W Liceum im. Adama Mickiewicza, ekskluzywnej prywatnej szkole w podwarszawskim Konstancinie, wizerunek i status często znaczyły więcej niż życzliwość czy charakter. Markowe buty były normą, a zaproszenia na studniówkę przypominały produkcje filmowe. Wśród tłumu wystylizowanych nastolatków i drogich plecaków przemykała cicha dziewczyna w znoszonych dżinsach i zacerowanych butach. Nazywała się Kornelia Kowalska.
Kornelia straciła ojca, gdy miała siedem lat. Od tamtej pory jej mama pracowała na podwójne zmiany w domu opieki, ledwo wiążąc koniec z końcem. Stypendium w Mickiewiczu było dla Kornelii rzadką szansą – której nie marnowała. Siedziała z tyłu klasy, prawie się nie odzywała i unikała uwagi. Miała świetne oceny, ale społecznie była niewidzialna.
Dla większości uczniów Kornelia była „biedną dziewczyną”. Jadała sama, nosiła tę samą zimową kurtkę od lat i nie miała telefona. Ale Kornelia miała sekret – coś, czego choćby ona do końca nie była świadoma.
W tygodniu przed feriami wiosennymi szkoła organizowała casting do corocznego przeglądu talentów – gwóźdź programu, gdzie uczniowie pokazywali wszystko od sztuczek magicznych po układy taneczne. Tak naprawdę chodziło tam bardziej o popularność niż talent. Temat tego roku brzmiał „Niedocenione Gwiazdy”.
„Może spróbujesz swoich sił?” – zażartowała Zuzanna Nowak, królowa szkoły, podczas lekcji muzyki.
Jej głos był słodki, ale przesiąknięty jadem. Zuzanna zawsze miała publiczność – była wypolerowana, popularna i boleśnie wyniosła.
Kornelia podniosła wzrok, zaskoczona. „Co?”
„Mówię, iż powinnaś zaśpiewać na przeglądzie” – powtórzyła Zuzanna, głośniej, żeby wszyscy usłyszeli. Klasa zachichotała.
„Ja… nie śpiewam” – odparła Kornelia, wtulając się w krzesło.
„No weź, wyglądasz jak ktoś, kto nuci pod nosem w ciemności” – prychnęła Zuzanna.
Śmiechy.
„Właściwie” – przerwał im nauczyciel muzyki, pan Wiśniewski, poprawiając okulary – „to nie jest zły pomysł. Kornelio, spróbujesz? Mamy wolny termin po lekcjach na przesłuchania.”
Kornelia zamarła. Dłonie miała spocone. Wszyscy na nią patrzyli. Ale zamiast odmówić, poczuła coś w środku – przebłysk odwagi, o której nie wiedziała.
„Spróbuję” – powiedziała cicho.
Zuzanna uniosła brwi, rozbawiona. „Nie mogę się doczekać” – rzuciła, sarkazm kapiący z jej słów.
Po lekcjach, w pustej sali muzycznej, Kornelia stała z drżącymi rękami, ściskając kartkę z manualnie zapisanym tekstem. Nie śpiewała przed nikim od śmierci taty. Kiedyś siedział z nią na ganku, a ona nuciła do wiatru, a on, z zamkniętymi oczami, uśmiechał się. „Twój głos to jak słońce, Kornelko” – mawiał. „Ogrzewa ludzi.”
Pan Wiśniewski usiadł przy pianinie. „Kiedy będziesz gotowa.”
Wzięła głęboki oddech i zaczęła śpiewać.
Pierwsza nuta była cicha jak brzask. Ale potem jej głos wzniósł się – czysty, potężny, przejmujący. Wypełnił salę czymś, czego nie dało się opisać. Pan Wiśniewski przestał grać w połowie, oszołomiony. Kornelia, z zamkniętymi oczami, płynęła w melodii.
Gdy skończyła, cisza była gęsta. Otworzyła oczy, przerażona, iż coś zepsuła.
Ale pan Wiśniewski wstał powoli, z wilgotnymi oczami.
„Kornelio… to było niesamowite.”
„Naprawdę?”
Skinął głową. „Chyba właśnie znaleźliśmy gwiazdę wieczoru.”
Wieść rozeszła się szybko. Plotki o „biednej dziewczynie z głosem anioła” leciały jak pożar. Zuzanna i jej paczka zbywały to wzruszeniem ramion.
„Nie ma mowy. To na pewno podkład” – prychała Zuzanna.
Ale ciekawość wzięła górę. Coraz więcejAle Kornelia już nigdy nie pozwoliła, by czyjekolwiek śmiech zagłuszył jej serce, a jej głos jeszcze niejeden raz poruszył świat do łez.