Gdy nadeszła Radość

polregion.pl 1 dzień temu

Gdy przyszła euforia

Późny wieczór, marcowa mgła – i Jakub, jak zwykle, wracał do domu po zmianie. Z fabryki szedł wolnym krokiem: znana droga, pusty podwórzec, jedyna przyćmiona latarnia przy klatce. Wokół panowała cisza tak głęboka, jakby cała okolica wymarła – ani głosów, ani kroków, ani samochodów. Tylko wiatr szeleścił w suchych gałęziach starego krzewu przy ścianie.

Właśnie wyciągnął klucze z kieszeni, gdy nagle poczuł znajomy, ostry zapach – ten sam, mdły, tani, od którego ściskało w piersi. Zapach kociej karmy. W pamięci pojawiły się obrazy: stodoła babci na Mazowszu, trzy półdzikie koty i miseczki z szarą zawartością. gwałtownie się odwrócił.

Na betonowym stopniu siedziała ona.

Chuda, trójkolorowa, z rozdartym uchem i ogromnymi, niemal ludzkimi oczami. Patrzyła na niego spokojnie – bez błagania, ale też bez strachu. W tym spojrzeniu było coś boleśnie świadomego. Jakby wiedziała, kim jest. Jakby wiedziała, po co przyszła.

Jakub zastygł. Kilka sekund tylko się wpatrywał. Potem odwrócił się i otworzył drzwi. Kotka nie drgnęła. Jedynie ogon lekko drgnął – niepewnie, leniwie, jakby dawała sobie czas na zastanowienie.

Spojrzał przez ramię.

— No… jeżeli chcesz – wchodź.

Weszła. Bez paniki. Bez oglądania się. Pewnie, jakby to właśnie tutaj był jej cel.

Jakub nigdy nie miał zwierząt. Nie dlatego, iż ich nie lubił – po prostu nie wierzył, iż potrafi dbać. Opieka to nie tylko jedzenie i miski, to odpowiedzialność, zaangażowanie, ciepło. A jemu, jak sądził, tego już dawno zabrakło. Mieszkał sam, miał trzydzieści pięć lat. Piętnaście z nich spędził w tej samej hucie. Po rozwodzie z Magdą rozmowy z ludźmi ograniczyły się do kilku zdań dziennie – w sklepie i w księgowości. Reszta – cisza, dźwięk radia, przyćmione światło lampy i tacka z jedzeniem.

Poddawał się. Cicho. Bez dramatu. Po prostu znikał – kawałek po kawałku.

Kotka wszystko zmieniła.

Najpierw po prostu była. Potem zaczęła go budzić – delikatnie stawała mu na piersi, patrzyła w oczy. W milczeniu. Tak uparcie, iż nie wytrzymywał. Szedł do kuchni, nalewał jej wody, wsypywał karmę. Stopniowo karma stawała się droższa. Potem pojawiła się miska z gumowymi nóżkami. Potem mata.

A potem zaczął z nią rozmawiać.

Nie „kici-kici”, ale naprawdę. Z intonacją, pytaniami, długimi przerwami. Słuchała. Siedziała obok, poruszała uszami, mrugała w odpowiednich momentach. A on miał wrażenie, iż rozumie. W jej milczeniu nie było obojętności. Była – uwaga.

Zaczął wracać do domu wcześniej. Po raz pierwszy od lat zaczął gotować – zupę, makaron, smażył jajecznicę. Włączał muzykę. Czasem czytał na głos. Ona to uwielbiała. Układała się na parapecie, ogon owijał wokół łap. Czuł, iż cisza przestała przytłakać. Mieszkanie z betonowej kryjówki znów stało się domem.

I pewnego dnia złapał się na myśli:

— Żyję. Nie wegetuję. Żyję.

A wszystko zaczęło się od niej.

Minęło pół roku. Wiosna. Wiatr niósł ulicą kurz i świeżość. I nagle – zniknęła. Wyszła na swój zwyczajny wieczorny spacer… i nie wróciła.

Najpierw się nie bał – no bo koty. Potem zaczął się niepokoić. W końcu – oszalał ze strachu. Przeszukał całą okolicę. Zaglądał pod samochody, pukał do klatek, chodził po podwórkach. Rozwieszał ogłoszenia, dzwonił do schronisk. Pytał choćby sąsiadów, z którymi nie przywitał się od lat.

Nic.

Cisza wróciła. Ale już inna. Przenikliwa. Znów zaczął przychodzić późno. Nie jadł. Nie włączał muzyki. Tylko siedział w kuchni z kubkiem, patrząc w ciemne okno, w którym odbijał się tylko on sam. I wszystko wróI kiedy już myślał, iż znów zostanie sam, usłyszał ciche miauknięcie za drzwiami – to ona, mokra od deszczu, ale z iskrą w oczach, jakby chciała powiedzieć: „Wróciłam do domu”.

Idź do oryginalnego materiału