Fragmenty nie do sklejenia

newsempire24.com 1 tydzień temu

Okruchy, których nie da się posklejać

Trzeciego dnia po pogrzebie Weronika wyjęła starą kartonową pudło. Stało w schowku za workiem z bożonarodzeniowymi ozdobami, przyprószone kurzem, jakby życie celowo schowało je tam „na później”. Na później, gdy ból już nie rozdziera każdej komórki, ale tylko tępo dudni pod żebrami. Albo wręcz przeciwnie – gdy nie da się już udawać, iż nic się nie stało. Jakby tej właśnie nocy, w kuchni wyczyszczonej do absolutnej ciszy, przeszłość sama zapukała do drzwi i zażądała, by ją wpuścić.

Marek siedział przy stole, nieruchomo. Przed nim stała szklanka z zimną kawą, trzymał ją oburącz, jakby zawierała coś ważnego. Nie patrzył na matkę. Ale gdy podała mu pudło – wziął. Cicho. Ostrożnie. Jakby nie trzymał papieru, a rozbite szkło.

W środku – dziesiątki listów. Od razu poznał ten charakter pisma. Swój. Dziecięcy. Ten sam, który zostawiał na tapetach i w zeszytach w pierwszej klasie. Listy do siebie w przyszłość. Kiedyś miał sześć lat, potem osiem, dwanaście – i każdego roku pisał do samego siebie. Jakby kartka papieru mogła uchować to, czego nie znosiło serce. Jakby papier mógł być bliżej niż ojciec, którego nigdy nie było w pobliżu. Jakby słyszał. Rozumiał.

Otworzył pierwszy list. Rysunek: on i tata nad rzeką. Wędki. Słońce w rogu. Krzywo, nieporadnie, ale dziecinnie szczerze. „Tata obiecał, iż latem zabierze mnie na ryby. Nie mogę się doczekać. Powiedział, iż jeżeli przestanę płakać w nocy, na pewno pojedziemy.” Na dole – koślawe serduszko. Błaganie zaszyte w atramentowej linii.

Marek powoli położył list na stole. Palce mu drżały. Matka stała przy ścianie, wtulona w nią, jak w ostatnią deskę ratunku. Nie podchodziła, nie odzywała się. Tylko patrzyła, jakby bała się naruszyć kruchość tej chwili.

— Wtedy nie przyjechał — szepnął Marek. — Praca. Znowu. A potem przestaliśmy pytać. Pewnego dnia po prostu zrozumieliśmy, iż nie ma po co czekać.

Matka milczała. Za oknem mżyło, a przygaszone światło latarni ulicznej sprawiało, iż pokój wydawał się jeszcze bardziej szary. Wszystko tu jakby zbladło od jego śmierci – ściany, powietrze, choćby zapach książek na półkach. choćby zegar na ścianie tykał ciszej, jakby nie chciał przeszkadzać żałobie.

Kolejny list był krótki: „Mam dwanaście lat. Już nie piszę do taty. Bez sensu.” Marek czytał powoli, wgryzając się w każdą literę, jakby liczyło, iż dziecięca ręka zmieni zdanie. Ale litery były proste. Pewne. Jak nóż. To nie był tylko list. To była chwila, w której nadzieja umarła. Bez krzyku. Po prostu zgasła.

— Nienawidziłem go — wyrzucił z siebie. — Rozumiesz, mamo? Nie za to, iż odszedł. Ale za to, iż niby był, a go nigdy nie było. Za puste obietnice. Za te wszystkie „Tata się spóźnia”, które powtarzałaś, gdy już wiedziałem – iż nie przyjdzie. Nie zaszczękają klucze, nie zawoła. Nigdy.

Matka opadła na krzesło. W jej dłoniach była kartka. Bez koperty. Gruby papier, zagięty róg. Pismo – dorosłe, obce, a tak znajome. Marek patrzył na nią, jakby widział ją pierwszy raz.

— Napisał do ciebie. Przed śmiercią — powiedziała. Głos jej zadrżał.

Wziął list. W środku – tylko jedno zdanie:
„Byłeś moim strachem i moją nadzieją. Wybacz, iż nie było mnie przy tobie.”

Marek przeczytał. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Jakby za każdym razem zrozumienie miało być głębsze. Ale nie było zrozumienia. Tylko ból. I cisza. W niej nie brzmiały słowa, tylko puste przestrzenie między nimi.

Ta cisza nie była pusta. Pulsowała. Wibrowały w niej nie tylko żale, ale i to, czego nigdy sobie nie powiedzieli. Była pełna – uparcie, bezwzględnie. Przesłości nie da się cofnąć. Ale może można ją nosić inaczej.

Położył listy z powrotem do pudła. Ostrożnie. Powoli. Jakby układał nie papier – ale siebie. A ostatni list położył na wierzchu. Późny. Ale może nie daremny.

— Mamo… — spojrzał na nią, w oczy, w przeszłość. — Pojedźmy nad tę rzekę. Tę, którą obiecał. Weźmiemy wędki. Po prostu posiedzimy. Nie dla niego. Dla nas.

Skinęła głową. Powoli. Ostrożnie. Jakby zgadzała się nie tylko na wyjazd. Ale na próbę. Choć słabą. Próbę bycia blisko. Choć raz – naprawdę.

I tym razem – bez „obiecuję”. Tylko droga. Tylko woda. I może odrobina ciszy, w której już da się oddychać.

Idź do oryginalnego materiału