Gdy zaatakowali, poleciała pięć metrów do przodu. Rozległ się rozpaczliwy krzyk

kobieta.gazeta.pl 3 dni temu
Zdjęcie: Ground Picture / Shutterstock


"O tej konkretnej Wietnamce z warszawskiego Stadionu Dziesięciolecia dowiedziałem się zupełnie przypadkowo, kiedy to wydzwonił nas Śruba i powiadomił o zaobserwowanej przez siebie ofierze. Zapragnęliśmy ją jak najszybciej przywitać w naszym królestwie bezprawia" - czytamy w książce "Rzezimieszek. Z Brzeskiej na Pradze do mafii mokotowskiej" autorstwa Gabrieli Jatkowskiej oraz Artura Pośpiecha. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harde publikujemy fragment reportażu.
Śruba poinformował nas, iż konkretnego dnia Wietnamka wchodzi do kilku bud po kolei, skąd odbiera reklamówki z pieniędzmi, a potem wkłada to wszystko w jedną torbę i kieruje się do kolejnej budy, w której przesiaduje z piętnastu Wietnamców. Postanowiliśmy jeszcze dodatkowo ich poobserwować, co trwało dobry tydzień z pominięciem weekendów, a to dlatego, iż w soboty i niedziele na stadionie odbywał się handel detaliczny, a we wtorki i czwartki – hurtowy. Wiadomo więc było, iż więcej kasy do ściągnięcia będzie w tygodniu. Z naszych analiz wynikało, iż Wietnamka powtarza czynności z odbieraniem reklamówek od wietnamskich handlarzy, przemierza tę samą trasę i kończy ją w jednej wietnamskiej budzie. Musieliśmy zaplanować, gdzie i jak ją zaatakować, żeby było najłatwiej odebrać całą kasę i bezpiecznie się z nią ulotnić.


REKLAMA


Zobacz wideo Polacy o paleniu na balkonie:


Musieliśmy być szybcy
Zdaliśmy sobie sprawę z tego, iż wciąż nie namierzyliśmy osoby, która z tej ostatniej budy, w której zawsze było kilkunastu Azjatów, wywoziła całą przyniesioną przez Wietnamkę kasę. Trop urywał się właśnie na niej i tej ostatniej budzie, w której znikała. Plan był prosty, ale wymagał od nas nie lada odwagi. Musieliśmy ją zrobić, czyli okraść, tuż przed jej zniknięciem we wnętrzu ostatniego baraku. Tylko tyle i aż tyle. Wietnamka zmierzała do celu alejkami, po których obu stronach były budy pełne Wietnamców, setki jej braci, którzy natychmiast rzuciliby się jej na pomoc. Musieliśmy być szybcy. Szybcy i wściekli, bardziej niż to stado Wietnamców, które niechybnie ruszyłoby z pomocą Wietnamce i chyba zjadłoby nas na surowo. Dosłownie.


Wydawnictwo Harde materiały prasowe


Ta buda, do której Wietnamka znosiła kasę, była na szczęście blisko wiaduktu kolejowego w okolicach ulicy Zamoyskiego, gdzie parkowały auta. Wpadłem więc na genialny pomysł, iż w tym właśnie miejscu Nowak stanie samochodem, tymczasem ja ze Śrubą jebniemy reklamówkę z kasą. Nowak będzie czekał na nas, kiedy uderzymy w długą, dając dyla przed hordą wściekłych Wietnamczyków, i wskoczymy już do ruszającego auta prowadzonego przez Nowaka, chwilę wcześniej go wydzwaniając. Załatwiliśmy sztukę na tę akcję, czyli samochód, który miał być użyty do przestępstwa, w tym wypadku był to ford mondeo. Żeby ułatwić sobie drogę ucieczki, wymontowaliśmy w nim tylne drzwi, te od strony pasażera, oraz tylną szybę. Wszystko po to, aby usprawnić nasze szybkie ulotnienie się, kiedy ile sił w nogach będziemy uciekać przed tymi małymi, zwinnymi ludźmi – każda sekunda była na wagę złota. I życia.
Do dnia napadu samochód z wyjętymi szybą i drzwiami stał pod plandeką w okolicach miejsca planowanej akcji, gdzie go kilka dni wcześniej zaparkowaliśmy. Przestępstwo zaplanowaliśmy na bodaj wtorek, na pewno był to środek tygodnia ze względu na największe utargi u Wietnamczyków. Do samej wyrwy – tak nazywaliśmy kradzieże torebek czy saszetek – bardzo się przygotowywać nie musieliśmy, choć pamiętać trzeba, iż aby uciec spod wietnamskiego topora, musieliśmy być w znakomitej formie. Stąd też podział ról wśród nas: postanowiliśmy, iż wyrwy dokonamy ja i Śruba, bo Nowak ze względu na dużą masę ciała nie potrafił gwałtownie biegać. Został więc naszym kierowcą. Na dzień napadu mieliśmy specjalnie do tej roboty zakupione czapki z daszkiem i kominy, które założyliśmy tuż po wejściu na stadion. Wyglądało to dość naturalnie, bo była zima i wszyscy przecież byli czymś otuleni.


