Kilka informacji praktycznych o Gondar w znajdziecie właśnie w tym wpisie. Dowiecie się, jak dojechać czy też dolecieć do tego miasta, gdzie spać, gdzie i co zjeść oraz przeczytacie kilka słów na temat bezpieczeństwa. jeżeli natomiast jesteście ciekawie, co warto w Gondar zwiedzić i zobaczyć, koniecznie zajrzyjcie do wpisu Etiopia – co warto zobaczyć w Gondar i okolicach. W nim także znajdziecie wskazówki oraz porady na temat odwiedzonych miejsc. Do Gondar dostałam się drogą powietrzną za sprawą linii Ethiopian Airlines. Jak już wielokrotnie podkreślałam, przylatując narodowym przewoźnikiem do Etiopii, z automatu otrzymujemy zniżkę 60% na loty lokalne. Sprawa bardzo opłacalna. Loty z Lalibeli do Gonder realizowane są raz dziennie o 13:20, zaś czas przelotu to 30 minut. Bilet normalny kosztuje 162 zł. Dojazd do miasta nie jest tak dobrze zorganizowany, jak w Lalibeli. “Taksówkę” znalazłyśmy przed halą przylotów, a w zasadzie to ona nas znalazła. Oczywiście był to jakiś prywaciarz, z którym można było negocjować cenę i w sumie większych z tym problemów nie było. Za cały kurs zapłaciłyśmy 150 birrów (kierowca chciał 200), co daje jakieś 20 zł za dystans 15 km. Do Gondar dojedziecie także autobusem, opcja tańsza, ale i bardzo czasochłonna. Z Addis można dotrzeć tu w 15 godzin autobusami Sky Bus (422 birrów, odjeżdża z bramy wejściowej do Royal Enclosure) oraz Selam (420 birrów, odjazd o 5:00 rano spod bramy wyjazdowej z Royal Enclosure). Podobno na tej trasie kursują także minibusy, które ten odcinek pokonują szybciej, jednak są nieco droższe, zamawia się je przez hotel. Niestety nie ma bezpośrednich autobusów z Lalibeli. Najpierw musicie dostać się do Gasheny i tam przesiąść w autobus, jadący do Bahir Dar. Możecie wysiąść albo w Nefas Mewcha i wsiąść wówczas w poranny autobus do Gondar następnego dnia, albo możecie dojechać aż do Bahir Dar i potem rano uderzyć w kierunku Gondar. Tak czy inaczej, zajmie Wam to dwa dni. Z Aksum zaś autobus jedzie 10-11 godzin z przesiadką w Shire. Baza noclegowa nie jest jakoś szczególnie duża, przynajmniej nie na bookingu. Na miejscu natomiast znajdziecie o wiele więcej hoteli i to w dobrej cenie za przysłowiowe grosze. Czy w dobrym stanie? To już inna kwestia, bo to zależy, jaki standard komu odpowiada. Te najtańsze to skromne pokoje w większości tylko z łóżkiem, noszące już konkretne ślady użytkowania, ze wspólną łazienką z zimną wodą. My tym razem postawiłyśmy na opcję na wypasie i zatrzymałyśmy się w hotelu Lodge du Chateau zaraz obok zamku. Lokalizacja idealna. Jednak cena już nie taka niska, był to nasz najdroższy nocleg. Za pokój 2-osobowy ze śniadaniem zapłaciłyśmy 74 USD za noc, więc około 282 zł. Dlaczego tak zaszalałyśmy? Hotel na zdjęciach wyglądał naprawdę ładnie, do tego super położenie, a przed 3-dniowym trekkingiem w Górach Simien chciałyśmy pobyć w normalnych warunkach. Czy obiekt wart swojej ceny? Naszym zdaniem, cena ciut zawyżona. Owszem, obiekt przyzwoity, choć czasy świetności ma już za sobą. Hotel położony w ładnym ogrodzie z jadalnią na podwyższeniu, skąd rozciąga się przyjemny widok. Śniadania całkiem smaczne, jak na Afrykę, a obsługą bardzo miła i pomocna. Hotel oferuje także szereg ciekawych atrakcji, w tym poranne biegi z trenem (6:00 rano), lekcję gotowania tradycyjnych potraw w etiopskim domu, przejażdżkę konną czy też wizytę u fryzjerki w etiopskim domu, czyli zafundowanie sobie tradycyjnej fryzury. W hotelu można wymienić pieniądze i to po dobrym kursie. Czy ponownie wybrałabym ten hotel. Tak! Hotel rezerwowałam przez booking, jednak w tej chwili nie jest on dostępny na tym portalu. Możecie natomiast zajrzeć na jego oficjalną stronę podlinkowaną powyżej. W hotelu można zostawić bagaże w przypadku, gdy wybieracie się w Góry Simien. Oczywiście musicie potem wrócić do Gondaru. My jednak prosto z Simien jechałyśmy do Aksum (podwózka w cenie z firmą ETT), więc nie skorzystałyśmy. W hotelu wisi taka oto adnotacja