— Czemu tak wcześnie?.. — mruknął zdumiony Krzysztof, zapinając koszulę na lewą stronę. Ale Zosia go nie słuchała. Stała już w przedpokoju, ściskając dłonie aż do bólu, i wpatrywała się w czerwone buty stojące przy drzwiach. Nie byle jakie — te buty należały do Kingi, jej dawnej przyjaciółki. Poznała je bez pudła. Zbyt wiele razy widziała je na zdjęciach, przy kieliszku wina. Tylko iż w swoim własnym mieszkaniu spodziewała się ich zobaczyć najmniej.
Wszystko zaczęło się rano, gdy Zosia poczuła się źle w pracy. Nagłe mdłości, mroczki przed oczami. Najpierw myślała, iż to przez brak snu albo stres. Ale koleżanka z biurka, Beata, nachyliła się i szepnęła:
— Może jesteś w ciąży?
— Nie no, skąd… — odparła Zosia, ale w środku coś się ścisnęło. Wiedziała — coś jest nie tak. Dwadzieścia minut później stała już w firmowej toalecie, trzymając w dłoni test z dwiema wyraźnymi kreskami.
Nie pamiętała, jak trafiła do gabinetu szefowej. Nie pamiętała, jak wyszła z biura. Pamiętała tylko jedno — leciała do domu, żeby powiedzieć to Krzysztofowi. Chciała zobaczyć jego reakcję, przytulić się, rozpłakać ze szczęścia. Ale…
Włożyła klucz do zamka, weszła, zapaliła światło. I pierwsze, co zobaczyła — te buty. Po kilku sekundach usłyszała szepty z sypialni. Najpierw pomyślała, iż się pomyliła. Że to jakiś absurdalny zbieg okoliczności. Ale gdy otworzyła drzwi, zobaczyła swojego męża — półnagiego, z Kingą, która oburącz przyciskała do piersi prześcieradło.
— Zosia?.. Co ty… — bełkotał, a Kinga wpatrywała się w podłogę, nie odzywając się ani słowem.
Dalej było jak we mgle. Krzyki. Łzy. Rzeczy leciały po pokoju. Potem nastała cisza. Oni wyszli. Została pustka. Zosia została sama w zrujnowanym mieszkaniu, siedziała na podłodze, obejmując dłońmi brzuch, w którym już rosło maleńkie życie.
Kilka dni później podjęła decyzję. Nie chciała, żeby cokolwiek ją łączyło z Krzysztofem. Nie chciała być samotną matką. Rodzice mieszkali daleko, przyjaciółka — jedna mniej. Pensji nie starczyłoby choćby na pieluchy, nie mówiąc już o niani. Więc poszła do prywatnej kliniki.
Siedziała przed gabinetem lekarza i wpatrywała się w ścianę. Było jej strasznie. Nie chciała tego dziecka… a jednocześnie chciała jak nigdy.
— Proszę wejść! — rozległ się głos za drzwiami.
Wstała i weszła. Ale kiedy zobaczyła lekarza — serce jej zamarło.
— Jacek?! To ty?!
To był jej kolega z klasy, jej pierwsza miłość. Chłopak, którego nigdy nie zapomniała. Jego pocałunek w policzek na zakończeniu szkoły — do dziś był jej najczulszym wspomnieniem.
— Zosia?! Serio to ty?! — Jacek zerwał się z miejsca, przytulił ją mocno, jak dawną przyjaciółkę.
Gadali pewnie z dziesięć minut, jakby nie minęło dwadzieścia lat. A kiedy emocje trochę opadły, Jacek zapytał:
— Ale przecież jesteś na wizycie. Co się dzieje?
Zosia, nieco zawstydzona, opowiedziała całą prawdę — o zdradzie, o ciąży, o swojej decyzji.
— I na pewno chcesz pozbyć się dziecka? — cicho spytał Jacek.
— Tak… boję się. Nie dam rady sama…