Gdy rzeczywistość kryje inne oblicze

twojacena.pl 1 tydzień temu

**Gdy nic nie jest takie, jak się wydaje**

Wracałem dziś z pracy autobusem, opierając głowę o zimne szyby. Za oknem mżyło, świat za szybą rozmywał się w strugach deszczu. *Jak moje życie – niewyraźne, niepewne, trochę straszne.* Zamkną powieki, czując, jak wilgoć zbiera się pod rzęsami.

– Młodzież dzisiejsza! Siedzą sobie, jakby nikogo nie było dookoła. A starsi na nogach! – warknęła nad moją głową kobieta o szerokich biodrach i spojrzeniu jak świdry.

Otworzyłem oczy. Stała nade mną, zaciskając wargi w cienką linię.

– Proszę siadać – wstałem, przepychając się między nią a oparciem przedniego fotela.

– Pewnie, iż usiądę! Jak nie powiesz, to sami nie ustąpią – burknęła, rozsiadając się z wyraźną satysfakcją.

Pod drzwiami słyszałem jej dalsze narzekania na „bezczelną młodzież”. Kilka głosów przytaknęło. Znalazła sojuszników.

*Może ma gorzej niż ja? Stąd ta złość…*

– Wyszliście? – ktoś dotknął mojego ramienia.

Obróciłem się – stała tam Kinga, moja przyjaciółka z liceum.

– Kuba! Nie do wiary! Ile lat…

Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo drzwi autobusu otwarły się z hukiem, a tłum wypchnął nas na chodnik.

– Jak się masz? – Kinga ścisnęła moją dłoń. Wyglądała świeżo, promiennie. – Nie puszczę cię, póki mi nie opowiesz wszystkiego!

– Też się cieszę – uśmiechnąłem się słabo. – Ale nie mogę cię teraz zaprosić do domu.

– Nie musisz. Chodź do mnie, a adekwatnie do mojej mamy. Mieszkam z mężem gdzie indziej, ale teraz ją odwiedzam – ciągnęła mnie za sobą.

– Kinga, naprawdę, innym razem…

– Nie słucham! Następny raz będzie za dziesięć lat. Choć na pół godziny! – błagała.

– Dobrze, ale krótko – dałem się przekonać.

– W domu masz siedmioro na karku?

– Nie. Żona i córeczka.

– A ja już myślałam, iż coś poważnego. Poczekają! – Kinga pewnym ruchem skręciła w uliczkę, mijając mój blok.

– Mamo, zobacz, kogo przyprowadziłam! – ogłosiła triumfalnie.

Jej matka, ujrzawszy mnie, klasnęła w dłonie. W szkole Kinga i ja byliśmy nierozłączni. Na początku po maturze dzwoniła, namawiała na spotkania. Ale ja miałem w głowie tylko Olę.

Zakochałem się po uszy. Codziennie słuchałem, jak mama przekonuje mnie, żebym nie brał ślubu. *”Co ty w niej widzisz? Zawodniczka MMA? To ma być zawód – tłuc się po głowach? Wiecznie z połamanym nosem, a jak nie to kalectwo. Pomyśl, synku…”*

Matka Kingi zaczęła rozstawiać filiżanki.

– Mamo, zostaw nas – poprosiła Kinga.

– Jasne, jasne… – wyszła, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie.

– Mów. Od razu widziałam, iż coś jest nie tak. Może pomogę?

Nie planowałem zwierzeń, ale jej szczere spojrzenie przełamało mnie. Wysłuchała, gdy opowiadałem o Oli.

– Więc jednak się ożeniłeś? Pamiętam, jak szalałeś za nią.

– Tak. Mama ciągle się kłóciła przez nią. Zawsze stawiała mi ciebie za przykład. Mówiła, iż dobrze sobie poradzisz, bo jesteś rozsądna. A ja to tylko romantyk, taki „wieszczowski marzyciel” – powiedziałem bez urazy.

– Typowo po pani Marii! – zaśmiała się Kinga. – Wciąż uczy w tej szkole?

– Tak. – W końcu się uśmiechnąłem.

Kinga była szczupłą blondynką o regularnych rysach. Ja – krępy, z burzą kasztanowych włosów i – jak mawiała mama – „naiwnym spojrzeniem sarny”. Faktycznie, taki romantyk, wierzący w wielką miść. Tyle iż teraz miałem podkrążone oczy i zaciśnięte usta.

– Najpierw było dobrze. Ale na eliminacjach do mistrzostw Ola dostała cios w głowę. Wylew… – machnąłem ręką. – Lekarze nie dawali szans. Koniec ze sportem. A ja wtedy już wiedziałem, iż będzie dziecko. Nie wiem, jak Ola donosiła.

Potem urodziła się Zosia. Z nią na ręku opiekowałem się Olą. Gdyby nie mama, nie dałbym rady. Sprzedaliśmy auto, potrzebne były pieniądze. Po pół roku wróciłem do pracy. Mama zajmowała się Zosią. Teraz ma już sześć lat. Wyraźnie widać w niej Olę.

Rehabilitacja trwała lata. Myślałem, iż Ola nigdy nie wstanie. A jednak. Sport odpadł. Nie umiała nic poza walką. Zmieniała prace – raz nie podobało się, raz brakowało wykształcenia. Denerwowała się, iż nie może zarabiać. Stała się drażliwa, zamknięta. Tylko przy Zosi trochę odwilża… – odwróciłem głowę, by ukryć łzy.

– Z pracą mogę pomóc – Kinga położyła dłoń na mojej. – adekwatnie to już pomogłam. Jak wrócę, pogadam z mężem. Nie żaden magnat, ale firma mu idzie. Twoja Ola mogłaby zostać ochroniarzem? Nie martw się, kolego, coś się znajdzie.

– Dzięki. Dobrze, iż się spotkaliśmy. Ale muszę iść. Ola nie lubi, jak się spóźniam. Boi się, iż ją zostawię.

– Wymieńmy numery. Zadzwonię jutro. Mirek mnie słucha, na pewno się zgodzi – uśmiechnęła się.

– Mama miała rację, naprawdę jesteś najlepsza. Ja się na Olę wkurzam, a sam beczę – przytuliłem ją na pożegnanie.

– Daj spokój. Wszystko się ułoży. Wiesz, jak mówią? Nie ważne, jak startujesz, ważne, jak finiszujesz.

W domu nic nie powiedziałem Oli, by nie budzić nadziei. Kinga zadzwoniła dopiero po trzech dniach.

– To ja. Cześć – rozległ się w słuchawce jej radosny głos. – Pogadałam z mężem. Weźmie Olę, ale najpierw chce się spotkać. Sam rozumiesz, po takich urazach bywają problemy z psychiką. Nie bierz tego źle.

– Rozumiem – odparłem, ciesząc się, iż w ogóle nie odmówił.

– Niech przyjdzie jutro do biura o trzeciej. Garnitur, ogolona. I żeby dziś zero alkoholu. Mirek tego nie cierpi.

– Ola w ogóle nie pije! – oburzyłem się.

– Tak tylko mówię… – uspokoiła mnie.

Przekazałem Oli, pomijając alkohol, by jej nie urazić. Następnego dnia poszłaNastępnego dnia Ola wróciła z pracy z promiennym uśmiechem, trzymając w dłoni kontrakt, a w sercu nadzieję, iż po latach walki w końcu zaczyna się nowy, lepszy rozdział.

Idź do oryginalnego materiału