Gdzie słychać tylko ciszę

newsempire24.com 3 dni temu

Tam, gdzie mieszka cisza

Tej nocy Krystyna obudziła się o czwartej nad ranem — gwałtownie, jakby ktoś wyrwał ją ze snu. W pokoju panowała cisza. Nienaturalna, przytłaczająca cisza. Nie było słychać szumu ulicy za oknem, nie bulgotała stara lodówka, sąsiedzi z góry nie tupali, a choćby kot nie domagał się jedzenia, nie drapał w drzwi. Powietrze w sypialni wydawało się gęste, ciężkie, jakby wszystko wokół zastygło w oczekiwaniu. W jej wnętrzu, głęboko w piersi, narastała fala — nie strachu, nie niepokoju… pustki. Takiej, po której w uszach dzwoni jak po pojedynczym strzale w zamkniętym pomieszczeniu.

Minęło dokładnie czterdzieści dziewięć dni.

Mąż umarł. Cicho. Po prostu przestał żyć. Serce zatrzymało się na przystanku autobusowym, gdzie czekał na autobus do pracy. Rano wstał, jak zwykle. Zawiązał buty, kichnął, poskarżył się na ciśnienie. Powiedział, iż kupi chleb i coś do herbaty. Nie pamiętała, czy ją pocałował na pożegnanie. A potem — telefon. Z kostnicy. Mężczyzna z obcym głosem: „Przykro nam, ale…”

Krystyna nigdy nie zrozumiała, co to znaczy „nagle”. Bez ostrzeżenia. Bez ostatniej rozmowy, bez czasu w pożegnanie. Bez kłótni, którą można by później wybaczyć. Tylko cisza. Tylko okrutna kropka w zdaniu, które się nie skończyło.

Pierwsze dni trzymała się jakoś. Ludzie przychodzili, przynosili jedzenie, kwiaty, broszury o żałobie. Wszyscy mówili, iż jest silna. A ona kiwała głową. Trzymała się prosto, odpowiadała spokojnie. Dopóki nie została sama. Gdy odeszli ostatni pocieszający, gdy ostygła ostatnia zupa, gdy nikt już nie dzwonił — nadeszła Cisza.

Najpierw wydawała się dźwięcząca, potem — gęsta. Każdy dźwięk w mieszkaniu stał się zbyt głośny: krople w wannie, kliknięcie włącznika, własne kroki. choćby oddech wydawał się obcy. Zaczęła rozmawiać sama ze sobą — szeptem, jakby sprawdzała, czy w ogóle istnieje. Czy już tylko jej odbicie w lustrze.

Trzeciego dnia przemeblowała naczynia. Piątego — umyła okna, szepcząc „jak dawniej”. Po tygodniu — odważyła się wyjąć z szafy część jego ubrań. Tylko część. Reszty nie potrafiła. Zostawiła ulubioną koszulę, w której smażył racuchy w weekendy. Zostawiła wytarte buty, które zawsze stawiał w kącie, mimo iż prosiła, żeby się przebierał. Brała je w dłonie, przyciskała do twarzy, wdychała zapach. I znów odkładała na miejsce.

Nie płakała. Żadnych łez, żadnych szlochów. Jakby ciało jeszcze nie uwierzyło w to, co się stało. Jakby żyło, a umysł wciąż czekał: zaraz skrzypną drzwi, kroki w korytarzu — wrócił. Tylko ręce robiły wszystko automatycznie: prały, prasowały, gotowały, otwierały pocztę. Wszystko — w oczekiwaniu. Nie na niego. Na siebie. W nowym dniu. Bez niego.

Sąsiadka, ciocia Jadzia, przynosiła pierogi. Za każdym razem zadawała to samo pytanie:
— Jak się masz?

A ona nie wiedziała, co odpowiedzieć. Bo „źle” było zbyt powierzchowne, a „normalnie” — kłamstwem. Po prostu była. Żyła z rozpędu. Jak człowiek wyciągnięty z wody: oddycha, ale się nie porusza. Patrzy, ale nie widzi.

Po miesiącu po raz pierwszy wyszła na ulicę. Bez celu. Bez kierunku. Po prostu szła. Jesień już rozkładała skrzydła — mokre liście, wiatr w twarz, kałuże odbijające szare niebo. W tym chaosie ulic i hałasie samochodów jej zmysły wyostrzyły się: zapach mokrej ziemi, kroki przechodniów, chłód metalowej ławki.

Na jednej z ławek w parku siedział chłopiec. Może dziesięcioletni, chudy, w dużym szarym k— Najgorsza cisza jest wtedy, gdy człowiek dalej słyszy te wszystkie dźwięki, które już nigdy nie wrócą — powiedziała w końcu Krystyna, patrząc na otwartą kartkę, która teraz drżała w jej dłoniach, i wtedy zrozumiała, iż cisza nie musi być pustką, jeżeli wypełnia ją pamięć.

Idź do oryginalnego materiału