Gdy weszliśmy do mieszkania, zapach był tak intensywny, iż prawie zapomniałam, po co przyszłam.

twojacena.pl 2 tygodni temu

Gdy tylko wraz z Michałem przekroczyliśmy próg mieszkania Katarzyny, owionął mnie zapach tak intensywny, iż niemal zapomniałam, po co przyszliśmy. Pachniało świeżo pieczonym mięsem, ciepłym ciastem i przyprawami, które zdawały się wirować w powietrzu. Zatrzymałam się w progu, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech – to była woń domowego ciepła, święta i odrobiny magii. Gdy spojrzałam na stół, oniemiałam zupełnie. Stały tam dania, które śmiało mogłyby trafić do muzeum sztuki kulinarnej. Szczerze, nie wiedziałam, co robić najpierw – podziwiać czy od razu sięgać po talerz.

Katarzyna, moja dawna przyjaciółka, zawsze była mistrzynią w kuchni, ale tym razem przeszła samą siebie. Przybyliśmy z Michałem na kolację – zaprosiła nas „tak po prostu”, bez okazji, by porozmawiać i spędzić razem wieczór. Przyznam, spodziewałam się czegoś prostego: sałatki, może pieczonego kurczaka, herbaty z ciasteczkami. ale to, co zobaczyłam, było prawdziwym spektaklem kulinarnym. Stół uginał się od specjałów: rumiana schabowa w ziołowej panierce, ziemniaki pieczone z rozmarynem, warzywa ułożone jak dzieło sztuki i placek o złocistej skórce, pachnący jabłkami i cynamonem. A do tego sosy – trzy rodzaje, w małych, eleganckich naczynkach, z których każdy okazał się arcydziełem.

„Kasia, ty chyba restaurację otwierasz?” – wyrwało mi się, nie mogąc oderwać wzroku od tej uczty. Katarzyna tylko się zaśmiała i machnęła ręką: „Oj, Magda, to tylko tak, żeby was rozpieścić. Siadajcie, zaraz spróbujemy!” Michał, mój mąż, który zwykle mało mówi, sięgał już po widelec, ale go powstrzymałam: „Czekaj, najpierw zrobię zdjęcie, takie cudo trzeba wrzucić do sieci!”

Kasia przewróciła oczami, ale widać było, iż jest zadowolona. Zawsze tak miała – gotowała z sercem, a potem udawała, iż to nic wielkiego.

Zasiedliśmy do stołu i rozpoczął się prawdziwy bankiet. Pierwszy kęs mięsa rozpływał się w ustach, z nutą czosnku i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam rozpoznać. „Kasia, co to za czary?” – spytałam, a ona tylko uśmiechnęła się tajemniczo: „Sekretny składnik – miłość!” Roześmiałam się, choć w głębi duszy uwierzyłam. Bo jak inaczej wytłumaczyć, iż choćby zwykła sałatka z pomidorów i ogórków stała się u niej małym arcydziełem? Michał, który zwykle jadł w milczeniu, nagle oznajmił: „Kasia, jeżeli tak gotujesz codziennie, to się do ciebie wprowadzam”. Wybuchnęliśmy śmiechem, choć zauważyłam, iż już kombinuje, jak nabrać dokładkę.

Gdy jedliśmy, Kasia opowiadała, jak przygotowywała każde danie. Okazało się, iż spędziła cały dzień w kuchni, a niektóre przepisy dostała od babci. „Ten placek – mówiła – babcia piekła na wszystkie święta. Ja tylko dodałam wanilię i odrobinę więcej cynamonu”. Słuchałam i myślałam: skąd ona bierze na to cierpliwość? Ja w kuchni wytrzymuję najwyżej godzinę. Moje koronne danie to makaron z serem, i to pod warunkiem, iż ser jest już starty. A tu – cała symfonia smaków, przyrządzona z taką miłością, iż aż chciało się przytulić gospodynię.

Lecz najpiękniejsze było to, jaką atmosferę stworzyła Kasia. Nie tylko jedzenie, ale i cały jej dom zdawał się oddychać ciepłem. Na stole stał mały wazonik z kwiatami, świece tworzyły przytulny półmrok, a z głośników cicho płynęła jazzowa melodia. Zdałam sobie sprawę, iż dawno nie czułam się tak zrelaksowana. choćby Michał, który z reguły po kolacji nurkował w telefon, teraz uśmiechał się i opowiadał zabawne historie z młodości. Kasia przemieniła zwykły wieczór w prawdziwe święto.

Gdzieś między drugim kawałkiem placka a filiżanką ziołowej herbaty zapytałam: „Kasia, jak ty to wszystko ogarniasz? Praca, dom, a jeszcze takie kolacje?” Zamyśliła się i odpowiedziała: „Wiesz, Magda, gotowanie to dla mnie jak medytacja. Włączam muzykę, kroję warzywa, mieszam ciasto – i wszystkie troski znikają. A gdy widzę, jak to jecie, wiem, iż warto”. Spojrzałam na nią i pomyślałam: ech, żebym choć odrobinę miała jej talentu i cierpliwości. Może wtedy i ja nauczyłabym się piec, zamiast zamawiać pizzę przy każdej okazji.

Gdy już mieliśmy wychodzić, Kasia wepchnęła nam pojemnik z resztkami placka i mięsa. „Weźcie – powiedziała – zjedzcie w domu!” Próbowałam odmówić, ale nalegała: „Magda, nie protestuj, przecież robiłam to dla was”. Gdy wraz z Michałem znaleźliśmy się na ulicy, zrozumiałam, iż ten wieczór nie był tylko o jedzeniu. Był o przyjaźni, o cieple, o tym, jak ważne jest dzielenie się sobą. Kasia przypomniała mi, iż czasem warto się zatrzymać, zebrać razem i cieszyć chwilą.

Teraz myślę, iż powinnam ją zaprosić do nas. Prawda, już mam dreszcze: co jej podam? Mój makaron z pewnością nie dorówna jej poziomowi. Może zamówić sushi i udawać, iż to moje dzieło? Żartuję. Chyba poproszę o parę przepisów i spróbuję zaskoczyć. A jeżeli nie wyjdzie, po prostu powiem: „Kasia, ty jesteś królową kuchni, a ja dopiero się uczę”. I wiem, iż tylko się roześmieje i odpowie, iż najważniejsi są ludzie. Bo taka już jest.

Idź do oryginalnego materiału