Ach, dzieci moje posłuchajcie, opowiem wam, jak to bywa, gdy życie wyrzuca cię z rodzinnego domu, i to w taki sposób, iż lądujesz w obcych ścianach nie z dobrej woli, ale z bezsilności.
Kiedyś też myślałam, iż rodzina to opoka. Że mąż wesprze, iż w domu będzie ciepło nie tylko od kaloryferów, ale i od serca. A wyszło właśnie tak.
Mieszkała u nas Weronika, młoda, pracowita jak pszczółka. I do pracy zdążyła, i dom utrzymywała w czystości, i obiad gotowała, i rachunki płaciła. A jej mąż, Krzysztof, całymi dniami wylegiwał się na kanapie, grając w swoje gry. Kiedyś pracował, ale potem stwierdził, iż szef to tyran, zespół beznadziejny, i zwolnił się. Obiecał, iż gwałtownie znajdzie lepszą posadę, ale już siedem miesięcy to gwałtownie ciągnie się jak mroźna zima.
A do tego w ich domu była jeszcze jego matka, Halina Stanisławowa. Ach, język miała ostrzejszy niż nóż. Cokolwiek Weronika ugotowała zawsze źle: owsianka nudna, śmietana nie ta, barszcz za kwaśny, kotlety bez smaku. I zawsze swojemu synkowi dogadzała: Tyś przecież, Krzysiu, nie byle kto, masz wykształcenie, nie bierz byle jakiej roboty!
A Weronika dźwigała wszystko na swoich barkach. Zarabiała, gotowała, po wszystkich zmywała. choćby herbatę z ciastkiem nosiła do salonu, bo im wygodniej było siedzieć przed telewizorem niż wstać.
Ile razy błagała męża, żeby chociaż dorywczo coś znalazł on w odpowiedzi: Nie będę się rozpraszał byle czym, szukam poważnej pracy. A jego matka tylko potakiwała: Nie naciskaj syna, on i tak się martwi.
Myślicie, iż ktoś ją usłyszał? Gdzie tam! Oni mieli swoją prawdę: skoro ona pracuje to im wystarczy. A iż ledwo się trzyma na nogach to szczególik.
Ja też tak kiedyś żyłam Pamiętam, jak dźwigałam wszystko sama, a wdzięczności zero. Najpierw myślisz, iż jeszcze trochę i się zmieni, potem iż wytrzymasz dla rodziny. A w końcu rozumiesz: cierpisz dla tych, którzy tego choćby nie doceniają.
Mówią, iż sama jestem winna, iż trafiłam do domu starców. Może i tak. Bo nie odeszłam wcześniej, gdy miałam siłę, nie powiedziałam dość. A znosiłam, aż padłam ze zmęczenia.
I Weronika wtedy spakowała walizkę i wyszła. Nie wiem, dokąd dokładnie, ale wiem, dlaczego. Bo zmęczyła się bycią kucharką, sprzątaczką, kasjerką, a przy tym niedostateczną w oczach tych, dla których się starała.
Tak to, dzieci moje Dbajcie o siebie. Bo jeżeli wy nie zadbacie nikt za was tego nie zrobi.












