1 stycznia 2025 roku rozpoczyna się prezydencja Polski w Radzie Unii Europejskiej. Nasi krajowi decydenci będą przewodniczyć obradom tej instytucji i w dużej mierze zadecydują o przebiegu prowadzonych przez nią prac legislacyjnych przez kolejne sześć miesięcy.
Członkowie polskiego rządu chcą, by Rada zajęła się przede wszystkim bezpieczeństwem widzianym z kilku perspektyw, w tym żywnościowej, o której nad Wisłą słyszeliśmy głównie w kontekście napływu ukraińskiego zboża na rynek europejski oraz protestów rolników.
Kwestie zarządzania tym sektorem mogą okazać się kluczowe, co nie dziwi w obliczu wojen i zmiany klimatu, wpływających na ilość, jakość i dystrybucję zasobów. Potwierdził to Czesław Siekierski, szef resortu rolnictwa i rozwoju wsi. „W ciągu półrocznego przewodnictwa Polski w Radzie naszym głównym celem będzie poprawa konkurencyjności rolnictwa i sektora rolno-spożywczego oraz zwiększenie odporności na kryzysy” – zapowiedział minister.
Czy Siekierski ma na myśli coś więcej niż zabezpieczenie interesów największych przedsiębiorców? Isabel Paliotta i Ben Snelson z Europejskiego Biura Ochrony Środowiska pisali, iż „obecny model produkcji żywności w Europie, który faworyzuje wielkie koncerny kosztem konsumentów i rolników, jest nie do utrzymania” nie tylko z uwagi na wydajność i klimat, ale przede wszystkim zdrowie i życie podzielonego przez kolosalne nierówności społeczeństwa. Czy polski rząd wie, iż nie potrzeba nam biznesu jak zwykle, tylko fundamentalnej przebudowy i holistycznego podejścia?
Bezpieczeństwo żywnościowe wykracza poza kwestie samej produkcji w czasach dobrobytu i kryzysu, zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę fakt, iż jedzenia na całym świecie wytwarza się coraz więcej, a jednak liczba osób niedożywionych i głodujących nie maleje. W wolnym tempie spada także marnotrawstwo żywności. Nie są to problemy obce żadnemu z państw członkowskich.
W Polsce rośnie liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie i poniżej minimum socjalnego. Tuż przed tym, jak Polska przejmie stery w Radzie UE, wiele z nich będzie próbować przetrwać jeden z najtrudniejszych, a dla innych – najbardziej rozpasanych konsumpcyjnie okresów w roku.
Potrzebujących tradycyjnie wspierają Banki Żywności, które przekazują bezpłatną żywność do miliona osób rocznie. Oprócz bezpośredniej pomocy badają też potrzeby i nawyki społeczne, w tym skalę marnotrawstwa żywności oraz ubóstwa żywnościowego, które dotyka bardzo wiele grup społecznych. Również takich, o których zwykle w tym kontekście nie myślimy.
O tym, dlaczego nie możemy pomijać tego tematu, gdy mówimy o bezpieczeństwie, porozmawiałam z drą Martą Czapnik-Jurak, kierowniczką badania przeprowadzonego przez Federację Banków Żywności i zwieńczonego publikacją raportu Niedożywienie i głód w Polsce.
Paulina Januszewska: Czym jest ubóstwo żywnościowe i jakimi wskaźnikami się je opisuje? Czy jego definicja w ostatnich latach się zmieniła?
Marta Czapnik-Jurak: W raporcie, opisując ubóstwo żywnościowe, posługujemy się dwiema głównymi kategoriami: głodu i niedożywienia, czyli wszystkich sytuacji, w których jednostki, rodziny czy gospodarstwa domowe nie mają wystarczającego dostępu do żywności adekwatnej do ich potrzeb, zarówno pod względem jakościowym, jak i ilościowym.
Czemu służy to rozróżnienie?
Kiedy mówię o tym komponencie ilościowym, mam na myśli codzienny bilans kaloryczny, który każdy z nas powinien spożywać. Natomiast aspekt jakościowy oznacza, iż dostarczana organizmowi żywność powinna być zróżnicowana i pełnowartościowa. O ile jednak całkowity brak możliwości zaspokojenia potrzeb wydaje się oczywisty i powszechnie rozumiany, o tyle kwestie związane z niedożywieniem wynikającym nie z tego ile, a co jemy – już zdecydowanie mniej. O tym się w Polsce prawie nie mówi.
