Gdzie serce przyspiesza — pierwsza wyprawa na wieś

polregion.pl 2 dni temu

„Gdzie serce zamiera — pierwsza podróż na wieś”

„— Nie mam już siły! — wykrzyknęła Zuzanna, rzucając torbę na kanapę. — Chcę nad morze! Leżeć jak foka w słońcu cały dzień, a nocą tańczyć do rana. Żadnych myśli o pracy, tylko muzyka i drinki!

Andrzej się uśmiechnął. Przyzwyczaił się do jej wybuchów. Zuzanna była niezwykła: cięta, dowcipna, czasem kolczasta, ale zawsze autentyczna. Nie udawała, nie grała roli — z nią było lekko i radośnie. Najważniejsze, iż nie musiał się maskować.

Poznali się kilka miesięcy temu, a od tamtej pory Andrzej oddychał pełną piersią. Żadnych wymuszonych cisz, żadnej sztuczności — tylko ciepło i pewność, iż chce być przy niej. Na zawsze.

— Co się stało w pracy? — zapytał łagodnie, przysuwając się bliżej.

— Wszyscy mnie wkurzają! «Zuzanna to, Zuzanna tamto!» Jakbym była jedyną osobą w firmie. Dzisiaj o mało nie posłałam szefa do diabła…

— No to ewidentnie potrzebujesz odpoczynku — zaśmiał się. — Możemy gdzieś wyskoczyć, choćby jeżeli nie nad morze.

— Gdzie? Maksimum dostanę jeden dzień wolnego. Co za przyjemność z takiego „urlopu”?

— A może na wieś, do babci? Powietrze takie, iż po spacerze śpisz jak zabity. A te pierogi… prosto z pieca!

— Na wieś? — Zuzanna otworzyła szeroko oczy. — Naprawdę? Nigdy nie byłam na wsi.

— Jak to nigdy?

— No tak. Cała rodzina z miasta. choćby krowę widziałam tylko na opakowaniu mleka.

— To tym bardziej musisz pojechać! Nie masz pojęcia, jak tam jest. Rzeka, piec chlebowy, ognisko pod gwiazdami…

— Andrzej, podziwiam twój zapał. Ale nie jestem gotowa na spotkanie z babcią.

— Szkoda. Moja babcia to skarb. Zaleje cię pierogami, zrobi herbatę z mięty — i już będziesz ją kochać.

— Skoro pierogi to argument… — Zuzanna się uśmiechnęła. — Dobrze. Ale pod warunkiem, iż jeżeli mi się nie spodoba, kupisz mi nową garderobę. Bo w starą po tych wiejskich frykasach nie wejdę.

Śmiał się, a ona wciąż nie była pewna, czy dołączyć, czy zacząć się martwić.

Droga nie należała do łatwych. Ostatnie kilometry samochód podskakiwał na wyboistej drodze. Andrzej zachowywał spokój, ale Zuzanna nerwowo zerkała przez okno, spodziewając się walących stodół, gnoju i gęsi rzucających się na obcych.

Tymczasem wieś okazała się zadbana: brukowane ulice, sklepy, choćby dzieci biegające boso. Babcia powitała ich, jakby czekała całe życie. Przytuliła Zuzannę serdecznie, zasypała jedzeniem — barszcz, pierogi, smalec, kompot.

Dziewczyna oniemiała. Gdzie ta surowa staruszka z wyobrażeń? Gdzie ten „wiejski rygor”?

Andrzej promieniał. Wiedział, iż tak będzie.

Po obiedzie zabrał ją nad rzekę. Woda lśniła, dzieci pluskały się, ludzie grillowali kiełbaski. Żadnych krzyków, tylko śmiech i zapach dymu.

Zuzanna zasnęła, ledwie dotykając poduszki. Rano obudziło ją słońce — zasłony u babci były cienkie, niemal przezroczyste. Wyszła przed dom i zastygła.

Różowe niebo, zapach rosy i tymianku, krowy muczące w oddali. Zdejmuje kapcie, stąpa boso po mokrej trawie. Cisza. Dusza oddycha.

— Zgubiłem cię — usłyszała za sobą.

— Obudziłam się… Wyszłam. Tu jest tak cicho, tak lekko… Nigdy nie czułam takiego spokoju.

— Podoba ci się?

— Bardzo. Wrócimy?

— Oczywiście. Nieraz.

Ścisnęła go mocno. W środku coś rozpierało. Nie chciała już nad morze. Znalazła tu coś lepszego. I wracała. Tam, gdzie na nowo uczyła się oddychać.

*(Dzisiejsza lekcja: Czasem to, czego szukasz daleko, czeka tuż obok. Wystarczy wyjść na wieś i zdjąć buty.)*

Idź do oryginalnego materiału