Gdyby nie ty…
Kinga i Ania przyjaźniły się od najmłodszych lat. Chodziły razem do przedszkola, w szkole siedziały w jednej ławce. Gdy dorosły, Kinga stała się prawdziwą pięknością, zawsze otaczana przez adoratorów, wszystko przychodziło jej z łatwością. Ania natomiast była niepozorną dziewczyną, jedną z wielu, której twarz nie przyciągała spojrzeń w tłumie.
Po ukończeniu szkoły Ania rozpoczęła naukę w szkole medycznej, wybierając pomoc ludziom jako swoje powołanie. Kinga uznała, iż dyplomy nie są jej potrzebne, by dobrze ułożyć sobie życie. Ukończyła kursy kosmetyczne i pracowała w salonie urody, malując kobietom brwi i rzęsy.
Przyjaciółki przeżywały razem kłótnie i rozstania. Nie było choćby jednego dnia, by się nie spotkały lub nie rozmawiały przez telefon. Kinga przeważnie opowiadała, a Ania słuchała, współczując kolejnemu rozstaniu przyjaciółki lub ciesząc się jej nowym związkiem.
Jak to często bywa w przyjaźniach, obie zakochały się w tym samym mężczyźnie.
Pierwsza poznała Krzysztofa Ania. Spotkała nie przystojniaka, ale zwyczajnego chłopaka, bez szczególnych cech. Gdyby nie to, co się potem wydarzyło, mogłaby z nim stworzyć rodzinę. Ale łatwych dróg do szczęścia, jak wiadomo, nie ma.
Ania wracała ze sklepu. Godzinę wcześniej przeszła ulewa, kałuże jeszcze nie wyschły. Omijając jedną rozlaną na całym chodniku, nagle zauważyła pędzącego w jej stronę mężczyznę na hulajnodze elektrycznej. Patrzył przed siebie, zużycie nie na nią. Dziewczyna nie była pewna, czy ją widzi, więc w ostatniej chwili krzyknęła i odskoczyła w bok – prosto do kałuży.
– Jeżdżą tymi hulajnogami, świata nie widzą przed sobą, oślepli – krzyknęła starsza kobieta stojąca nieopodal i pogroziła chudym palcem. – Na co się gapisz? Prawie nie potrącił człowieka…
Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał. Ania tymczasem wygramoliła się z kałuży na suchą część chodnika i ze smutkiem oglądała swoje przemoknięte, zabrudzone buty.
– Przepraszam. Po co wlazłaś w tę kałużę? Widziałem cię, objechałbym – podszedł do niej.
Ania nie potrzebowała jego przeprosin. Szukała miejsca, gdzie mogłaby postawić stopę, by wyjść z błota. Choć teraz, cóż za różnica.
– Wskakuj, podwiozę cię – zaproponował.
– Daj mi spokój – burknęła Ania.
– Przeprosiłem. Wolisz brnąć przez kałuże? Gdzie cię zawieźć? – nie ustępował.
– Na sąsiednią ulicę. Mickiewicza dziesięć – odpowiedziała w końcu.
Niepewnie stanęła przed nim i złapała się kierownicy. Hulajnoga płynnie ruszyła, rozpryskując wodę na boki. Wiatr przyjemnie chłodził twarz, a prędkość zapierała dech. Ania nigdy wcześniej jeździła elektryczną hulajnogą – bała się tego, ale z nim jakoś strach zniknął.
Wjechali na podwórko, a on zwolnił i zapytał niemal do ucha:
– Która klatka?
Jego oddech musnął jej skroń, a po karku przebiegły ciarki.
– Trzecia – odparła cicho.
Podjechał pod same drzwi, zatrzymując się tak, by mogła od razu stanąć na schodach. Przed klatką też rozlewała się spora kałuża.
– Dzięki – powiedziała Ania.
Ich spojrzenia spotkały się na jednym poziomie. Zauważyła jego śniadą cerę, piękne oczy i uśmiech, od którego serce zaczęło bić mocniej.
– Nazywam się Krzysztof – przedstawił się.
– Ania.
– Przepraszam, iż tak wyszło. Może pójdziemy kiedyś do kina? Wszyscy znajomi wyjechali, a samemu jakoś nie chce się – zaproponował nagle.
Ania wzruszyła ramionami.
– Dobrze.
– W takim razie jutro o siódmej na tym samym miejscu.
Uśmiechnął się, odjechał przez podwórko i skręcił za róg budynku.
– Czemu się tak śmiejesz? – zapytała mama, gdy wróciła do domu.
– Nic. Wlazłam w kałużę, pójdę się umyć.
Oddała matce torbę z chlebem i zamknęła się w łazience.
Cały wieczór myślała o nim, a ciarki znów przebiegały po jej skórze. Następnego dnia założyła dżinsy i trampki, szykując się do kina. Jakoś była pewna, iż znów przyjedzie na hulajnodze.
– Gdzie idziesz? – zapytała mama.
– Do kina. Z Kingą – dodała szybko.
– Tylko nie wracaj za późno – zawołała za ni ją.
Ania wyszła z klatki, ale Krzysztofa nie było. Rozglądała się nerwowo. Rozczarowanie i żal ścisnęły ją za gardło, ale wciąż miała nadzieję. „Uwierasz, głupia” – usłyszała w myślach głos matki. Już miała wracać, gdy nagle za plecami rozległo się:
– Cześć!
Odwróciła się i zobaczyła uśmiechniętego Krzysztofa. Ucieszyła się, spłonęła rumieńcem, jakby mógł usłyszeć jej myśli.
– Wsiadaj, jedziemy. Seans za dwadzieścia minut.
Ania stanęła na hulajnodze, złapała kierownicę. Znów wiatr owiewał jej twarz. Czuła, jak przytula się do jej pleców, a serce zamierało ze szczęścia.
Po seansie wracali pieszo, rozmawiając. Krzysztof zostawił hulajnogę pod kinem.
– Z kim to ty wczoraj byłaś w kinie? – zadźwięczał rano telefon Kingi. – Przyznawaj się, przyjaciółko.
– Mama ci powiedziała? – zaniepokoiła się Ania.
– Nie bój się, nie wydała cię. Więc co to za jeden?
Ani ogromnie chciało się pochwalić. Wcześniej nigdy z nikim się nie umawiała. Kinga zmieniała chłopaków jak rękawiczki.
– Tak, zwykły facet – powiedziała, choć wcale tak nie myślała.
Był wyjątkowy już przez to, iż zauważył ją, zaprosił do kina, a wieczorem znowu się spotkają.
Krzysztof czekał na Anię bez hulajnogi. Postanowili pospędzać czas, spacerując po mieście. Wychodząc z podwórka, niemal wpadli na Kingę, jakby na nich czatowała.
– Cześć! – powiedziała, nie spuszczając wzroku z Krzysztofa.
On też patrzył na nią uporczywie, a ona uśmiechała się kokietersko, bezczelnie mrugając. Ruszyli we wszystkichKiedy wiele lat później Ania trzymała w ramionach swoje dziecko, patrząc na uśmiechniętego Krzysztofa, zrozumiała, iż prawdziwa miłość nie potrzebuje wielkich słów, by przetrwać najcięższe próby.