Dlaczego?
Bo to problem trudniej mierzalny niż niewystarczający bilans kaloryczny w diecie i niedostateczna ilość spożytych pokarmów, które najczęściej dotyczą grup mających szczególnie utrudniony dostęp do zasobów, np. osób w kryzysie bezdomności, dzieci czy seniorów. W przypadku niedożywienia jakościowego mamy do czynienia z brakiem odpowiednich mikroelementów, witamin, minerałów, białka w diecie. Piszemy o tym m.in. w kontekście paradoksu, jakim jest fakt, iż niedożywienie może dotyczyć także niektórych osób z nadwagą i otyłością, jeżeli ich pokarmy są ubogie w składniki odżywcze. To w Polsce wzbudza duże kontrowersje.
Grubancypantki wskazują, by grubości nie łączyć zawsze z biedą, bo to sprzyja dyskryminacji.
Jednocześnie system pomocy żywnościowej i społecznej np. w USA dotyczy osób, u których masa ciała idzie w parze z dietą ubogą w wartościowe składniki odżywcze. Potwierdzają to amerykańskie badania prowadzone nad rządowym programem pomocy żywnościowej SNAP (Supplemental Nutrition Assistance Program), wskazując dodatnią korelację pomiędzy biedą a ryzykiem popadnięcia przez odbiorców w otyłość.
W Polsce co trzecie dziecko ma nadmierną masę ciała i zidentyfikowane niedobory takich składników jak witaminy czy minerały. Często też brak zbilansowanych posiłków wiąże się z chorowaniem na cukrzycę oraz próchnicę. Głównym problemem z rozpoznaniem niedożywienia jakościowego jest natomiast to, iż nie możemy mówić o nim bez przeprowadzenia badań medycznych.
Które wymagają czasu i są pracochłonne?
W przypadku takich organizacji pozarządowych jak nasza, bywa to trudne do realizacji – logistycznie oraz finansowo. Potrzeba większego zespołu, odpowiedniej oprawy prawnej. Dla porównania w badaniu ilościowym wystarczy spojrzeć choćby na tonaże przekazywane przez nas organizacjom pomocowym. W pierwszej kolejności skupiamy się jednak właśnie na dostarczeniu potrzebującym osobom niezbędnego zaplecza żywieniowego.
Słuchaj podcastu autorki tekstu:
Spreaker
Apple Podcasts
Zdajemy sobie także sprawę z tego, iż w przypadku ratowania żywności z uwagi na dominujące aspekty, środowiskowy i odpowiadający na podstawowe potrzeby ludzi, niekiedy trudno jest spełnić wszystkie przesłanki różnorodności diety. Niemniej jednak dokładamy starań, by tak było, i widzimy palącą konieczność badania zjawiska niedożywienia z powodów innych niż ilościowe oraz przesunięcia punktu ciężkości dyskusji o żywieniu w stronę jakości i o tym, jak w ogóle odżywiamy się jako społeczeństwo oraz jakich nawyków uczymy nasze dzieci. W ramach różnych działań podejmowanych na poziomach rzeczniczym i edukacyjnym zachęcamy ludzi do tego, żeby uwzględniali prozdrowotne aspekty w swojej diecie i wyposażamy ich w odpowiednie do tego narzędzia.
Na przykład jakie?
Prowadzimy warsztaty i zajęcia z przygotowywania pełnowartościowych posiłków z tych produktów, które osoby potrzebujące otrzymują od banków żywności. Zdarza się na przykład, iż trafiają do nas produkty, których sposób obróbki nie musi być oczywisty dla wszystkich. Zależy nam więc na tym, by żywność została w pełni wykorzystana, bo przeciwdziałanie jej marnowaniu jest naszym nadrzędnym celem, obok tego prospołecznego. Pokazywanie różnych i niepopularnych oblicz ubóstwa żywnościowego to coś, na co nacisk kładziemy dopiero od niedawna i dlatego gdy pyta pani o poziom wiedzy i definicję ubóstwa żywnościowego, to mamy do czynienia po prostu ze zgłębianiem tego wieloaspektowego zjawiska.
Jednak w raporcie wskazujecie, iż brakuje wiedzy na ten temat.
