Dzisiaj chcę opowiedzieć o pewnym zdarzeniu, które zmieniło moje życie. Wszystko zaczęło się od zwykłego wynajęcia mieszkania.
„No dobrze, oto mój numer telefonu, urządzajcie się, muszę lecieć, bo jutro w nocy mam samolot na wakacje” – mówiła gwałtownie pani Katarzyna Nowak, właścicielka mieszkania, które właśnie wynajęła Magdalenie. „W razie czego dzwońcie. Do widzenia”.
„Dobrze, do widzenia” – odpowiedziała trochę zdezorientowana Magdalena, wciąż trzymając w ręce umowę i pełnomocnictwo do współpracy z administracją – tak, na wszelki wypadek.
„Rzutka i spostrzegawcza właścicielka – tacy powinni być wszyscy” – pomyślała Magdalena.
Mieszkanie jej się podobało – nowy budynek, a z okna widok był przepiękny: las niedaleko i mała rzeczka, która choćby zimą nie zamarzała. Nikt nie wiedział dlaczego. Niektórzy żartowali, iż płynie w niej płyn do spryskiwaczy.
Minął tydzień. Magdalena wracała z pracy po zmroku – na dworze zima. Sąsiadka z naprzeciwka, pani Zofia Kowalska, urocza starsza pani, przyszła do niej już trzeciego dnia.
„Dobry wieczór” – powiedziała spokojnie. „Zofia Kowalska, sąsiadka z naprzeciwka. Poznajmy się, skoro tu wynajęłaś. Trzeba znać sąsiadów i żyć z nimi w zgodzie” – mówiła, jakby tłumacząc to sobie.
„Witam, proszę wejść! Nazywam się Magdalena, bardzo mi miło. To prawda, mieszkam tu i nikogo nie znam” – odpowiedziała uprzejmie. „Może herbatę? Tylko nie mam nic wyjątkowego, oprócz czekolady.”
„Dziękuję, Magdalenko, ale przyszłam cię zaprosić do siebie. Mam świeże jabłecznikowe ciasto, prosto z piekarnika. Chodź. A tak w ogóle, wybacz, ale będę mówić ci „ty”. Po pierwsze, jesteś młoda, po drugie – sąsiadki, a po trzecie – byłam nauczycielką, więc przywykłam” – uśmiechnęła się ciepło.
„Musiała być wspaniałą nauczycielką” – przemknęło Magdalenie przez myśl.
„Ojej, dziękuję! Nie spodziewałam się jabłecznika” – zaśmiała się.
Zabawiła u sąsiadki dłużej, niż planowała, ale nie żałowała. Pani Zofia opowiadała historie ze szkoły, o uczniach, przyznając, iż tęskni za pracą, ale… lata biegną.
Magdalena była singielką, miała dwadzieścia osiem lat. Trzy miesiące temu rozstała się z chłopakiem – zbyt delikatnym i niesamodzielnym. Nie potrafił choćby umyć filiżanki, a co dopiero coś naprawić. Rozstali się przez drobiazgi, po roku wspólnego życia.
Wróciła późno, zasnęła zmęczona. Następnego dnia w pracy – raport, powrót pewnie późnym wieczorem. I tak się stało.
„Uff, dzięki Bogu, skończyłam” – westchnęła. „Za kilka dni święta, w końcu odpocznę. Może na narty, jeżeli tylko uda mi się namówić Kasię – leniwą przyjaciółkę.”
Po kolacji usiadła na kanapie, wpatrzona w telefon. Gdy wstała po wodę, nagle usłyszała dziwny szum. Odwróciła się – z kranu buchała woda, zalewając blat.
„O matko, zaraz będzie potop!”
Przypomniała sobie, gdzie jest zawór. W łazience próbowała go zakręcić, ale był zardzewiały. Woda wciąż lała się, choć wolniej. Zadzwoniła do Katarzyny – bez odpowiedzi. Administracja też nie odbierała.
„Mamo, nie przyjeżdżajcie, jestem sto pięćdziesiąt kilometrów stąd! Zaraz zadzwonię do zarządcy.”
Wyszła na klatkę, zapukała do pani Zofii. Ta, w pidżamie, od razu zrozumiała sytuację i zadzwoniła po straż pożarną.
„Czemu sama na to nie wpadłam? To przecież awaria!” – pomyślała Magdalena.
Pani Zofia mówiła stanowczo, wręcz strasząc dyspozytora. Wysłali ekipę.
„No to co? Herbatkę na dziesięć minut, przyjadą jak po ogień” – powiedziała spokojnie.
Nagle zadzwonił telefon sąsiadki.
„Tak, Bartku, tak… Nikt w administracji nie odbiera. Właśnie dlatego dzwonię po strażaków. U niej woda leje się na podłogę, może zalać sąsiadów.”
W dziesięć minut później na klatce rozległy się kroki. Do drzwi pani Zofii wszedł młody mężczyzna w dresie, niewyspany.
„Bartosz Nowak, administrator” – przedstawił się.
„Zejdę do piwnicy, zakręcę wodę” – powiedział i wyszedł.
W mieszkaniu kręciło się już czterech strażaków. Zegar wskazywał jedenastą.
„O której ja dziś się położę?” – myślała.
W końcu naprawili, posprzątała i odetchnęła – sąsiedzi na dole suchi.
Następnego wieczora przyszedł Bartosz, sprawdził naprawę. Wtedy weszła pani Zofia, zaczęła krytykować awarie windy, ale pod jego spojrzeniem ucichła. Zaprosiła wszystkich na herbatę.
Po dwóch dniach Magdalena zobaczyła Bartosza wychodzącego z klatki. Potem spotkali się w drzwiach.
„Czy on przypadkiem tu nie mieszka?” – spytała panią Zofię.
„A może mu się podobasz?” – uśmiechnęła się.
„Gdyby tak było, poprosiłby o numer.”
„Może się wstydzi” – odparła. Po chwili dodała: „To mój syn. I ty mi się spodobałaś.”
Magdalena zdziwiła się.
„Dlaczego dzwoniłaś po strażaków, skoro mogłaś do niego?”
„Bo każdy ma swoje obowiązki. W piątek wieczorem nie zorganizujesz naprawy na siódmym piętrze ot tak. To oni go wezwali. Katarzyna się odezwała?”
„Tak, wraca za trzy dni.”
Gdy Magdalena zbierała się do wyjścia, pani Zofia zatrzymała ją.
„Słuchaj, Bartek to porządny chłopak. Nieszczęśliwe małżeństwo, trzy lata sam. Złota rączka, ale teraz ostrożny. jeżeli zadzwoni… odpisz, jeżeli ci pasuje.”
Nie chciała takiego randkowania, ale w jej zabieganym życiu opcji było mało. Następnego dnia pod blokiem czekał Bartosz z różami i tortem.
„Zaprosisz mnie na herbatę?”
„Wejdź” – odpowiedziała.
„Wpadnę tylko na chwilę, praca goni. Dziś herbata, następnym razem kino” – powiedział, patrząc jej w oczy.
Zaśmiali się.
„Rozumiem, przy takiej robocie nie ma czasu.”
Następnego dnia zabrakło ciepł