Pewnego wieczoru do drzwi zapukało szczęście
Alicja została zupełnie sama. Rok temu odeszła jej matka — jedyna podpora, dusza, cała jej rodzina. A niedawno zabrakło też Rudka, rudego kota, który przez piętnaście lat był jej wiernym towarzyszem. Ostatnia żywa istota, która rozgrzewała szare dni. Od tamtej pory życie Alicji zamieniło się w monotonię: dom — praca — sklep — znowu dom. Dzień za dniem. W absolutnej samotności.
Tego wieczoru wracała z pracy później niż zwykle — zatrzymało ją niespodziewane zebranie. Miała ciężko na sercu, a myśli wirowały bezładnie. Szła chodnikiem, otulona płaszczem, i rozmyślała: *Po co to wszystko? Co mnie jeszcze czeka, skoro moje serce jest puste?* Weszła do klatki schodowej, podeszła do swoich drzwi — i nagle stanęła jak wryta.
Na wycieraczce pod drzwiami siedział maleńki szary kotek. Był puszysty, pręgowany, i patrzył na nią szerokimi, zdziwionymi oczami. Gdy ją zobaczył, niepewnie wstał, zachwiał się lekko i cichutko zamiauczał. Alicja drżącymi rękami podniosła go z ziemi i przytuliła do piersi.
— Skąd się tu wziąłeś, malutki? Kto cię tu zostawił? — wyszeptała, ledwie powstrzymując łzy.
W domu zostało jeszcze trochę karmy — od czasów, gdy odszedł Rudek. I miseczka, i kocyk, a choćby ulubiona zabawka, pluszowa myszka. Kotek jadł łapczywie, a potem zwinięty w kłębek na fotelu zaczął mruczeć. Alicja patrzyła na niego, jakby bała się, iż cud może zniknąć.
Ale nagle pod palcami wyczuła cienką obrożę z dzwoneczkiem. Nie dzwonił — pewnie był zepsuty. Nie było na niej żadnego napisu. Czyli ktoś go szuka. Westchnęła. Serce ściskał ból — ledwie poczuła radość, a już musiała ją oddać.
Rozwiesiła ogłoszenia w okolicy. Gdy wychodziła z klatki, niemal wpadła na mężczyznę, który właśnie przyklejał kartkę: „Zagubiony kotek”. Okazało się, iż niedawno wprowadził się do sąsiedniego bloku. Nazywał się Marek. Przez przypadek zostawił uchylone okno, a maluch wyskoczył.
— Chodź pan, jest u mnie — powiedziała Alicja.
Kotek radośnie podskakiwał w ramionach Marka, rozpoznając swojego człowieka.
— Nie wiem, jak pani podziękować — powiedział wzruszony. — jeżeli pani zechce, niech pani do nas wpadnie. Puszek będzie szczęśliwy.
Dwa dni później spotkali się ponownie. Alicja przyszła w odwiedziny. Przy herbacie rozmawiali o życiu, dzielili się historiami. Marek wyznał, iż niedawno się rozwiódł, nie mieli z żoną dzieci, teraz kot był dla niego wszystkim. Alicja opowiedziała o matce, o Rudku. Rozmawiali długo, spokojnie, z zaufaniem, jakby znali się od lat.
Puszek rozłożył się wygodnie na jej kolanach. Marek patrzył na nią z ciepłem. A ona — pierwszy raz od bardzo dawna — nie czuła się samotna, tylko potrzebna.
Tak zaczęła się ich znajomość. gwałtownie przerodziła się w coś więcej. Spacery, filmy, długie rozmowy… Życie znów nabrało sensu. I pomyśleć, iż wszystko zaczęło się od małego puszystego kłębka na wycieraczce.
Najważniejsze to wierzyć, iż szczęście może nadejść. I nadchodzi. Cicho, niepostrzeżenie. Albo miaucząc i wtulając się w serce.