To prawda, szukaliśmy analogicznych badań do naszego w Polsce, ale na takie nie się natknęliśmy. Mamy dostęp do źródeł zagranicznych oraz do krajowych raportów na temat szeroko rozumianego ubóstwa. Należymy do Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu (EAPN), dzięki której możemy zaobserwować pewne trendy w szerszej skali.
I tak na przykład widzimy, iż w stosunku do lat poprzednich w 2023 roku nastąpił skokowy wzrost osób doświadczających wykluczenia społecznego i pogorszenia się nastrojów społecznych związanych z funkcjonowaniem grup zagrożonych dezintegracją. To oznacza, iż przybywa osób, które nie są w stanie zaspokoić swoich podstawowych potrzeb w obecnych warunkach polityczno-gospodarczych.
W raporcie czytam, iż grupą zagrożoną ubóstwem i wynikającym z niego niedożywieniem są biedni pracujący. Do tej grupy należą m.in. młodzi ludzie mieszkający w dużych miastach. To nie są osoby, które zaliczylibyśmy w pierwszej kolejności do znajdujących się w trudnym położeniu.
W tym przypadku nie wiek jest najważniejszym kryterium zagrożenia, ale szereg czynników współistniejących. Mowa więc o młodych dorosłych, którzy nie są w stanie utrzymać się samodzielnie na stabilnym poziomie, mają zwiększone zapotrzebowanie na podaż kalorii i składniki odżywcze, a przy tym na przykład choroby przewlekłe, problemy ze zdrowiem psychicznym. Wprawdzie mieszkają w dużym mieście, w którym nie występują tzw. pustynie żywieniowe, czyli teoretycznie nie są obszarem z ograniczonym dostępem do żywności – w tym zdrowej, jak to bywa na wsiach. Jednak gwałtownie rosną koszty życia związane w ostatnich latach przede wszystkim z inflacją, częściowo będącą pokłosiem pandemii COVID-19 oraz wojny za naszą wschodnią granicą, i brakiem różnego rodzaju prospołecznych polityk, skutkujących m.in. drastycznymi skokami cen komercyjnego najmu mieszkań i brakiem lokali komunalnych do taniego użytkowania.
Większość studentów znajduje się w takim położeniu. Na Uniwersytecie Warszawskim trwa walka o bezpłatną stołówkę i więcej miejsc w akademiku.
To bardzo newralgiczne kwestie dla osób, które dopiero wchodzą w proces usamodzielniania się i jeszcze nie mają żadnych kwalifikacji, w związku z czym wykonują prace dorywcze i niskopłatne. W sytuacji, gdy ci sami ludzie są zmuszeni priorytetyzować kwestie związane z mieszkalnictwem, przeznaczają znacznie mniejszy budżet na wyżywienie, niż wymaga tego zapotrzebowanie jeszcze rozwijającego się i często zmuszonego do ciężkiej, zwykle łączonej z nauką na studiach pracy organizmu. W przypadku młodych ludzi istotne okazują się też czynniki psychospołeczne i kulturowe.
O jakich konkretnie czynnikach mówimy?
Silnie oddziałują na nich wzorce dotyczące wyglądu. Presja z tym związana rodzi ryzyko popadnięcia w różnego rodzaju zaburzenia odżywiania, w tym anoreksję i bulimię. Oczywiście na te choroby można zapaść w każdym wieku, ale podatność na to, co akurat podsuwa popkultura, na pewno ma silniejsze oddziaływanie na młodsze osoby. Gdy jedzenie odgrywa rolę niezdrowego regulatora emocji, może nie być racjonowane odpowiednio do potrzeb. Niedożywienie jakościowe być także wynikiem złej edukacji w tym zakresie. Widać więc, iż problem wymaga współpracy wielu sektorów i powinien być rozwiązywany już na etapie szkolnym.
Czy badanie przyniosło jeszcze jakieś wnioski, które panią zaskoczyły?
Nie spodziewałam się aż tak dużej skali niedożywienia i głodu w Polsce. Sądziłam, iż zwłaszcza w otoczeniu dużych miast te problemy zdawały się znikać, a dla wielu osób mogą wciąż wydawać się czymś zupełnie odległym. Tymczasem w XXI w. mieszkańcy dużych wojewódzkich aglomeracji wciąż zadłużają się w instytucjach parabankowych czy u znajomych po to, żeby móc kupić jedzenie dla siebie i swoich najbliższych. W szczególności dotyka to rodziny, w których osoby samotnie wychowują dzieci.
