Fuj, menelka!” krzywili się przechodnie, patrząc na babcię leżącą w błocie. ale gdy usłyszeli słowa dziecka — oniemieli.

polregion.pl 3 dni temu

Fuj, żulica! krzywiły się przechodnie, patrząc na staruszkę leżącą w błocie. Ale gdy usłyszały słowa małego chłopca oniemiały.
Fuj, żulica! syknęła młoda kobieta, odciągając synka, by nie podchodził.
Ale pięcioletni chłopiec wyrwał się z uścisku i podbiegł do babci. Uklęknął, spojrzał jej w twarz i powiedział głośno:
Babciu? To ty?
Wszyscy zamarli.
Kobieta w szoku rzuciła się za synem, ale on już trzymał staruszkę za rękę.
Mamo, to ona! Widziałem na zdjęciu! W albumie wyciągnął z kieszeni pomiętą zabawkową ciężarówkę i położył obok. Ty mi ją dałaś wtedy, zanim tata powiedział, iż wyjechałaś daleko.
Staruszka zadrżała. Oczy wypełniły się łzami, a ręce zaczęły trząść się jeszcze mocniej.
Krzysiu wyszeptała. Nie pozwalali mi Tak wiele lat
To moja mama? w końcu wykrztusiła młoda kobieta, powoli klękając obok. Mówili mi iż umarłaś. Że nas zostawiłaś.
Ja nie zostawiłam Złapałam zapalenie płuc. Trafiłam do szpitala. Potem zabrali dom. Szukałam was A potem wstyd, strach Nie wiedziałam, jak już wyglądasz.
Pasażerowie ulicy przestali przechodzić obojętnie. Ktoś odwrócił wzrok, ktoś wyciągnął chusteczkę, a inny przyniósł wodę.
Chodź do domu, mamo powiedziała cicho córka, powstrzymując łzy. Proszę. Przepraszam, iż nie szukałam Przepraszam, iż nie uwierzyłam
Staruszka milcząco skinęła głową.
I w tej chwili, wśród błota i obojętności, stał się cud zniszczona babcia, jej wnuk i dorosła córka stali się rodziną.
Minęła godzina.
Babcia, otulona w kurtkę zięcia, siedziała na tylnym siedzeniu samochodu. Obok Krzysio nie puszczał jej dłoni.
Tęskniłem, babciu. A umiesz robić racuszki? spytał poważnie.
Umiem uśmiechnęła się po raz pierwszy od lat. Z jabłkami. Takie, jakie lubisz.
Córka ukradkiem ocierała łzy, patrząc w lusterko wsteczne.
Wiedziałaś, iż mieszkam w tej dzielnicy? zapytała cicho, gdy auto ruszyło.
Wiedziałam. Czasem przychodziłam na podwórko. Patrzyłam, jak spacerujecie. Bałam się podejść. Myślałam, iż nie wybaczysz.
Ja sama nie wiedziałam, jak żyć bez ciebie. Ile płakałam, gdy zniknęłaś A potem tata powiedział, iż umarłaś. Że lepiej nam bez ciebie. A ja uwierzyłam.
W samochodzie zapadła cisza. Tylko szelest opon i dziecięcy głos:
Babciu, mamy kota. Możesz się z nim zaprzyjaźnić. Tylko nie bój się, gryzie, jak jest głodny.
Wszyscy się roześmiali. Napicie rozpuściło się w śmiechu. Staruszka oparła głowę o zagłówek, jakby po raz pierwszy od lat pozwoliła sobie na odpoczynek.
Minął miesiąc.
W domu pachniało świeżym ciastem, na parapecie drzemał ten sam gryzący kot. W kuchni babcia układała racuszki na talerzach, a Krzysio ozdabiał je śmietaną i truskawkami.
Córka podeszła od tyłu, objęła matkę za ramiona.
Wróciłaś.
Zawsze byłam blisko. Tylko na zewnątrz.
A teraz w domu. Na zawsze.
I w tej prostocie w kubkach herbaty, starym fartuchu, rysunkach na lodówce było więcej szczęścia, niż można ubrać w słowa. Ono po prostu istniało.
Wiosna nadeszła niespodziewanie z kroplami, słońcem i pierwszymi pąkami. Na podwórku, gdzie kiedyś stała samotna, przygarbiona postać w wytartym płaszczu, teraz siedziała kobieta w czystym, wełnianym swetrze. Obok Krzyś na rowerze wołał:
Babciu, patrz, bez rąk!
Uśmiechnęła się. Nie nieśmiało, nie ze zmęczeniem ale szczerze, z duszą. W dłoniach trzymała druty i kłębek zielonej włóczki. Robiła szalik dla wnuka. Po jej pomarszczonych policzkach cicho spływały łzy. Nie bólu ulgi.
Podeszła do niej kobieta, ta sama, która kiedyś syknęła: Fuj, żulica. Niespokojnie się uśmiechała, niosąc ciasto w pudełku.
Wtedy nie miałam racji. Wybacz.
Już dobrze odparła babcia. Sama sobie długo nie wybaczałam. A teraz uczę się.
Sąsiedzi gromadzili się przy ławkach. Niektórzy pozdrawiali ją, inni tylko kiwali głową ale teraz nie z obrzydzeniem, a z szacunkiem.
Córka wyszła z klatki z kocem:
Mamo, narzuć się, wieje.
Dziękuję, kochanie.
Babcia wzięła koc, ale patrzyła nie na niego ale na córkę. Z wdzięcznością. Za to, iż wpuściła ją do domu. Za to, iż zobaczyła w niej człowieka.
A Krzysio podbiegł, objął ją od tyłu i szepnął:
Babciu, a gdybym cię wtedy nie poznał?
Uśmiechnęła się, pocałowała go w czubek głowy:
Ale poznałeś.
I to wystarczyło.
Minęło pół roku.
Babcia teraz znów Nina Michałowska, jak ją wszyscy nazywali prowadziła kółko robótek w domu kultury. Na ścianie wisiało jej zdjęcie z wnukiem: on w zielonym szaliku, ona w swetrze, z szerokim, prawdziwym uśmiechem.
Ale czasem nocą budziła się w panice.
Wsłuchiwała się: czy jej nie wyrzucą? Czy to nie sen?
Wtedy cicho wstawała, szła do kuchni, nalała wody i siadała przy oknie. A nagle kroki. Małe, bose stópki.
Znowu się boisz? pytał Krzysio, przecierając senne oczy.
Troszkę przyznawała. To minie.
Posiedzę z tobą. Żebyś wiedziała jesteś w domu.
Siedzieli tak w ciszy, czasem godzinami. Po prostu oddychali razem. I to wystarczało.
Pewnego dnia zadzwoniono do drzwi.
Na progu stał siwowłosy mężczyzna z laską. Jego oczy wydawały się znajome.
Nina
Marian
Dowiedział

Idź do oryginalnego materiału