Wraz ze Śrubą ruszyliśmy z buta w kierunku stadionu, Nowak zajął strategiczne miejsce za kółkiem na parkingu przy Zamoyskiego, tak iż samochód stał ze trzysta metrów od tej budy, do której zmierzać będzie nasza Wietnamka. Nowak czekał jednocześnie na nasz telefon, który mieliśmy wykonać, jak kobieta będzie blisko celu. Nie chcieliśmy, żeby wcześniej podjeżdżał bezpośrednio pod budę, bo tylko zwróciłby na siebie uwagę samochodem bez drzwi i okna.
Zaczęli podążać za nią jak cienie
Weszliśmy na stadion i wypatrywaliśmy naszej Wietnamki. Chwilę trwało, zanim się pojawiła. Natychmiast też zaczęliśmy podążać za nią jak cienie, nie tracąc jej ani na chwilę z oczu. Zajrzała do siedmiu bud, z każdej pobrała reklamówkę z kasą, a nam wyobraźnia pracowała i podsuwała obrazy tych ciepłych kanapek, czyli banknotów złożonych przez nią w torebce. Kobieta czuła się na tyle pewnie, iż ta wypchana gotówką reklamówka swobodnie dyndała u jej boku, jakby niosła w niej bułki i kefir. Też pewnie czułbym się tak bezpiecznie, gdybym otoczony był swoimi ludźmi. Nie mogła przypuszczać, iż została nominowana do roli ofiary, a już na pewno przez myśl jej nie przeszło, iż ktoś odważy się zapolować na nią na jej terenie! Kiedy zbliżała się do tej ostatniej, najważniejszej dla nas budy, z reklamówką pełną kasy pobranej z wszystkich innych ruder na trasie, wydzwoniliśmy Nowaka, by był w gotowości, bo zaraz nadbiegamy! Zwarty i gotowy szykowałem się do skoku na torbę.
Na umówiony znak ruszyliśmy na kobietę, złapałem za tę drogocenną torbę, Śruba – no co tu dużo mówić – przyje*ał jej z całej siły w plecy, a ona drobna i niewysoka, poleciała na jakieś pięć metrów do przodu, upadła i zaczęła rozpaczliwie krzyczeć. Gaz do dechy! Spieprzaliśmy tak szybko, iż się za nami kurzyło, a w tym samym momencie, kiedy kobieta podniosła rwetes, w pościg za nami puściło się parudziesięciu Wietnamców! Mieliśmy do pokonania jakieś sześćdziesiąt metrów w tempie mistrzowskim do naszego odpalonego już auta. Rzuciliśmy się do jego środka na szczupaka, Nowak już ruszał, a ja dosłownie czułem oddech Wietnamca na szyi.
Jako pierwszy wskoczyłem na tylną kanapę na śledzia, zaraz na mnie rozpłaszczył się Śruba, Nowak cisnął gaz do dechy, ale był w ciężkim szoku, jak zobaczył zewsząd wyskakujących Wietnamców. Przyciskał pedał gazu, my przewalając się po sobie jakoś w końcu usiedliśmy w normalnych pozycjach. Musieliśmy też uważać, żeby nie wylecieć z samochodu.
Idź do oryginalnego materiału