Kiedy przyprowadziłam chorą mamę do domu, mąż powiedział: Sprzedaj jej mieszkanie i niech się wynosi.
Poznałam Adama zaraz po liceum. Los jakby pchał mnie prosto w jego ramiona. To była pierwsza miłość oślepiająca, szalona, niemal jak z baśni. Nie zastanawiałam się długo i wzięliśmy ślub, urządzając huczne wesele w willi pod miastem. Trzy dni zabawy, muzyka do białego rana, setki gości. Mama promieniała ze szczęścia w końcu jej jedyna córka znalazła swoją drugą połówkę.
Na prezent ślubny dała mi mieszkanie. Spadek po babci. Tak, wymagało remontu, ale było w nowym budynku, w dobrej dzielnicy. I najważniejsze stało się naszym kątem, moim i Adama. Naszym początkiem.
Ale mama na tym nie poprzestała. Oddała nam wszystkie swoje oszczędności, żebyśmy mogli zrobić remont, kupić meble, urządzić każdy kącik. Jej wkład w naszą przyszłość był ogromny. Czułam się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Wydawało się, iż stoimy na solidnym fundamencie miłości i dobroci.
Ale wszystko rozpadło się w jednej chwili.
Na naszym weselu tata poznał młodszą kobietę. Zakochał się jak nastolatek. Po kilku tygodniach porzucił rodzinę, zostawiając mamę samą. Potem załatwił formalności, wykreślił ją z dokumentów, sprzedał mieszkanie, które dzielili przez lata. Mama została z niczym. Bez dachu nad głową, bez wsparcia.
Wytrzymała. Uśmiechała się, była przy mnie, choćby gdy ledwo stała z bólu. A potem stało się coś strasznego wylew. Została połowicznie sparaliżowana. Ledwo mówiła, ledwo się poruszała. I była zupełnie sama.
Wiedziałam od razu nie mam wyboru. Zabieram mamę do siebie. W naszym mieszkaniu są dwa pokoje, 70 metrów, wystarczająco miejsca. Mama zawsze była cicha, skromna, nikomu nie będzie przeszkadzać.
Przywiozłam ją ze szpitala do domu. Pościeliłam świeżą pościel, postawiłam przy łóżku stolik, zrobiłam herbatę. Chciałam, żeby poczuła, iż od dzisiaj wszystko będzie inne. Ciepłe. Bezpieczne. Pełne miłości.
Ale stało się coś, czego nie przewidziałam choćby w najgorszym koszmarze.
Adam, zobaczywszy mamę w domu, powiedział zimno i stanowczo:
Słuchaj, Kinga. Twoja matka nie może tu zostać. Znajdź jej inne miejsce. Wynajmij jej mieszkanie niech za te pieniądze sobie coś wynajmie.
Zamarłam.
Co powiedziałeś?
Ja na to nie podpisywałem. Nie potrzebuję kogoś do opieki. To twoja matka twój problem.
Zapomniał, czyimi rękami zostało zbudowane to mieszkanie. Zapomniał, iż dała nam wszystko, co miała. I wtedy, w ciszy, która opadła na nas ciężko, zrozumiałam, iż prawdziwej miłości nie mierzy się słowami, ale milczeniem, które dzielisz z kimś, kto zostaje.





