Gdzie serce zamiera — pierwsza podróż na wieś

twojacena.pl 3 dni temu

— Już nie mam siły! — wykrzyknęła Kinga, rzucając torbę na kanapę. — Chcę nad morze! Leżeć jak foka w słońcu cały dzień, a nocą tańczyć do białego rana. Żadnych myśli o pracy, tylko muzyka, drinki i wolność!

Marek uśmiechnął się pod nosem. Przyzwyczaił się już do jej wybuchów. Kinga była dziewczyną niełatwą — ostra, sarkastyczna, czasem kolczasta, ale zawsze prawdziwa. Nie udawała, nie grała roli. Z nią było lekko i… żywo. Najważniejsze, iż nie musiał się maskować.

Poznali się kilka miesięcy temu, a od tamtej pory Marek czuł, jakby oddychał pełną piersią. Żadnych wymuszonych ciszy, żadnych sztucznych fraz — tylko ciepło i pewność, iż chce być przy niej. Na zawsze.

— Co się stało w pracy? — zapytał łagodnie, przysuwając się bliżej.

— Wszyscy mnie wkurzają! „Kinga to, Kinga tamto!” Jakbym była jedyną osobą w firmie. Dziś o mało nie posłałam szefa do diabła… Gdybym się nie powstrzymała, już bym stała na zasiłku.

— No to ewidentnie potrzebujesz odpoczynku — zaśmiał się. — Możemy gdzieś wyskoczyć, choćby jeżeli nie nad morze.

— Gdzie? W najlepszym razie dostanę jeden dzień urlopu. Jaki sens ma wyjazd na dobę?

— A może na wieś, do babci? Tam powietrze jest takie, iż człowiek się wysypia po jednym spacerze. A te pierogi… prosto z pieca, gorące…

— Na wieś?! — Kinga otworzyła szeroko oczy. — Serio? Nigdy nie byłam na wsi.

— Jak to nigdy?

— No właśnie tak. Cała moja rodzina jest z miasta. choćby krowy widziałam tylko na opakowaniu mleka.

— To tym bardziej musisz pojechać! Nie masz pojęcia, jak tam jest fajnie. Rzeka, piec chlebowy, ognisko pod gwiazdami…

— Marek, życzę ci swojej wiary. Szczerze? Nie czuję się gotowa na podbój babcinego świata.

— A szkoda. Moja babcia to skarb. Zaleje cię pierogami, zaparzy miętową herbatę — i już będziesz jej niewolnicą.

— Skoro pierogi to twój argument… — Kinga się uśmiechnęła. — Dobrze, ale pod jednym warunkiem: jeżeli mi się nie spodoba, kupisz mi nową garderobę. Bo po babcinych smakołykach do starej nie wejdę.

Śmiał się, a ona wciąż nie wiedziała, czy dołączyć, czy może jednak zacząć się bać.

Droga nie należała do łatwych. Ostatnie kilometry samochód podskakiwał na wyboistej szutrówce. Marek zachowywał spokój. Kinga nerwowo wpatrywała się w okno, spodziewając się zobaczyć krzywe stodoły, sterty gnoju i gęsi gotowe zaatakować przybyszów.

Ale rzeczywistość zaskoczyła. Wieś okazała się zadbana — szerokie ulice, sklepy, asfalt. Żadnych krów, za to biegające boso dzieci, kobiety z gładko upiętymi włosami, mężczyzn gawędzących przy płotach.

Babcia przywitała ich, jakby czekała całe życie. Objęła Kingę jak córkę, zasypała troską, usadziła przy stole. A stół uginał się od barszczu, pierogów, smalcu i kompotu.

Kinga oniemiała. Gdzie ta surowa, milcząca staruszka z jej wyobrażeń? Gdzie ta wieś, która zawsze wydawała się miejscem pełnym dystansu?

Marek promieniał. Wiedział, iż tak właśnie będzie.

Po obiedzie zabrał Kingę nad rzekę. Witająca ich scena wyglądała jak z baśni. Krystaliczna woda, skaczące dzieci, mężczyźni przy grillu, kobiety rozkładające koce. Żadnych kłótni, pośpiechu — tylko śmiech, wiatr i zapach dymu.

Wieczorem Kinga zasnęła, ledwie dotknęła poduszki. Rankiem obudziło ją słońce — babcine firanki były cienkie, niemal prześwitujące. Wstała, narzuciła sweter i wyszła przed dom. I zamarła.

Przed nią różowiło się niebo, słońce dopiero wstawało. Gdzieś w oddali muczały krowy, śpiewały ptaki, unosił się zapach rosy, traw i macierzanki. Cały świat oddychał spokojem. Kinga zdjęła kapcie i stanęła bosymi stopami na mokrej od rosy trawie. Stała w ciszy. Jej dusza oczyszczała się z miasta.

— Gdzieś zniknęła — usłyszała za sobą głos Marka.

— Obudziłam się… Wyszłam. Tu jest tak cicho… Tak lekko. Nigdy nie czułam takiego spokoju.

— Podoba ci się?

— Bardzo. Wrócimy tu jeszcze?

— Oczywiście. Wiele razy.

Kinga przytuliła go mocno. W środku ściskało ją szczęście. Nie chciała już nad morze. Znalazła swój spokój właśnie tu. I wiedziała, iż będzie wracać — tam, gdzie na nowo uczy się oddychać.

Idź do oryginalnego materiału