istockphoto.com
Czy można zgubić się we własnym języku, podróżując zaledwie kilkaset kilometrów? W Polsce – kraju stosunkowo niewielkim – odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak. Regionalizmy, czyli słowa, zwroty i konstrukcje gramatyczne charakterystyczne dla określonych części kraju, potrafią sprawić, iż rozmowa pomiędzy Polakiem z Podhala a rodowitym szczecinianinem przypomina dialog w dwóch różnych dialektach.
Czym są regionalizmy?
Lingwiści definiują regionalizmy jako elementy języka ogólnopolskiego „zabarwione” lokalną tradycją. Nie są gwarą w pełnym sensie – nie stanowią odrębnego systemu – ale pozostają jej echem w codziennej mowie. Właśnie dzięki nim słyszymy w zdaniu melodię Mazowsza, Małopolski czy Śląska. To językowa mapa kultury, zapisana między sklepem a „sklepykiem”, tramwajem a „baną”, podwieczorkiem a „obiadkiem o piątej”.
Łódzka osobliwość językowa
Weźmy Łódź, miasto tkaczy i filmowców, gdzie wciąż błąkają się słowa tak nietypowe, iż potrafią zdziwić choćby sąsiada z Warszawy. Kiedy łodzianin narzeka, iż „wszędzie chęchy”, nie skarży się na bałagan w ubraniach, ale na ostre samosiewne rośliny, które kłują nogawki w czasie spaceru. Zaś „trowa” – podawana w lokalnych anegdotach – to nie literówka, a dawny miejski sposób na odróżnienie trawnika od „trawy na wsi”. Do tego dochodzą „migawki” (bilety miesięczne) i „krańcówki” (pętle), dzięki którym turysta szybciej zrozumie plan jazdy niż słownik polszczyzny ogólnej. Zobacz więcej.
Na pole, na dwór czy na zewnątrz?
Szczególnie wyraźnie widać to w prozaicznym wyjściu z domu. Podkarpacie i Śląsk od pokoleń „idą na pole”, co w innych częściach kraju kojarzy się z pracą rolnika. Polak mieszkający w Warszawie oraz spora część Mazowsza wychodzą „na dwór”, choć mieszczański dwór dawno zniknął z pejzażu. Wielkopolska, część Pomorza i dzisiejsza młodzież z dużych miast wybierają neutralne „na zewnątrz”. Ta trójka pozornie równoważnych zwrotów świetnie pokazuje, iż język kreśli mapę wyobrażonej przestrzeni: gdzieś jest dom, dalej dwór, a jeszcze dalej ‒ szerokie pole. Zależnie od regionu inaczej ustawiamy mentalne granice codzienności.
Regionalizmy to nie problem, a bogactwo
Te językowe niuanse nie wynikają z niewiedzy, ale z dziedzictwa. Mówimy tak, jak słyszeliśmy w dzieciństwie – od rodziców, dziadków, sąsiadów. choćby przeprowadzka do dużego miasta nie zawsze zmienia przyzwyczajenia. Co więcej, internet i media społecznościowe sprzyjają utrwalaniu lokalnych słów – dziś chętniej niż kiedyś pokazujemy „skąd jesteśmy”, także poprzez język.
Czasem te różnice bywają zaskakujące – jak w rozmowie z Czechem: wydaje się, iż się rozumiemy, a nagle okazuje się iż „czerstwy” znaczy „świeży” zobacz więcej. Podobnie bywa między Polakami – niby ten sam język, a słowa mogą znaczyć coś zupełnie innego w zależności od regionu.
Czy regionalizmy są problemem? Niekoniecznie. To raczej językowa przyprawa – czasem ostra, czasem słodka, zawsze interesująca. Bo gdy Polak nie rozumie Polaka, to nie porażka komunikacji, ale okazja do odkrycia, jak różnorodnie można mówić „po polsku”.