GDYBYŚMY TYLKO POLECIAŁY NA WEEKEND DO PARYŻA…

basiaszmydt.pl 2 lat temu

„A gdybyśmy tak poleciały do Paryża, tak tylko na weekend, babski weekend” – rzuciła moja przyjaciółka Magda, dolewając mi odrobinę cierpkiego, czerwonego wina, gdy tak sobie siedziałyśmy na mojej sofie w Lublinie i gdy było nam błogo w dresach z bawełny przemysłowej.

Gdybyśmy poleciały do Paryża na babski weekend…

Wyruszyłybyśmy skoro świt na Lotnisko Chopina w tych samych dresach, w których siedzimy teraz. Gdy samolot wzbiłby się do nieba, podziwiałybyśmy przez maleńkie okno widok, najpierw na tonącą we mgle Warszawę, a kilka godzin później na olbrzymi, szary Paryż, nad którym dumnie króluje Wieża. Zapytałabym Cię z wypiekami na twarzy czy na pewno ją widzisz tam w dole i rywalizowałybyśmy o to, która zrobi lepsze zdjęcia.

Gdybyśmy spędziły weekend w Paryżu, to pierwszego dnia, tuż po wylądowaniu, pojechałybyśmy jak najszybciej do mieszkania mojej cioci. Jest wspaniała – musisz ją kiedyś poznać! Rzuciłybyśmy walizki w kąt, wzięłybyśmy szybki prysznic, a potem umalowałybyśmy usta szminką, założyłybyśmy sukienki i wygodne buty. Wychodząc obiecałybyśmy cioci, iż wrócimy na kolację, a ona wcisnęłaby nam w kieszonki małe, kartonikowe bilety na metro. Tak na wszelki wypadek. I poszłybyśmy w miasto. Ogromne, pulsujące niczym dobrze ukrwiony narząd, a jednocześnie tak bardzo spokojne i inspirujące, onieśmielające, zachwycające miasto. Paryż!

Gdybyśmy spędziły weekend w Paryżu, najpierw wskoczyłybyśmy w metro linii numer 13, a ja pamiętałabym, iż jest błękitna. Pamiętałabym też, iż na stacji Montparnasse Bienvenue, musimy przesiąść się w jasnozieloną 6 i wysiąść na stacji Trocadero. Wiem, iż właśnie ta stacja, a raczej to co zastałaby po wyjściu z niej, zrobiłoby na Tobie ogromne wrażenie. To według mnie najbardziej spektakularna ścieżka do Wieży Eiffle’a. Wyłania się wtedy powoli zza ogromnych budynków, a w oczach od razu pojawia się błysk.

Ale najpierw, zanim Wieża, skręciłybyśmy do tej boulangerie na rogu. Tej, z której dochodziłby ten cudowny, apetyczny zapach francuskich wypieków. Dla Ciebie zamówiłybyśmy tartę z kozim serem, a dla mnie quiche ze szpinakiem i nieprzyzwoitą ilością masła, której nie wstydzą się tylko Francuzi. Wzięłybyśmy też po małej buteleczce białego wina i usiadłybyśmy na ławce wśród drzew. Jadłybyśmy nasze drugie śniadanie, krusząc niemiłosiernie i uroczo odpowiadając „bonjour” i „ca va” na wszystkie uśmiechnięte zaczepki.

Ah! Gdybyśmy tylko poleciały na weekend do Paryża… Zrobiłybyśmy sobie szaloną sesję na środku ulicy pod samiuśką Wieżą Eiffle’a i czułybyśmy się jak Królowe Życia, przysięgam. A potem Ty, jako ta bardziej sportowa z naszego duetu, zarządziłabyś, iż wspinamy się na sam szczyt. Ku mojej rozpaczy i tłumaczeniom, iż przecież są windy.
A na samej górze obie wzruszyłybyśmy się tak bardzo widząc Paryż z lotu ptaka. Byłoby tak pięknie…

A potem ruszyłybyśmy dalej. Znowu tą samą zieloną linią metra numer 6. Znowu z przesiadką na Montparnasse Bienvenue. Wskoczyłybyśmy w ciemnofioletową linię numer 4 i wysiadłybyśmy na moim ukochanym Placu Saint Michel, a ja opowiedziałabym Ci, iż nie mam pojęcia dlaczego to właśnie to miejsce na mapie Paryża darzę największym sentymentem. Może to dlatego, iż to właśnie tutaj spędzałam większość czasu, gdy jako 18 latka przyjechałam na wakacje do cioci. Całymi dniami gapiłam się na ludzi, a w swoim szkicowniku próbowałam narysować katedrę Notre Dame, naśladując tym samym artystów siedzących na deskach mostu. Daleko mi było do nich, ale och! Jakież to było wtedy paryskie! Jadłam świeżą bagietkę maczaną w kwaśnej śmietanie creme fraiche, bo tylko na to było mnie wówczas stać. Całe szczęście to była przepyszna kombinacja smaków (niezwykle tucząca również). Została mi miłość do tej bagietki i do Placu Saint Michel.

Opowiedziałabym Ci o tym, gdy siedziałybyśmy przy maleńkim stoliku, przebijając łyżeczką, chrupiącą, cukrową skórkę creme brulee, którego tak bardzo chciałabyś spróbować. Mówiłabyś: „Być w Paryżu i nie zjeść creme brulee, to jak nie być w ogóle w Paryżu”.

Tak by właśnie było, gdybyśmy tylko spędziły weekend w Paryżu…

Tego dnia wróciłybyśmy do mieszkania mojej cioci, gdzie zmęczone usiadłybyśmy do zastawionego stołu, na którym czekałyby już na nas między innymi ślimaki. Ja bym ich choćby nie tknęła. Ty poprosiłabyś o dokładkę. Tego jestem pewna.

Gdybyśmy tylko spędziły weekend w Paryżu, to drugiego dnia naszego pobytu miałybyśmy apetyt na więcej. Dosłownie i w przenośni. Zwiedzanie zaczęłybyśmy wczesnym rankiem. W swoim tempie, niespiesznie, choć intensywnie. Tego dnia zrobiłybyśmy ponad 30 tysięcy kroków. Skręcałybyśmy w boczne uliczki i co chwilę siadałybyśmy w uroczych knajpkach na lampkę wina i maleńkie kanapeczki. Ja z wypiekami na twarzy łapałabym w kadry stylowych Paryżan, a Ty studiowałabyś mapę, zastanawiając się gdzie pójdziemy dalej.

Może na Pola Elizejskie? Na spacer. Niezbyt długi, bo to przecież tak bardzo popularne miejsce i takie tłumy tam zawsze. Ale zobaczyć trzeba, choćby po to, by móc zanucić to słynne „Ooooh Champs Elysees… Oooooh Champs Elysees…

Zszokowałyby nas kilkusetmetrowe kolejki do najdroższych butików na świecie. Długo zastanawiałybyśmy się skąd do cholery wziąć kilkadziesiąt tysięcy na torebkę albo 3 miliony euro na przyjemny apartament w 16 dzielnicy.

Tak rozmyślając wzięłybyśmy metro, by dotrzeć do Galerii Lafayette. Pamiętałabym, iż mówiłaś mi kiedyś, iż to Twoje marzenie, by zobaczyć ją w środku. Weszłybyśmy marmurowymi schodami na samą jej górę, by na tarasie kawiarni, podziwiać jeden z najpiękniejszych widoków na Wieżę Eiffle’a.

Gdybyśmy tylko wybrały się na weekend do Paryża, zrobiłabym Ci wtedy przepiękne zdjęcia.

A potem ruszyłybyśmy nad Sekwanę, choć już słońce by się chowało za horyzont. I usiadłyśmy przy fontannie w Ogrodach Tuileries. I otworzyłybyśmy to wino, co to miało być na prezent dla cioci. A potem spacerowałybyśmy po wieczornym Paryżu, zachwycając się światłami odbijającymi się w rzece, językiem francuskim i ludźmi. I śmiałybyśmy się do łez, czując iż naprawdę mamy babski, beztroski weekend. Taki, na który bilety powinno się dostawać co roku pod choinkę.

Gdybyśmy spędziły cały weekend w Paryżu, ostatniego dnia pojechałybyśmy do Muzeum Orsay i odstałybyśmy swoje w bardzo długiej kolejce. Wszystko po to, by móc zobaczyć dzieła najsłynniejszych malarzy świata i by porannej kawy móc napić się po drugiej stronie ogromnego zegara, który od tylu już lat odmierza czas Paryżowi.

W ostatniej chwili, na jednym z mostów, kupiłybyśmy na pamiątkę akwarelę. Od pachnącej tytoniem, mocnymi perfumami i winem artystki o imieniu Marie. I obiecałybyśmy sobie, iż przestaniemy nieustannie „gdybać” i odkładać siebie i swoje babskie weekendy na wieczne „może kiedyś”. D’accord?

Idź do oryginalnego materiału