Gdyby nasze drogi skrzyżowały się wcześniej…

newsempire24.com 1 tydzień temu

Gdybyśmy spotkali się wcześniej…

Weronika przyszła na wyznaczoną godzinę do przychodni, odebrała kartę w rejestracji i weszła na pierwsze piętro. Przed gabinetem numer osiem wszystkie krzesła były zajęte przez starszych ludzi. Pod oknem, opierając się plecami o parapet, stał mężczyzna.

— Wszyscy tu do ósmego? — nieśmiało zapytała Weronika.

— Do ósmego. A pani będzie za tamtym panem przy oknie — odpowiedziała jedna z kobiet.

— Ale ja mam numerek — powiedziała Weronika, sięgając do kieszeni.

— Tu wszyscy mają numery — ochrypłym głosem odezwał się siwy, drobny staruszek.

Weronika złapała ciekawskie spojrzenie mężczyzny przy oknie i podeszła do niego.

— Też ma pan numerek? Na którą godzinę? — zwróciła się do niego.

Wyglądał młodziej niż reszta i sprawiał wrażenie spokojnego.

— Na dziewiątą trzydzieści — chętnie odpowiedział.

Weronika zmieszała się i wpatrzyła w niego.

— To po co pan zajął miejsce w kolejce? Pana czas już dawno minął. Może się pan spóźnił? — zapytała.

— My się nie spóźniliśmy, choćby przyszliśmy wcześniej, ale lekarz się spóźnia — wtrącił się siwy staruszek, a wszyscy siedzący przed gabinetem ósmym zaczęli szemrać, narzekając na niesprawiedliwość.

— Jak to? Po co te numery, skoro i tak przyjmują po żywej kolejce? — zapytała Weronika, zwracając się do gadatliwego staruszka.

— Chce pani się poskarżyć? Na próżno. Najpierw przeszedł weteran wojenny. Kłamał, oczywiście, miał najwyżej siedemdziesiąt lat, tak jak ja. Potem ordynator przyprowadził swoją znajomą. Naradzali się w gabinecie ze czterdzieści minut. No i siedzimy tu, czekamy. Co pani chce? Darmowa służba zdrowia — burknął staruszek.

— W tym tempie nie dostaniemy się do wieczora. I co, znowu brać numerek? — oburzyła się Weronika, szukając wsparcia u mężczyzny przy oknie.

— Niech się pani nie denerwuje, wszystkich przyjmie, choć pospiesznie. Lekarz też człowiek. Wszystko rozumie, ale nic nie może. System — znacząco powiedział siwy staruszek i uniósł zakrzywiony palec wskazujący. — Mają krótkie słowo: nie podoba się, to idź do prywatnej przychodni.

— Ale to nie w porządku… — Oburzenie rosło w Weronice jak para w gotującym się czajniku.

— Radzę pani, niech się pani nie denerwuje. Nic pani nie zmieni, a tylko sobie zaszkodzi — filozoficznie rzekł mężczyzna przy oknie.

Weronika stanęła obok niego, zastanawiając się, czy czekać dwie godziny, czy odejść.

— Do ortopedy zawsze trudno się dostać. Jest jeden, a nas wielu. Wyśle na prześwietlenie, a tam też kolejka. Potem ze zdjęciem znowu trzeba tu wrócić… — staruszek machnął ręką w geście rozpaczy.

Kolejka przyjęła jego słowa z aprobatą, znów zaczęło się szemranie.

„Może jednak odejść?” — pomyślała Weronika, ale stała w miejscu, mając nadzieję na cud.

— No i co, nie może się pani zdecydować? — zapytał mężczyzna.

Weronika spojrzała na niego, ale nie odpowiedziała.

— A pani coś poważnego? — znów zapytał.

— Tu, jak sądzę, wszyscy mają coś poważnego. — Weronika odkleiła się od parapetu, rzuciła ostatnie spojrzenie na ósmy gabinet i ruszyła korytarzem w stronę schodów.

Usłyszała za sobą nierówne kroki i obejrzała się. Mężczyzna, utykając, doganiał ją.

— Też pan postanowił odejść? — zapytała Weronika.

Zrobiło jej się lżej, bo odeszli razem.

— A do prywatnej przychodni pan nie próbował? — znów zapytała.

— Tam pracują ci sami lekarze, tylko biorą pieniądze za wizytę — odparł mężczyzna.

Wyszli razem z przychodni.

— Na autobus? — zapytał mężczyzna.

— Nie. Przejdę się trochę, uspokoję. — Weronika minęła przystanek.

— Zaczekaj, pójdę z panią — zawołał za nią.

— Pewnie trudno panu iść? Lepiej by pan poczekał na autobus — powiedziała mu Weronika i mimowolnie zwolniła kroku.

„I tak nie odpuści. Przyczepił się” — pomyślała w duchu.

— Poznałem panią. W poniedziałek też razem braliśmy numery, potem jechaliśmy tym samym autobusem. Mieszkamy niedaleko siebie — wysiedliśmy na tej samej stacji.

— Śledził mnie pan? — Weronika zapłonęła rumieńcem.

„Na pewno wariat”.

— Nie. Tak wyszło.

Przez chwilę szli w milczeniu. Weronika starała się dostosować krok, żeby ułatwić mu chodzenie. Po dwóch przystankach jednak wsiedli do autobusu, a potem razem wysiedli.

— O, mój dom — powiedział mężczyzna, wskazując na dziewięciopiętrowy blok naprzeciw przystanku. — Pozwoli pani, iż ją odprowadzę?

— A noga? Nie boli? — zamiast odpowiedzi zapytała Weronika.

— Przywykłem. A wie pani co? Niech pani przyjdzie jutro do Domu Kultury. Mamy tam taki klub. Nie pożałuje pani.

— Nie lubię takich spotkań. Poza tym to pańscy znajomi, nie moi — Weronika nie wiedziała, jak go zbyć.

— Szkoda. Byłem artystą. A raczej nie zostałem. Mówili, iż miałem talent. Tak, tak, niech się pani nie dziwi.

— I co przeszkodziło? — sceptycznie spytała Weronika, nie wierząc natarczywemu towarzyszowi.

— Miłość. Zakochałem się po uszy w najpiękniejszej dziewczynie na roku. Gotów byłem dla niej umrzeć. Pewnego wieczoru szliśmy mostem. Setki świateł odbijały się w czarnej toni wody… Romantycznie. Tam, na moście, wyznałem jej miłość.

— I co? — zaciekawiona spytała Weronika.

Doszli do jej domu, ale nie spieszyła się do odejścia. Chciała dokończyć usłyszeć historię.

— Zapytała, na co jestem gotów dla miłości, i zażądała dowodu. Nie wiem, jak się nazywają elementy mostu… W każdym razie przęsła dzielą belki, spinane metalowymi linami. A belki mają z siedem metrów.

„Wspiniesz się na samą górę?” — spytała. Byłem młody i głupi. Rozbiegłem się, wskoczyłem na linę i pobiegłem na szczyt, balansując rękoma. Dotarłem, złapałem się za metalowy pręt, ale nie wiedziałem, jak zejść. W dół patrzeWeronika spojrzała na puste krzesła przed ósmym gabinetem, westchnęła i pomyślała, iż czasem właśnie tak – zbyt późno zdajemy sobie sprawę, jak wiele tracimy, gdy boimy się zaufać drugiemu człowiekowi.

Idź do oryginalnego materiału