Gniazdo jadowitych żmij

adamaswtrasie.blogspot.com 2 tygodni temu

Skoro było o Pizie, toskańskim porcie, to warto by wspomnieć i o średniowiecznym wrogu Pizańczyków, stolicy Toskanii (a przez krótką chwilę i nowopowstałego w XIX wieku Królestwa Włoch) czyli Florencji.

Katedra we Florencji

Właściwie to cała Toskania warta jest odwiedzenia, ale tyle jest tego w różnych bedekerach, iż nie widzę sensu coś o tej urokliwej krainie pisać. To znaczy teraz tak mówię, ale jak mnie coś natchnie to przecież grzechem byłoby nie opisać pozostałości po Etruskach albo tych cudownych średniowiecznych wież mieszkalnych, z których znane jest głównie San Gimignano, choć w każdym z miejscowych miast znajdzie się ich pozostałości.

Panorama San Gimignano
Ale wracajmy do Florencji. Perła renesansu, prawda? Miejsce, gdzie ów prąd umysłowy i artystyczny się zaczął, skąd promieniował nie tylko na Włochy, ale i na całą Europę (sięgając aż do Zamościa). Aj aj aj, i w ogóle. Mnie nie urzeka. To znaczy – wiadomo, fasada Santa Maria Novella jest przepiękna, o katedrze Santa Maria del Fiore z genialną konstrukcją kopuły Filipa Brunelleschiego mogę mówić w samych superlatywach, proporcje kościoła Santa Croce są tak genialne jak renesansowe rzeźby Michała Anioła.
Santa Maria Novella
Kopuła Santa Maria del Fiore
Santa Croce

Dobra, jest tutaj cała masa pięknych miejsc, jest choćby ślad po rzymskim rynku (w końcu zburzone etruskie miasto odbudował nie kto inny jak Juliusz Cezar), ale spacerując po wąskich uliczkach średniowiecznej i renesansowej Florencji w głowie kołatać się musi opinia o mieście wyrażona przez jednego z najwybitniejszych obywateli florenckich tamtego czasu, Alighiera.

Centrum dawnej rzymskiej kolonii - forum

Dante w swym największym dziele pisze o Florencji jako o przepełnionym jadem gnieździe żmij. O miejscu pełnym niepokoju. Strachu. Spory polityczne mają być chorobą toczącą miasto, a wielu sobie współczesnych poeta umieszcza w swej Komedii w kręgach piekielnych. Pewnie wie, co mówi – w końcu zmarł na wygnaniu w Rawennie, i do dziś tam spoczywa.

Grobowiec Poety

Mimo – a może dzięki – licznych wojen Florencja bogaci się stając regionalną potęgą. I nie tylko. Floren staje się obiegową walutą w Europie (przypominam, że talar/dolar, konkurent florena, pochodzi z Czech). To właśnie bogactwo – oraz zawiść pomiędzy głównymi rodami patrycjuszy – sprawia, iż rodzi się renesans. Oto każdy z możnych chce się pokazać przed kolegami, a artysta, żeby tworzyć ładne rzeczy, potrzebuje sponsora (otwarte pytanie czy ktoś tworzący na zamówienie to artysta czy rzemieślnik pozostawiam bez odpowiedzi). Wkrótce władzę przejmuje ród di Medici, co adekwatnie jest logicznym następstwem rozwoju – jeżeli chcemy, żeby trwał nie możemy co chwilę zmieniać jego kierunku (dla Medyceuszy pisał niejaki Machiavelli). Władza w republice nie była absolutna – Medyceusze przez cały czas ginęli w rodowych sporach, a wspaniały kryty korytarz zbudowany na Moście Złotników i ciągnący się przez całe miasto to przecież nic innego jak świadectwo lęku władców miasta.

Most Złotników nad Arno

Na tle wyżej wymienionych informacji stwierdzenie, iż Florencja mnie nie urzeka musi brzmieć niezbyt wiarygodnie. Cóż. Miasto choćby mi się podoba, ale przy innych toskańskich miastach naprawdę jest... Nie to, iż brzydkie. Wspomniane San Gimignano czy inne Certaldo, Monteriggioni, Piza, Siena są urocze. Lukka nie. A Florencja jest... Taka jakaś. Chyba trzeba samemu zobaczyć. Do tego jest strasznie zatłoczona. Turysta na turyście normalnie. Jeszcze jakby chodzili tylko do galerii Uffizi, ale nie. Biega to to po mieście, wszędzie robi tłok i daje zarobić kieszonkowcom.

Siena
Chociaż nie. Jest coś, co na tle Italii daje Florencji wielkiego plusa. Szanowny Czytelnik może nie wie, ale odczuwam olbrzymią pogardę dla prymitywnej kuchni włoskiej. Pomijam fakt, iż do naszej, polskiej, nie ma choćby podbicia (ale to chyba żadna nie ma, niektóre mogą najwyżej się zbliżać), to zwyczajnie jest strasznie miałka. Nie ma się zresztą co dziwić, taka kuchnia biedoty. Choć – tu pełen szacunek – jako prosta w konstrukcji umiała się doskonale sprzedać, i wszędzie na Świecie znajdziemy restauracje serwujące kuchnię włoską. Znaczy, w dużej mierze, kluski, makarony i pizzę. Ta ostatnia w pozawłoskich wariacjach często przeistacza się w bardzo smaczne danie, ale to pełna ananasów opowieść na inny raz.
Florencja ma bowiem coś, co każdy ceniący dobre jedzenie z miejsca pokocha. Mianowice flaki. I nie chodzi tu o zupę (wspominałem na blogu o rumuńskich flaczkach, ciorba di burta), a o street-fooda zwanego lampredotto. Wołowe żołądki w bułce, z dodatkami, coś cudownego.
Florenckie flaczki

Oprócz lampredotto w budkach i stoiskach dostępne są też inne podroby, co w zimny dzień (a takie się zdarzają w Toskanii) może sprawić podróżnemu naprawdę wielką radość. Flaczki można dostać właściwie wszędzie – czy obok dworca, czy pośród zabytkowych uliczek centrum, ale najwygodniej chyba jest podejść na miejscowy rynek, gdzie w niewielkich knajpkach można sobie przysiąść w spokoju. Rynek nosi imię Świętego Wawrzyńca – bo i za miedzą ma kościół San Lorenzo, nekropolę wspaniałego rodu Medyceuszy.

San Lorenzo

Tak, zgadza się. Znane od mniej więcej XIV wieku wołowe flaki cenię sobie bardziej niż florencki renesans. Rzeźbą Leonarda, pochodzącego z podflorenckiej wioski Vinci, nikt się jeszcze nie najadł.

Idź do oryginalnego materiału