Gdy choroba wystawia miłość na próbę: jak zrozumiałam, iż to nie ten człowiek

newsempire24.com 1 tydzień temu

Choroba to zawsze ciężkie doświadczenie. Ale jeszcze trudniej jest, gdy obok stoi człowiek, który powinien być wsparciem, a zamiast tego pozostaje obojętnym widzem. Właśnie tak się poczułam, gdy w najtrudniejszym momencie zostałam sama ze swoją słabością, a mój mąż, Piotr, wybrał włączenie telewizora i wygodne rozłożenie się na kanapie. Leżałam z gorączką sięgającą czterdziestu stopni, drżącymi rękami próbując sięgnąć po kubek, a on, choćby nie odrywając wzroku od ekranu, nie zapytał, czy potrzebuję wody. choćby zwykłe „Jak się czujesz?” pozostało niewypowiedziane.

Pochodzę z małego miasteczka pod Lublinem, gdzie w naszej rodzinie zawsze dbaliśmy o siebie nawzajem. Mama i tata trzymali się za ręce choćby na starość. Gdy ktoś zachorował, cały dom zamieniał się w mały szpital. Ciepła herbata, okłady, rosół z kury – wszystko było jak należy. Myślałam, iż tak powinno być. A teraz leżę jak obca we własnym mieszkaniu. Żeby nie umrzeć z pragnienia, muszę wstać z łóżka i wlec się do kuchni. A mój mąż? choćby nie mrugnie okiem. Nie z okrucieństwa. Po prostu mu obojętne.

Gdy on choruje – zupełnie inna sprawa. Potrafi obudzić mnie w środku nocy i poprosić o termometr, wodę, krople. A ja biegnę. Nie dlatego, iż muszę. Ale dlatego, iż kocham. Bo tak czuję. Bo to adekwatne. Wzywam lekarza, gotuję kompot, staram się przygotować coś lekkiego, co nie będzie mu przeszkadzać. Jestem przy nim. A on? On tylko potrafi zapytać: „Idziesz dziś do pracy?” A gdy odpowiadam, iż nie – spokojnie się odwraca i odchodzi. Ani pomocy, ani lekarstw, ani pytania, czy jest w domu choć trochę jedzenia.

Próbowałam rozmawiać. Nie jeden raz. Ale każdą rozmowę zamienia w żart albo obraża się jak dziecko. Twierdzi, iż wymyślam, iż przesadzam, iż dramatyzuję. Może i racja? – łapałam się na tej myśli. Może jestem zbyt wrażliwa? Ale potem znowu przypominałam sobie, jak stałam w kuchni, ledwo trzymając się na nogach, a on po prostu podszedł, wrzucił brudny talerz do zlewu i wyszedł. Jakbym była nie człowiekiem, a obsługą.

Wtedy podjęłam decyzję: będę postępować tak samo. Nie ze złośliwości – tylko w nadziei, iż zrozumie. Zachorował – a ja milcząc zajęłam się swoimi sprawami. Ani herbaty, ani koca, ani dobrego słowa. Od razu zaczął jęczeć: boli głowa, nie ma co jeść, nie ma co pić. „W kuchni jest wszystko” – odpowiedziałam spokojnie. A on? Nie rozumiał, co się dzieje. Biegał między lodówką a mikrofalówką, głośno wzdychał, stękał na całe mieszkanie, liczAle ja już nie uległam, bo w końcu zrozumiałam, iż nie chodzi o jeden raz – chodzi o całe nasze wspólne życie, w którym jego serce nigdy nie zabiło dla mnie tak, jak moje dla niego.

Idź do oryginalnego materiału