Gdy warkot silnika Mercedesa na zawsze zniknął wśród drzew, cisza spadła na mnie jak ciężki koc

newskey24.com 4 dni temu

Gdy warkot silnika Mercedesa ostatecznie zniknął między drzewami, cisza opadła na mnie jak ciężki koc. Stałam tak z torbą w dłoniach, kolana drżały, a każdy oddech bolał. Powietrze było ciężkie od zapachu mokrej ziemi, mchu i gnijących liści. Ptaki ucichły. Jakby samo las wiedziało: tutaj coś jest bardzo nie tak.

Nie krzyczałam już więcej. Łzy, których nie było na pogrzebie, teraz same napływały do oczu. Nie z żalu. Z upokorzenia. Zrozumiałam wtedy, iż moja własna krew mój syn porzucił mnie jak stary grat.

Usiadłam na zwalonym pniu, próbując zebrać myśli. Słońce chyliło się ku zachodowi, światło złotniało, cienie się wydłużały. W ciszy słyszałam tylko bicie własnego serca. Wiedziałam: jeżeli tu zostanę, umrę. Ale nie zamierzałam mu tego darować.

Wyciągnęłam z torby zdjęcie męża. Jego twarz, ten dawny, dobry uśmiech patrzył na mnie prosto w oczy.

Widzisz, Janek szepnęłam. Na to go wychowałeś. Takim wspaniałym chłopcem byłeś dumny.

Łza spadła na fotografię. I w tej chwili coś we mnie przeskoczyło. Nie strach wziął górę, ale upór. Ten uparty, wiejski upór, który trzymał mnie przy życiu przez wszystkie te lata.

Wstałam. jeżeli myślał, iż tu cicho zgniję, to się mylił. Przeżyłam wojnę, PGR-y, inflację, szpitale. Przeżyłam i to.

Szłam. Nie wiem, jak długo. Las był gęsty, gałęzie chrupały pod butami. Buty oblepione błotem, serce tłukło się w gardle. Aż w oddali szelest, potem zarysy małej chaty. Opuszczona gajówka. Dach nierówny, okna zabite deskami, ale w środku było sucho. Znalazłam stary koc. Położyłam się na ławie i w środku nocy, przy pohukiwaniu sowy, zasnęłam.

O świcie się obudziłam. Każdy staw bolał, ale umysł był jasny. Wiedziałam, co robić: muszę wrócić do miasta. Nie dla zemsty. Dla sprawiedliwości. Bo ten chłopak, który potrafił porzucić matkę w lesie, już dawno przestał być człowiekiem. A tacy muszą wiedzieć, iż życie nie zostaje dłużne.

Błądziłam godzinami, aż w końcu usłyszałam w oddali odgłosy samochodów. Wyszłam na szosę. Ciężarówka zwolniła. Kierowca, siwiejący, wąsaty mężczyzna po sześćdziesiątce, spojrzał na mnie z przerażeniem:

Jezu Maria, kobieto, co ty tu robisz?

Wracam do domu odparłam cicho. Tylko syn zapomniał mnie odwieźć.

Nie pytał więcej. Wsadził mnie do kabiny i zawiózł do miasta. Poszłam na policję. Młody sierżant patrzył na mnie z niedowierzaniem.

Proszę pani, to na serio? Twierdzi pani, iż syn zostawił panią w lesie? Na pewno nie pomyłka?

Wyjęłam telefon ten stary, z przyciskami. Pokazałam mu jedyne zdjęcie, które zdążyłam zrobić w aucie: czarny Mercedes, który znika między drzewami.

Chyba to nie pomyłka, młody powiedziałam.

Historia rozeszła się szybko. Moja twarz trafiła na pierwsze strony gazet: Syn bogatego biznesmena porzucił starą matkę w lesie. Sąsiedzi, znajomi, panie z kościoła wszyscy o tym gadali. Zdjęcie Andrzeja w czarnym garniturze z pogrzebu znaczyło teraz co innego: chłód, wstyd.

Gdy w końcu wezwali go na komisariat, był blady, spięty. Spotkaliśmy się na korytarzu.

Mamo po co mi to zrobiłaś? Teraz już po wszystkim. Po firmie, po reputacji po wszystkim!

Spojrzałam mu w oczy. Nie było w nich winy, tylko strach.

Mnie też było po wszystkim, synu odparłam cicho. Tylko ja postanowiłam żyć dalej.

Śledztwo trwało tygodnie. On wynajął adwokata, tłumaczył, iż to nieporozumienie, iż spanikował. choćby przeprosił, ale wiedziałam: nie mnie, tylko własne sumienie chciał oczyścić.

Sąd uznał go winnym. Narażenie na utratę życia, porzucenie osoby starszej. Pół-

Idź do oryginalnego materiału