odnośnie pcheł. Podobno zdarza się wrócić z nieproszonym towarzystwem, my na szczęście niczego takiego nie przywiozłyśmy. Jako, iż kuchnia etiopska to także element poznawania tego kraju, nie sposób nie wspomnieć o jedzeniu. Przewodnik LP polecam kilka miejsc i z jednej rekomendacji skorzystałyśmy. Drugą restaurację znalazłyśmy same. W sumie zachęciła nas nazwa oraz fakt, iż w środku przy stolikach siedzieli mieszkańcy. Słynna restauracja z przewodnika LP to Four Sisters, która stanowi już niejako atrakcję samą w sobie. Dania tu serwowane, jak i sama atmosfera tego miejsca, cieszy się bardzo dobrą opinią wśród odwiedzających. Wieczorem można trafić na pokaz tradycyjnych tańców czy też koncert etiopskiej muzyki. Uwaga, pan Google może nie do końca znać dobrą drogę do tego przybytku, co bardzo dziwi. Restauracja leży przy głównej ulicy, a tymczasem mapa prowadziła nas przez jakieś slumsy bocznymi drogami. W efekcie musiałyśmy skakać po stertach śmieci i omijać co nie co po drodze. Wnętrze, jak i sam teren restauracji urządzony jest w bardzo tradycyjnym stylu. Kilka stołów znajduje się w środku i kilka na zewnątrz na tarasie oraz w ogródku. Przy wejściu parzona jest kawa tradycyjnym etiopskim sposobem. Trafiamy tu po południu, gdy jest pusto, bowiem rezerwacje zrobione są dopiero na wieczór. Obsługa nieco leniwie podchodzi do tematu, ale kto by się śpieszył w Afryce? A co zamówić? Zdecydowanie coś etiopskiego i tu bardzo polecam danie, które nazywa się National Food (całe menu z cenami na zdjęciach poniżej) i składa się z kilku tradycyjnych potraw, a więc można spróbować kilku opcji. Oczywiście całość podana jest na placku zwanym indżera, przy pomocy którego konsumuje się dodatki. Porcja jest spora, spokojnie wystarczy na dwie osoby. W zasadzie przy okazji tego dania, zaczęłyśmy się zastanawiać, co konkretnie konsumujemy i wyszło na to, iż jedna kupka to kitfo, słynna potrawa z surowego mięsa. Etiopczycy w ogóle lubują się w surowym mięsie. Na Wielkanoc po długim poście na stół wjeżdżają talerze z kawałkami surowej wołowiny i tak oto, z dodatkiem ostrej przyprawy są one wręcz pochłanianie. Kitfo przypomina niejako naszego tatara. Głównym składnikiem jest drobno siekana, surowa wołowina. Mięso musi być jak najbardziej krwiste, dlatego często dodatkowo podlewa się je jeszcze krwią. Czy można bez obaw tego spróbować? Raczej tak, choć wiadomo, gwarancji nie ma, dlatego dobrze na koniec zapić to dobrymi procentami. Drugim miejscem, do którego zajrzałyśmy w sumie przypadkiem i które również bardzo polecam, jest Master Chef Restaurant & Bar. Nazwa chwytliwa i co ciekawe, lokal specjalizuje się w rybach i owocach morza, jednak zjecie tu także pizzę czy włoskie makarony oraz etiopskie dania. Miejsce nie świeci pustkami choćby w dzień, mieszkańcy Gondar wpadają tu na obiad lub romantyczną kolację. Restauracja nie jest duża, jak poprzednia Four Sisters, urządzona jest skromniej, a jednak i tu widać lokalne akcenty. Menu z cenami znajdziecie na zdjęciach poniżej. Tym razem mój wybór padł na shiro, które podane zostało w gorącym rondelku, a zawartość jeszcze bulgotała. Shiro to danie w postaci czerwonego sosu, podawane oczywiście z indżerą. Sos powstaje z czerwonego proszku, przeważnie z ciecierzycy, czasem grochu, fasoli czy bobu. Ma dosyć charakterystyczny smak, bywa bardzo pikantne. To chyba najpopularniejsze danie w Etiopii, które zawsze jest na stanie. W Gondar jest kilka miejsc, które warto zobaczyć. Z pewnością numer jeden to kompleks zamkowy Fasil Ghebbi, który do złudzenia przypomina europejskie twierdze średniowieczne. Nie bez powodu nazywany jest Camelotem Afryki. Z czasami cesarskimi związane są także Łaźnie Fasiledesa, położone kilka kilometrów od kompleksu. jeżeli zamki, to i z pewnością budowle sakralne. I tak w Gondar znajduje się jeden z najpiękniejszych kościołów w Etiopii. To Debre Berhan Selassie, istna perełka, kryjąca w sobie prawdziwe dzieła sztuki. Szczególne