Francuska karuzela

sztafeta.pl 4 godzin temu
Zdjęcie: Francuska karuzela


Wszystko zaczęło się od biletu lotniczego kupionego na przecenie i rozmowy w kuchni, która zaczęła się niewinnie od „Zawsze chciałam zobaczyć Luwr”. W rezultacie wylądowałam w Paryżu, bez planu, za to z mapą metra i listą rzeczy do zobaczenia.

Pierwszą pozycją na liście były mosty. Tak, mosty. Dlaczego? Każdy normalny turysta zwiedza wieżę Eiffla, Wersal etc. Ale nie ja… ja postanowiłam odkryć Paryż od spodu, dosłownie i w przenośni.

Most Aleksandra III to po prostu królewski spektakl architektury. Złocone rzeźby, lampy wyglądające jak wyjęte z bajki, a do tego widok na wieżę Eiffla, która w tle przypominała strażnicę tego całego korowodu imponujących budowli. Spacerowałam po tym moście z uczuciem, iż za chwilę zjawi się świta Ludwika XIV.

Odległość do kolejnego mostu, Pont Neuf, wynosi jakieś 1,5 kilometra, ale kto by liczył, skoro po drodze trafia się na tyle kawiarenek, iż można zapomnieć o celu podróży. Pont Neuf, czyli „Nowy Most”, to paradoks – bo jest to najstarszy most w Paryżu. Jest szeroki, solidny i z kamiennymi maskami groteskowymi, jakby ktoś postanowił umieścić tu galerię sztuki ulicznej sprzed wieków. Od Pont Marie dzieli go około kilometr.

Na szczęście Paryż ma swoje sekrety – ukryte antykwariaty, piekarnie z bagietkami, które przenoszą nas w czasie o jakieś dwa wieki. Pont Marie okazał się uroczym, nieco melancholijnym mostem. Zatrzymałam się, żeby obejrzeć wycieczkowe łodzie. W tym miejscu przypuściła na mnie atak kaczka – być może dlatego, iż w moim plecaku znajdowała się bagietka.

Z kolei Pont des Arts to most miłości i wieszak na kłódki. Paryż oświetlony zachodzącym słońcem wyglądał jak filmowa scenografia, co prawie skłoniło mnie do wypowiedzenia wzniosłych słów o wieczności. Na ziemię sprowadziły mnie podejrzanie blisko kręcące się mewy i kaczki. Następnego nalotu nie chciałam ryzykować, więc ewakuowałam się do następnego przystanku na mojej liście.

Pont de Bercy to industrialny kontrast, z linią metra przebiegającą na górze. Most Royal wręcz przeciwnie – pełen klasy, jakby wycięty z jakiegoś barokowego obrazu. Oba dzieli około 2 kilometry. Spacer tamtędy to jak przechadzka między dwoma epokami. Na jednym krańcu można poczuć zgiełk nowoczesności, a na drugim zanurzyć się w spokój przeszłości. Most Simone de Beauvoir to hołd dla literatury i nowoczesnej formy. Wygląda jak statek kosmiczny gotowy do odlotu, zaś Pont de l’Alma słynie z repliki Płomienia Wolności, symbolu przyjaźni między Francją a Ameryką. Most Mirabeau zaśpiewał mi w myślach wierszem Apollinaire’a.

Na każdym z tych mostów czułam coś innego – sztukę, nostalgię, literaturę. Paryż, nie pozwoli się nudzić. Zdecydowałam, iż odwiedzę również największe paryskie muzeum. Kiedy dotarłam do Luwru, byłam przekonana, iż zobaczę ten słynny uśmiech Mony Lisy. Tłumy turystów sprawiły jednak, iż był to bardziej grymas, jakby sama Mona Lisa nie była zachwycona z takiego zgiełku, ale z uprzejmości starała się uśmiechać.

Luwr, chyba najsłynniejsze muzeum na świecie, które doczekało się swojej filii, choćby na innym kontynencie – w Abu Dhabi, niestety w środku wygląda jak podczas jakiegoś najazdu. Dałam radę przez półtorej godziny. choćby najpiękniejsze zbiory sztuki na świecie nie są w stanie mnie zatrzymać, jeżeli muszę przedzierać się przez hordy ludzi hałasujących i pstrykających zdjęcia…

Udało mi się jednak zobaczyć kilka artefaktów, o których marzyłam, żeby „spotkać je na Żywo”. Jeden z nich to Wenus z Milo, Choć nie każdemu wpadła w oko – na przykład rzeźbiarz Auguste Rodin, zwykł mawiać, iż jest ona „piękna jak żandarm”. Inne posągi, które mnie zachwyciły to Nike z Samotraki i Śpiący Hermafrodyta.

Żeby odetchnąć świeżym powietrzem i uwolnić się od tłoku, postanowiłam udać się na Montmartre. Wspinaczka nie była wcale taka straszna, bo czekała tam bazylika Sacré-Coeur, z której widok na miasto zapierał dech. A u podnóża – karuzela, taka jak w starych filmach. Z pięknymi kolorowymi imitującymi rzeźby zwierzętami i scenami z Wenecji, pod okrągłym baldachimem.

Zrobiło się późno, więc idealnie na zażycie nocnej atmosfery Paryża. Niedaleko Moulin Rouge oślepiało neonami, które obiecywały wszystko, czego tylko człowiek może sobie wymarzyć w sobotni wieczór. Oczywiście, nie mogło zabraknąć drinka w pobliskim barze. A bary? O tak, tutaj Paryż jest niezastąpiony. W La Belle Hortense wypiłam kieliszek wina, czytając poezję z książek stojących na półkach, a później kolacja w miejscu, z którego jest widok na cały Paryż. Le Georges, na szczycie muzeum sztuki współczesnej Pompidou. Widok, muzyka, wspaniałe jedzenie i wino… Mówi się, iż Francuzi są zadufani w sobie. Cóż, o ile tak rzeczywiście jest, to przyznaję im do tego prawo. Dlatego, iż wszystko w tym mieście – od mostów po bary – sprawia, iż Paryż to jedno wielkie arcydzieło. I już planuję kolejną podróż. Tym razem będzie to spacer po ulicach w poszukiwaniu tajemniczych ogrodów i kawiarni, gdzie mogli przesiadywać mistrzowie jak Henri de Toulouse-Lautrec, Auguste Rodin, Paul Gauguin czy Vincent van Gogh.

Wojażerka

Idź do oryginalnego materiału