Absolutnie druzgocące okazało się dla nas również to, iż na pytanie: „czy w przeciągu ostatniego roku zdarzyło się panu/pani zrezygnować z zakupu żywności, by zaspokoić inną istotną potrzebę?” prawie 67 proc. ankietowanych odpowiedziała, iż tak. Wiele osób opowiadało nam o codziennych strategiach adaptacyjnych do ubóstwa.
Jak sobie radzą?
Stawiają ponad jedzenie zakup leków, opału, opłaty za czynsz, licząc na to, iż uda im się w jakiś sposób zdobyć jedzenie pozwalające przetrwać. Nie mają innego wyjścia. Na szczęście w miastach istnieje bardzo dużo alternatywnych dla zakupów opcji, na przykład skorzystanie z pomocy organizacji takich, jak nasza oraz z jadłodzielni czy po prostu inicjatyw w mediach społecznościowych, gdzie ludzie dzielą się jedzeniem po sąsiedzku czy w danej dzielnicy. Ale nie może być ciągle tak, iż dziury powodowane przez nierówności społeczne łatają wyłącznie NGO-sy i oddolne zrywy.
Przykrą konstatacją jest także to, iż dostęp do żywności, w tym pełnowartościowych posiłków, dotyka w dużej mierze osoby pracujące – w tym zatrudnione na umowach cywilnoprawnych i zarabiające tzw. płacę minimalną. To absurdalne, iż praca pełnoetatowa – choćby po kilkanaście godzin dziennie – nie jest żadną gwarancją bezpieczeństwa finansowego i żywnościowego. To każe nam wszystkim postawić sobie pytanie o jej sens. Po co pracujemy, skoro nie możemy zaspokoić potrzeb bytowych? Jak dopuściliśmy do tego, iż dochody przestały być kryterium jakości życia, a stały się nimi rosnące w błyskawicznym tempie – jak ceny mieszkań – wydatki? W Warszawie opłata za wynajem kawalerki jest zbliżona lub choćby wyższa niż pensja minimalna, więc gdzie tu mówić o zdrowej diecie?
Wspomniała pani o wielu powodach, dla których ubóstwo żywnościowe występuje i dotyka rozmaite grupy. Czy jednym z nich nie jest masowy i kompletnie niewydajny system produkcji żywności, który napędza jednocześnie marnotrawstwo i głód?
Zdecydowanie zgadzam się z tym, iż obecny model opiera się przede wszystkim na nierównościach w zakresie dystrybucji żywności. W skali globalnej, pomimo istnienia ubóstwa żywnościowego w krajach rozwiniętych, to właśnie one dysponują największymi zasobami i produkują największe ilości jedzenia. Jednocześnie przodują pod względem marnotrawstwa, zwłaszcza gdy zestawimy je z krajami globalnego Południa.
Tu rzeczywiście potrzebne są potężne zmiany, ale z tym problemem mierzymy się także w bliższym kontekście źle zaprojektowanej czy zupełnie brakującej i szeroko pojętej infrastruktury. Mam na myśli stworzenie wymagających szczególnej obsługi magazynów żywności, które powinny systemowo i sprawnie zaopatrywać ośrodki pomocy społecznej, a także świetlic socjoterapeutycznych, noclegowni dla osób w kryzysie bezdomności, domów seniora i tak dalej. Ważne jest jednak także mapowanie, gdzie jedzenia marnujemy najwięcej.
Służą temu coroczne raporty, publikowane przez Federację Polskich Banków Żywności w październiku przy okazji Światowego Dnia Żywności. Co wynika z najnowszego?
W sumie 45 proc. Polaków przyznaje się do marnowania żywności w domach. Oczywiście musimy zdawać sobie sprawę, iż kwestie marnowania jedzenia trzeba identyfikować już na etapie operacyjnym, a nie jedynie na etapie konsumpcji, choć to na ostatniej prostej straty wynikają najczęściej z braku odpowiedniej wiedzy o tym, jak wykorzystać jakieś produkty, przechowywać i wykorzystywać ich wartości odżywcze. Potrzebujemy edukacji w tym zakresie.
Oczywiście istnieje wiele kampanii, które się tym zajmują i przeciwdziałają wyrzucaniu żywności do kosza, ale to nie są akcje pełnoskalowe. Włącza się w to coraz więcej sieci handlowych, ale wraz z tym nie następuje na przykład wdrożenie odpowiedniego nauczania w szkole. Wszystko zaczyna się od naszych talerzy.