uwagę zwraca tu sufit z freskami, przedstawiającymi twarze cherubinów. Warto także zajrzeć do kościołów, użytkowanych obecnie. To równie interesujące budowle, przeważnie okrągłe i zawsze soczyście kolorowe. Etiopczycy to bardzo religijni ludzie, z pewnością zobaczycie rozmodlonych wiernych, czy też osoby, całujące bramy, ściany czy schody, prowadzące do kościoła. jeżeli macie czas, możecie również wybrać się poza miasto do niewielkiej wioski Wolleka. Mieszkała tu niegdyś spora społeczność Fellaszy, etiopskich Żydów i dziś można tu zobaczyć pozostałości po dawnych czasach. Niemniej to może nie być łatwa wycieczka. Nachalne, a czasem wręcz agresywne dzieciaki nie dadzą Wam spokoju. Informacje praktyczne: FASIL GHEBBI Kompleks czynny jest w godzinach 8:30-12:30 oraz 13:30-18:00. Bilet normalny kombo łączony z łaźniami Fasiledesa kosztuje 200 birrów, czyli 27 zł. Bilet na kompleks zamkowy istotny jest tylko jeden dzień, zaś łaźnie można zwiedzać na tym samym bilecie także dnia następnego. Przy kasie wisi informacja, iż przewodnik jest bardzo wskazany, jednak kompleks można zwiedzać także samodzielnie. Niemniej przewodnik LP nie opisuje szczegółowo tych zabytków. Opłata za przewodnika w grupie do 5 osób to 300 birrów, czyli 40 zł. DEBRE BERHAN SELASSIE Kościół można zwiedzać w godzinach 7:30-12:30 oraz 13:30-17:30. Bilet normalny kosztuje 100 birrów, czyli 14 zł. Fotografowanie z użyciem lampy błyskowej w kościele jest zabronione. Kapłani oferują oprowadzanie, ale potem należy zostawić niewielki wkład na rzecz kościoła. Dojazd do kościoła bajajem/tuktukiem z Łaźni Fasiledesa – 50 birrów, czyli 7 zł. WIOSKA FELLASZY Wstęp do synagogi kosztuje 20 birrów od osoby (niecałe 3 zł). Do wioski z kościoła Debra Berhan Selassie można przyjechać tuktukiem za 70 birrów (niecałe 10 zł), na początku żądano 150. Można także wsiąść w busa, który kosztuje grosze, bo jedynie 36 birrów (niecałe 5 zł). Więcej informacji i szczegółów na temat zwiedzania znajdziecie we wpisie: W dzień spokojnie po mieście można poruszać się na własną rękę. Gondar jest sporo większym miastem niż Lalibela i nie tak bardzo turystycznie obleganym z powodu swoich atrakcji. Nadrabia jednak położeniem, bowiem stanowi często przystanek przed wyprawą w Góry Simien. Większe miasto i od razu człowiek, czyt. faranji (turysta), zwraca mniejszą uwagę. Nie oznacza to jednak, iż nikt Was nie będzie zaczepiał. Z pewnością spotkacie dzieciaki, te zawsze wyrastają spod ziemi nie wiadomo skąd. jeżeli zaś jesteście kobietami bez męskiego towarzystwa, musicie się liczyć z zaczepkami przez tamtejszych mężczyzn… ‘strong sex” może co jakiś czas zabrzmieć w Waszych uszach. Nie jest to częste, jednak się zdarza. Chłopcy nie są nachalni, a raczej z uśmiechem rzucają propozycje. Natomiast wieczorem po zmroku sprawa wygląda już nieco inaczej. Może być naprawdę niebezpiecznie. Same oczywiście niczego takiego nie doświadczyłyśmy, ale to też i dlatego, iż wieczorem siedziałyśmy już grzecznie w hotelu. Przed wychodzeniem na miasto o tej porze przestrzegła nas poznana w Lalibeli Białorusinka, podróżująca w pojedynkę. Ona zaś informacje uzyskała w hostelu, w którym zatrzymała się w Gondar. Zdarzają się napady na tle rabunkowym i nie tylko. choćby z lokalnym przewodnikiem nie do końca jest bezpiecznie. Chodzą słuchy o zatrzymywaniu tuktuków i wyciąganiu z nich ludzi. Kierowca nie pomoże, bo sam jest zastraszony. Znana jest też historia turysty, którego ktoś uderzył w kark tak niefortunnie, iż tego niestety nie przeżył. Podobno takie zachowania są efektem pojawienia się tureckiej telewizji, skąd ludzie uczą się przemocy. Wcześnie nie byli choćby świadomi, iż można komuś zrobić krzywdę. W dzień natomiast sytuacja wygląda inaczej, gdyż jednak ludzie się tam znają i nikt nie chce narażać swojej reputacji takimi czynami. Koniecznie zajrzyjcie także do wpisu o Lalibeli, a w nim znajdziecie wszystkie praktyczne informacje o tym niezwykłym miejscu: