Skoro było o Pizie, toskańskim
porcie, to warto by wspomnieć i o średniowiecznym wrogu
Pizańczyków, stolicy Toskanii (a przez krótką chwilę i
nowopowstałego w XIX wieku Królestwa Włoch) czyli Florencji.
 |
Katedra we Florencji
|
Właściwie to cała Toskania warta
jest odwiedzenia, ale tyle jest tego w różnych bedekerach, iż nie
widzę sensu coś o tej urokliwej krainie pisać. To znaczy teraz tak
mówię, ale jak mnie coś natchnie to przecież grzechem byłoby nie
opisać pozostałości po Etruskach albo tych cudownych
średniowiecznych wież mieszkalnych, z których znane jest głównie
San Gimignano, choć w każdym z miejscowych miast znajdzie się ich
pozostałości.
 |
Panorama San Gimignano
|
Ale wracajmy do Florencji. Perła renesansu,
prawda? Miejsce, gdzie ów prąd umysłowy i artystyczny się zaczął,
skąd promieniował nie tylko na Włochy, ale i na całą Europę
(sięgając aż do Zamościa). Aj aj aj, i w ogóle. Mnie nie urzeka.
To znaczy – wiadomo, fasada Santa Maria Novella jest przepiękna, o
katedrze Santa Maria del Fiore z genialną konstrukcją kopuły Filipa
Brunelleschiego mogę mówić w samych superlatywach, proporcje
kościoła Santa Croce są tak genialne jak renesansowe rzeźby Michała Anioła.
 |
Santa Maria Novella
|
 |
Kopuła Santa Maria del Fiore
|
 |
Santa Croce
|
Dobra, jest tutaj cała masa pięknych
miejsc, jest choćby ślad po rzymskim rynku (w końcu zburzone
etruskie miasto odbudował nie kto inny jak Juliusz Cezar), ale
spacerując po wąskich uliczkach średniowiecznej i renesansowej
Florencji w głowie kołatać się musi opinia o mieście wyrażona
przez jednego z najwybitniejszych obywateli florenckich tamtego
czasu, Alighiera.
 |
Centrum dawnej rzymskiej kolonii - forum
|
Dante w swym największym dziele pisze o
Florencji jako o przepełnionym jadem gnieździe żmij. O miejscu
pełnym niepokoju. Strachu. Spory polityczne mają być chorobą
toczącą miasto, a wielu sobie współczesnych poeta umieszcza w
swej Komedii w kręgach piekielnych. Pewnie wie, co mówi – w końcu
zmarł na wygnaniu w Rawennie, i do dziś tam spoczywa.
 |
Grobowiec Poety
|
Mimo – a może dzięki – licznych
wojen Florencja bogaci się stając regionalną potęgą. I nie
tylko. Floren staje się obiegową walutą w Europie (przypominam, że
talar/dolar, konkurent florena, pochodzi z Czech). To właśnie
bogactwo – oraz zawiść pomiędzy głównymi rodami patrycjuszy –
sprawia, iż rodzi się renesans. Oto każdy z możnych chce się
pokazać przed kolegami, a artysta, żeby tworzyć ładne rzeczy,
potrzebuje sponsora (otwarte pytanie czy ktoś tworzący na
zamówienie to artysta czy rzemieślnik pozostawiam bez odpowiedzi).
Wkrótce władzę przejmuje ród di Medici, co adekwatnie jest
logicznym następstwem rozwoju – jeżeli chcemy, żeby trwał nie
możemy co chwilę zmieniać jego kierunku (dla Medyceuszy pisał
niejaki Machiavelli). Władza w republice nie była absolutna –
Medyceusze przez cały czas ginęli w rodowych sporach, a wspaniały kryty
korytarz zbudowany na Moście Złotników i ciągnący się przez
całe miasto to przecież nic innego jak świadectwo lęku władców
miasta.
 |
Most Złotników nad Arno
|
Na tle wyżej wymienionych informacji
stwierdzenie, iż Florencja mnie nie urzeka musi brzmieć niezbyt
wiarygodnie. Cóż. Miasto choćby mi się podoba, ale przy innych
toskańskich miastach naprawdę jest... Nie to, iż brzydkie.
Wspomniane San Gimignano czy inne Certaldo, Monteriggioni, Piza, Siena
są urocze. Lukka nie. A Florencja jest... Taka jakaś. Chyba trzeba
samemu zobaczyć. Do tego jest strasznie zatłoczona. Turysta na
turyście normalnie. Jeszcze jakby chodzili tylko do galerii Uffizi,
ale nie. Biega to to po mieście, wszędzie robi tłok i daje zarobić
kieszonkowcom.
 |
Siena |
Chociaż nie. Jest coś, co na tle Italii daje
Florencji wielkiego plusa. Szanowny Czytelnik może nie wie, ale
odczuwam olbrzymią pogardę dla prymitywnej kuchni włoskiej.
Pomijam fakt, iż do naszej, polskiej, nie ma choćby podbicia (ale to
chyba żadna nie ma, niektóre mogą najwyżej się zbliżać), to
zwyczajnie jest strasznie miałka. Nie ma się zresztą co dziwić,
taka kuchnia biedoty. Choć – tu pełen szacunek – jako prosta w
konstrukcji umiała się doskonale sprzedać, i wszędzie na Świecie
znajdziemy restauracje serwujące kuchnię włoską. Znaczy, w dużej
mierze, kluski, makarony i pizzę. Ta ostatnia w pozawłoskich
wariacjach często przeistacza się w bardzo smaczne danie, ale to
pełna ananasów opowieść na inny raz.
Florencja ma bowiem coś, co każdy
ceniący dobre jedzenie z miejsca pokocha. Mianowice flaki. I nie
chodzi tu o zupę (wspominałem na blogu o rumuńskich flaczkach,
ciorba di burta), a o street-fooda zwanego lampredotto. Wołowe
żołądki w bułce, z dodatkami, coś cudownego.
 |
Florenckie flaczki
|
Oprócz
lampredotto w budkach i stoiskach dostępne są też inne podroby, co
w zimny dzień (a takie się zdarzają w Toskanii) może sprawić
podróżnemu naprawdę wielką radość. Flaczki można dostać
właściwie wszędzie – czy obok dworca, czy pośród zabytkowych
uliczek centrum, ale najwygodniej chyba jest podejść na miejscowy
rynek, gdzie w niewielkich knajpkach można sobie przysiąść w
spokoju. Rynek nosi imię Świętego Wawrzyńca – bo i za miedzą
ma kościół San Lorenzo, nekropolę wspaniałego rodu
Medyceuszy.
 |
San Lorenzo
|
Tak, zgadza się. Znane od mniej więcej XIV wieku
wołowe flaki cenię sobie bardziej niż florencki renesans. Rzeźbą
Leonarda, pochodzącego z podflorenckiej wioski Vinci, nikt się jeszcze
nie najadł.