam z siebie. Potem żałowałam. Ale było za późno.

Do domu wróciłam złamana. I oto — obcy włos na poduszce. Szminka. Kieliszki. Prawda ciąła jak nóż. A czy on naprawdę był u rodziców? A te „wyjazdy służbowe”?

Wszystko, co nas łączyło, to poczucie obowiązku, przyzwyczajenie, strach przed porzuceniem. gwałtownie spakowałam rzeczy, dokumenty, zostawiłam kartkę:

„Tak będzie lepiej dla wszystkich…”

Krzysiek będzie miał dzieci. Jego rodzice — wnuki. Tomek — rodzinę. Staś — mamę. A ja?

Miłość? Kto wie, co to takiego. Może już jest blisko.

Tomek otworzył drzwi senny, zmieszany:

— Znowu ty?.. Czego chcesz?

Zamknęłam oczy i cicho szepnęłam:

— A ja… przyjechałam na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału