Gdyby nie ty…
Zosia i Hanka przyjaźniły się od małego, chodziły do tej samej przedszkola, a w szkole siedziały w jednej ławce. Gdy dorosły, Zosia zmieniła się w prawdziwą piękność, zawsze otaczały ją fanatycy, wszystko przychodziło jej łatwo, bez wysiłku. Hanka zaś była niepozorną dziewczyną, jakich wiele, tą, na której twarz nikt nie zwracał uwagi w tłumie.
Po szkole Hanka poszła do medycznego technikum, wybierając pomoc ludziom jako swoje powołanie. Zosia uznała, iż dyplomy nie są jej potrzebne, by dobrze ułożyć sobie życie. Skończyła kursy i pracowała w salonie kosmetycznym, malując kobietom brwi i rzęsy.
Przyjaciółki przeżywały kłótnie i rozstania. Nie mogły przeżyć dnia bez spotkania czy rozmowy przez telefon. Zosia najczęściej mówiła, a Hanka słuchała, współczując kolejnemu rozstaniu przyjaciółki lub ciesząc się jej nowym związkiem.
Jak to często bywa między przyjaciółkami, obydwie zakochały się w tym samym chłopaku.
Pierwsza poznała go Hanka. Spotkała nie przystojniaka, tylko zwyczajnego, niczym niewyróżniającego się chłopaka, z którym mogłaby stworzyć miłość i rodzinę. Ale łatwych dróg do szczęścia, jak wiadomo, nie ma.
Hanka wracała ze sklepu. Godzinę wcześniej spadł ulewny deszcz, kałuże jeszcze nie zdążyły wyschnąć. Omijając jedną z nich, rozlaną na całym chodniku, Hanka ze zgrozą zobaczyła pędzącego w jej stronę chłopaka na elektrycznej hulajnodze. Patrzył przed siebie, gdzieś obok Hanny. Dziewczyna nie była pewna, czy ją zauważył, więc w ostatniej chwili krzyknęła i odskoczyła w bok, prosto w kałużę.
— Jeżdżą na tych hulajnogach, nie widzą, co przed sobą mają, niedorajdy — krzyknęła starsza pani stojąca niedaleko i pogroziła chłopakowi kościstym palcem. — Czego się gapisz? Prawie człowieka potrąciłeś. Patrzy tylko…
Chłopak zatrzymał się i spojrzał. Tymczasem Hanka wydostała się z kałuży na suchą wyspę asfaltu i z żalem przyglądała się swoim brudnym, mokrym nogom.
— Przepraszam. Po co wlazłaś w kałuzę? Widziałem cię doskonale, ominąłbym — podszedł do niej.
Hanka nie potrzebowała jego przeprosin. Szukała bezpiecznego miejsca, by wyjść z wody. Nie chciała znów wpaść w błoto, choć teraz i tak nie miało to znaczenia.
— Wsiadaj, podwiozę — zaproponował.
— Daj mi spokój — burknęła Hanka.
— Przeprosiłem. A może wolisz brodzić po kałużach? Gdzie mam cię zawieźć? — znowu zapytał.
— Na sąsiednią ulicę. Mickiewicza dziesięć — odparła.
Niepewnie stanęła przed chłopakiem i chwyciła kierownicę. Hulajnoga płynnie wyjechała z kałuży, rozpryskując wodę na boki. Wiatr przyjemnie owiewał twarz, od prędkości zapierało dech. Hanka nigdy jeździła na elektrycznej hulajnodze, bała się, ale z nim nie czuła strachu.
Wjechali na podwórko, chłopak zwolnił i zapytał niemal do ucha:
— Która klatka?
Jego oddech musnął skroń, po karku przebiegły ciarki.
— Trzecia — odparła.
Podjechał pod same schody, zatrzymując się tak, by od razu mogła wejść. Przed jej blokiem też rozlewała się duża kałuża.
— Dzięki — powiedziała.
Ich oczy spotkały się na tym samym poziomie. Hanka zauważyła śniadą cerę, piękne oczy i uśmiech, od którego serce zaczęło bić szybciej.
— Jestem Krzysztof — przedstawił się.
— Hanka.
— Przepraszam za tę sytuację. Może pójdziemy kiedyś do kina? Wszyscy znajomi rozjechali się na wakacje, a samemu jakoś nie chce się — zaproponował nagle.
Hanka wzruszyła ramionami.
— Może być.
— W takim razie jutro o siódmej, tu. — Uśmiechnął się, odjechał przez podwórko i zniknął za rogiem bloku.
— Czemu się tak uśmiechasz? — spytała mama.
— Bo nic. Wlazłam w kałużę, pójdę umyć nogi. — Hanka podała mamie chleb i zamknęła się w łazience.
Cały wieczór myślała o nim, a ciarki znów pokrywały jej skórę. Następnego dnia założyła dżinsy i trampki, szykując się do kina. Jakoś była pewna, iż znów przyjedzie na hulajnodze.
— Gdzie idziesz? — spytała mama.
— Do kina. Z Zosią — dodała szybko.
— Tylko nie wracaj za późno — krzyknęła za nią.
Hanka wyszła z klatki, ale Krzysztofa nie było. Rozglądała się, rozczarowanie sparaliżowało ją, ogarnęła ją złość, ale wciąż miała nadzieję. „Uwierzyłaś, głupia” — usłyszała w myślach głos matki. Już chciała zawrócić, gdy nagle usłyszała za sobą:
— Cześć!
Odwróciła się i zobaczyła uśmiechniętego Krzysztofa. Ucieszyła się, spłonęła rumieńcem, jakby mógł usłyszeć jej myśli.
— Wsiadaj, jedziemy. Seans za dwadzieścia minut.
I Hanka stanęła na hulajnodze, złapała kierownicę. Znów wiatr owiewał jej twarz. Czuła, jak przytula się do jej pleców, a serce zamarło ze szczęścia.
Po seansie szli piechotą do domu, rozmawiając. Krzysztof zostawił hulajnogę przed kinem.
— Z kim to ty wczoraj byłaś w kinie? — zadzwoniła rano Zosia. — Śpiewaj, przyjaciółko.
— Mama ci powiedziała? — spięła się Hanka.
— Nie bój się, nie wydała cię. Więc co to za jeden?
Hance bardzo chciało się pochwalić przed przyjaciółką. Nigdy wcześniej z nikim się nie spotykała. To Zosia zmieniała chłopaków jak rękawiczki.
— Tak, zwykły gość — powiedziała, choć wcale tak nie myślała. Był wyjątkowy już przez to, iż spojrzał na nią, zaprosił do kina, a wieczorem znów mieli się spotkać.
Krzysztof czekał na Hankę bez hulajnogi. Postanowili pospacerować po mieście. Wychodząc z podwórka, wpadli na Zosię, jakby na nich czatowała.
— Cześć! — powiedziała, nie odrywając wzroku od Krzysztofa.
On też patrzył na nią, a Zosia uśmiechaKiedy wiele lat później ich córeczka zapytała, jak się poznali, Hanka uśmiechnęła się tylko i odparła: „Gdyby nie ta kałuża, nigdy byśmy się nie spotkali”.