Dzisiaj był nasz ślub. Sala wypełniona była radosnym gwarem. Przez wysokie okna wpadało miękkie światło, a złocone krzesła zajmowali eleganccy goście. Szepty, uśmiechy, telefony uniesione w górę wszyscy chcieli uchwycić tę chwilę. Czuliśmy to w powietrzu niecierpliwe oczekiwanie, ciepło, szczęście.
Stałam obok Grzegorza, ściskając jego dłoń. Moja suknia, biała i zwiewna, układała się wdzięcznie, a welon ciągnął się delikatnie po posadzce. Uśmiechałam się, ale w kącikach oczu czaił się niepokój.
Wszystko będzie dobrze szepnął Grzegorz, lekko ściskając moje palce.
Skinęłam głową, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć coś się poruszyło.
Nie za mną. Nie obok. Tuż pode mną.
Ledwo zauważalne drganie jakby coś, albo ktoś, ukrywał się w fałdach materiału.
Drgnęłam, cofnęłam się o pół kroku. Grzegorz natychmiast wyczuł moje napięcie.
Co się dzieje?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, ruch powtórzył się tym razem wyraźniejszy.
Dół sukni uniósł się lekko, jakby coś pod spodem próbowało się uwolnić.
Goście zamilkli. Jedna z druhen, Kinga, zakryła usta dłonią. Starsza ciocia, Władysława, przeżegnała się, szepcząc coś pod nosem. W sali zrobiło się gęsto od napięcia.
A ja stałam jak skamieniała, z zimnym dreszczem wzdłuż pleców.
I wtedy
usłyszałam to.
Cichy, ale wyraźny dźwięk nie było wątpliwości. Coś tam było.
Żartujecie? szepnął jeden ze świadków, Tomek, rozglądając się nerwowo.
Nikt się nie śmiał.
Wszyscy wstrzymali oddech, jak w najważniejszej scenie filmu.
I nagle
Suknia poruszyła się gwałtownie!
Krzyknęłam, odskoczyłam i podniosłam materiał.
Sala eksplodowała zbiorowym westchnieniem. Grzegorz zaciśniętą pięść, a urzędniczka, elegancka pani Jadwiga, zastygła z pieczątką w ręce.
Spod sukni, niczym z tajemnego przejścia, najpierw wyłonił się czarny cień, potem dało się słyszeć
cichutkie miauknięcie.
Ktoś wrzasnął, inny gość odskoczył, wylewając kieliszek szampana. Płyn rozlał się po haftowanym obrusie.
Przytuliłam się do Grzegorza.
Aaa! Co to jest?!
Mały, czarny kłębek niezgrabnie podskoczył parę razy, zatrzymując się na środku sali.
Machnął ogonkiem, po czym
znowu miauknął.
Cisza.
Grzegorz mrugnął. Ja, wciąż przerażona, wpatrywałam się w twarze gości, nie wierząc własnym oczom.
Tam, na podłodze, przed wszystkimi
stał mały czarny kotek i patrzył na nas ciekawie.
To kot?! ktoś wykrzyknął z tyłu.
Grzegorz spojrzał na mnie zdumiony:
Dlaczego pod twoją suknią jest kot?
Otworzyłam usta, ale nie zdążyłam odpowiedzieć.
Wtedy z pierwszego rzędu dał się słyszeć nieśmiały głosik:
Eee to chyba mój
Wszyscy się odwrócili.
Stała tam moja młodsza siostrzyczka, mała Zosia, w białych pończoszkach, trzymając pluszowego królika. Jej spojrzenie było pełne skruchy, gdy szepnęła:
Nie chciałam go zostawić samego w domu Wskoczył do kosza z welonem Myślałam, iż już wyszedł.
Goście najpierw spojrzeli na nią zaskoczeni, po czym wybuchnęli śmiechem. Napięcie rozpłynęło się jak bańka mydlana.
Grzegorz westchnął. Ja, wciąż drżąca, pochyliłam się i delikatnie podniosłam kotka.
Mały czarny futrzak pomiauknął raz jeszcze, po czym wtulił się w moją dłoń, jakby nigdy nic.
Proszę bardzo, nasz futrzany świadek zaśmiałam się, głaszcząc go po główce.
Pani Jadwiga uśmiechnęła się, kręcąc głową:
Mam nadzieję, iż nikt nie ma już zastrzeżeń do tego małżeństwa?
Sala znów wybuchnęła śmiechem.
Grzegorz i ja spojrzeliśmy na siebie i w końcu sami się zaśmialiśmy.
Wiesz powiedział Grzegorz, głaszcząc kotka jeżeli tak zaczynamy, to chyba ten ślub nie będzie nudny.
Powiedziałabym raczej wyjątkowo *koci* odparłam, śmiejąc się.
Goście otoczyli nas, a Zosia nieśmiało podeszła, wciąż ściskając swojego królika.
Przepraszam szepnęła. Nie chciałam, żeby coś się stało
Przysiadłam obok niej, wciąż trzymając kotka.
Zosiu, nic się nie stało. Ale następnym razem uprzedź, jeżeli chcesz przemycić zwierzę na mój ślub, dobrze?
Dobrze przytaknęła, po czym dodała cicho: Biedny Mruczek bał się zostać sam w domu.
Mruczek? Grzegorz uniósł brwi.
Tak ma na imię kot. Jest z nami od dwóch tygodni. Znalazłam go pod szkołą.
A dlaczego nikomu nie powiedziałaś? zapytałam, drapiąc Mruczka za uchem.
Bo mama powiedziała, iż nie możemy go zatrzymać ale ja go po cichu dokarmiałam. A dzisiaj schował się pod welon.
Pani Jadwiga zakasłała i zapytała z uśmiechem:
Więc jeżeli pozwolicie, możemy kontynuować ceremonię? Czy może ktoś jeszcze chce wyskoczyć spod sukni panny młodej?
Śmiech znów wypełnił salę.
Ostrożnie podałam Mruczka Zosi i wróciłam do Grzegorza, ale zanim wzięłam go za rękę, szepnęłam:
Na pewno chcesz się ze mną żenić po takim początku?
Uśmiechnął się i skinął głową:
Skoro przetrwałem atak kota na ślubie, to przetrwam wszystko. Kontynuujemy.
Ceremonia potoczyła się dalej. Urzędniczka odczytała przysięgę, my patrzyliśmy sobie w oczy, a gdy powiedzieliśmy tak, goście nagrodzili nas gromkimi brawami.
Zosia, trzymając Mruczka, radośnie machała swoim królikiem.
Pani Jadwiga podeszła do nas z dokumentami i z figlarnym uśmiechem dodała