Czy to jednak nie sprawia, iż prywatyzujemy winę, przerzucając ją np. z wielkich koncernów spożywczych na konsumenta?
Oczywiście nie da się mówić o marnowaniu żywności w oderwaniu od zjawiska nadprodukcji, które jest nierozerwalnym elementem systemu kapitalistycznego. Według danych ONZ około jednej trzeciej wyprodukowanej na świecie żywności ulega zmarnowaniu – to porażająca strata, w tym także zasobów naturalnych. Na koncerny mogą wpłynąć daleko idące regulacje i przepisy prawa, które mogłyby ograniczyć te tendencje. Jednak z badań zrealizowanych w ramach Projektu PROM, wynika, iż konsumenci odpowiadają za około 60 proc. zmarnowanej żywności w Polsce – niecałe 3 miliony ton rocznie.
Przyczyny tego zjawiska są różnorodne: wpływa na to przegapienie dat ważności, kupowanie zbyt dużej ilości jedzenia czy przygotowywanie zbyt dużych porcji. Dlatego, poza działaniami rzeczniczymi, próbujemy też edukować konsumentów i uzbroić ich w wiedzę: jak wykorzystać to, co już kupiliśmy lub jak nie ulegać promocjom i unikać kupowania niepotrzebnych produktów, które później mogą zostać wyrzucone.
Jakie systemowe braki i zagrożenia wpływają na działalność Banków Żywności?
Dostrzegamy wyzwania związane z automatyzacją pewnych procesów u producentów żywności lub sieciach handlowych (często z udziałem sztucznej inteligencji), co wzbudza pewne kontrowersje i dylematy. Z jednej strony pożądanym efektem jest redukcja marnotrawstwa żywności, ale z drugiej – to właśnie nadwyżki przeznaczone na straty pozwalają nam zaopatrywać osoby potrzebujące.
W dużym skrócie chodzi o to, iż sklepy, które polegają na technologii i w trosce o swój interes ekonomiczny podejmują działania prośrodowiskowe i niwelujące liczbę produktów przeznaczonych do wyrzucenia. Głównie dotyczy to tzw. świeżych produktów, które odzyskiwane od sieci handlowych stanowiły sporą część wsparcia naszych beneficjentów w ramach ustawy o niemarnowaniu żywności. Przepisy te były zresztą efektem naszych działań, ale mamy uzasadnione obawy co do przyszłości, bo może i strat ubywa, ale osób potrzebujących żywności już nie. Zastanawiamy się więc, jak pogodzić te dwie kwestie w sytuacji, gdy już teraz finansowanie banków żywności stanowi ogromny wysiłek.
Na co brakuje pieniędzy?
Przede wszystkim na działalność operacyjną. W Polsce funkcjonuje w tej chwili 31 Banków Żywności – zrzeszonych w federacji, każdy z nich prowadzi magazyny, potrzebuje floty samochodów, energożernych sprzętów jak lodówki, chłodziarki itd. Ponadto identyfikujemy w ostatnich latach wzrost sytuacji kryzysowych, do których trzeba się raptownie dostosować. Pandemia była jedną z nich, ale do tego musimy dodać wsparcie dla migrantów oraz takie wydarzenia jak choćby powódź na Dolnym Śląsku. Cały czas problem stanowi inflacja. Wzrost cen nie powoduje wzrostu świadczeń i płac, w związku z czym przybywa nam beneficjentów albo ich potrzeby się zwiększają. W takiej sytuacji ani my, ani oni nie czujemy się bezpiecznie.
A przecież dostęp do żywności nie powinien być tylko kwestią przetrwania.
W marzeniach naszych beneficjentów pojawiają się bardzo różne produkty, jak chociażby słodycze. Pamiętam, iż jedna z seniorek, która korzystała z naszego wsparcia, marzyła o ptasim mleczku. Oczywiście nie zastąpi jej ono pełnowartościowego posiłku, ale jako dodatek może przywracać poczucie godności.
**
dra Marta Czapnik-Jurak – autorka publikacji Niedożywienie i głód w Polsce. Raport Banków Żywności, socjolożka z kilkunastoletnim doświadczeniem pracy w trzecim sektorze, wykładowczyni akademicka.